Artykuły

Przez kresy płaskie

236. Krakowski Salon Poezji. Wiersze o miłości czytali: Magdalena Warzecha i Jacek Król. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Bzy, zmierzchy, księżyce, jemioła, oczy, wargi, łzy, sny... oczy, zmierzchy, wargi, sny, księżyce, jemioła, bzy, łzy... księżyce, oczy, wargi, zmierzchy, sny... koń?... koń nocą wóz ciągnie drogą czarną?... monotonnie koń głowę unosi, grzywa spływa raz po raz rytmem, koła, koła, zioła... zmierzchy, księżyce, oczy, bzy, wargi, łzy... sny, sny, jemioła... koła, koła, zioła...

Magdalena Warzecha i Jacek Król - czytali "przez kresy" Józefa Czechowicza, tę liryczną maestrię całą w rytmach pukających kopyt konia sennie wlokącego wóz drogą nocną pod obojętnym księżycem? W scenariuszu, co go z gigantycznego stosu miłosnych wierszy modernizmu, XX-lecia międzywojennego i współczesności powojennej i teraźniejszej Warzecha ułożyła - w ogóle był jakiś sercowy liryk Czechowicza? Skąd ostatniej niedzieli, na Salonie Poezji "Miłość nęci rozmaita", wzięła się w mych uszach doskonałość kołysanki "przez kresy"? Jaki cud sprawił, że prędko nad ich czytaniem zawisł wolno zamierający stukot strofy pierwszej: "monotonnie koń głowę unosi/ grzywa spływa raz po raz rytmem/ koła koła/ zioła"? Z jednostajności intonacji. Fatalny cud monotonii.

Nie, nie od początku. Zanim przyszedł koń człapiący - były fragmenty "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego, legendarne "duety" miłosne: Panna Młoda - Pan Młody, Maryna - Poeta, Rachela - Pan Młody, Rachela - Poeta, raz jeszcze Rachela - Poeta... Legendarne "duety" i to, co na Salonach wypada najsmaczniej: dyskretna, do ledwie widocznego szkicu sprowadzona sztuka wymiany słów, dotykania się wzrokiem i słuchania, które jest jak radość trzymająca palec na ustach w oczekiwaniu pieszczoty.

Falowały więc, bez najlichszego wysiłku falowały wszystkie Wyspiańskiego nastroje, wszystkie niedopowiedzenia, wszystkie nagle urwane frazy, wszystkie ciche erotyzmy, cielesności, niewyjawione tęsknoty... Po czym Paweł Kubica zagrał na fortepianie kilka fraz Roberta Schumanna, skończyła się część pierwsza Salonu, zastukały wersy części drugiej - i do Teatru Słowackiego wprost z kołysanki "przez kresy" zstąpił koń kołyszący się na czarnej drodze pod obojętnym księżycem... Nikt nie musiał rytmu tego recytować - był sednem intonacji części drugiej i trzeciej...

Czechowiczowskiej kołysanki strofa pierwsza więc, nicowana słowami przez Warzechę i Króla czytanymi tak, jak kopytka pukają w kamyki... Nie podawali tytułów ni nazwisk poetów, szli tylko, szli równo od wersu do wersu, a ja notowałem słowa najmniej martwe... bzy, zmierzchy, księżyce, jemioła, oczy, wargi, łzy, sny... i tak dalej, dalej, dalej... Kołysanki strofa druga: "terkocze senne półżycie/ drożyną leśną łąkową/ dołem dołem/ polem" - i kolejne kopytka słów na Salonie: ziąb, odrętwienie, okna, czekanie, miłość, śmierć... I strofa trzecia: "nad wieczorem o rżyska zawadza/ księżyc ciemny czerwony/ wołam/ złoty kołacz" - i terkotanie salonowej monotonii: serce, ja, dziewczyna, wiewiórka, piersi, źródło, klony, Nike z Samotraki...

Wiersz po wierszu - jak po blacie. Wers po wersie - jak po płaskim. Słowo po słowie - jak po dnie Słonego Jeziora. Więc nie ma różnicy między poetami? Ciąg jednakich temperamentów? Szereg na jedno kopyto uwiecznionych tęsknot bliźniaczych? Nie ma czeluści między jedną zapisaną w rymach miłością a drugą zapisaną w rymach miłością? Wszystko na głos "odklepywać" można tym samym "wytrychem" wciąż tego samego uśmiechu, tego samego zawieszenia głosu i tej samej pauzy głębinnej? Muszę odpowiadać? Nie muszę. I nie muszę dopowiadać, że z wiersza na wiersz - z wiersza tak czytanego na tak czytany wiersz - bezlitośnie znikały te w części pierwszej wybornie obecne cielesności, erotyczności i inne "pieprze" słuchania się wzajem, muskania okiem, czekania na ciszę, na dotyk, na czułość. Między Warzechą i Królem coraz mniej było spraw kobiecych i męskich, a coraz więcej spraw miłej Madzi, która ma ładne lalki, i grzecznego Jacusia, co mu tato fajną kolejkę elektryczną na Mikołaja sprawił...

Jeszcze więc tylko strofa czwarta, ostatnia: "nic nie ma nawet snu tylko kół skrzyp/ mgława noc jawa rozlewna/ wołam kołacz złoty/ wołam koła dołem polem kołacz złoty". Jeszcze tylko kilka słów dziewczynki z lalkami i chłopca z kolejką. Jeszcze ostatni Schumann Kubicy - i już. Koń cichnie. Kończy się marsz przez kresy płaskie.

Teatr im. Juliusza Słowackiego. Na fortepianie grał Paweł Kubica. Gospodarz Salonu: Józef Opalski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji