Artykuły

Srebrny sopran

Dziesięć lat temu JADWIGA ROMAŃSKA wycofała się z życia scenicznego. Mimo to pamięć o jej rolach trwa. 26 października, w trakcie jubileuszu Opery Krakowskiej, będzie świętowała 50-lecie pracy artystycznej

Kreacje Gildy, Butterfly, Łucji, Violetty, Mimi i Małgorzaty, jakie Jadwiga Romańska stworzyła w Operze Kiakowskiej, przeszły do historii. Jej piękny śpiew i doskonałe aktorstwo wywoływało zachwyt krytyków.

Wielu melomanów chodziło do teatru, nie na spektakl, tylko na Romańską. Szybko zaczęto ją nazywać "Gildą stulecia", "najlepszą Butterfly", a także "mistrzynią bel canta" i "primadonną polskich oper". "Glos (...) i nieskazitelna technika. (...) Ona już wówczas, jako młoda śpiewaczka, panowała nad głosem absolutnie. Posługiwała się nim jak instrumentem. Śpiew nie był dla niej celem. To był tylko środek wyrazu" - opisywał swoje wrażenia po usłyszeniu Jadwigi Romańskiej dyrygent Jerzy Katlewicz. "Wspaniała śpiewaczka o najwyższym kunszcie i wyrafinowaniu wokalnym. Ale jakby tego było jeszcze mało, los obdarzył ją wyjątkową muzykalnością i bogatą wyobraźnią.(...) A do tego jeszcze posiadała talent aktorski" - wspominał Kazimierz Kord, dyrygent, dyrektor Opery Krakowskiej w latach 1962-1969.

Choć życie artystyczne Jadwigi Romańskiej zostało związane z Krakowem, a Opera Krakowska była dla niej najważniejszą sceną, śpiewaczka wystąpiła także - w kilkudziesięciu rolach - w wielu polskich i zagranicznych teatrach. Wzięła udział w blisko 250 koncertach oratoryjno-kantatowych. Ma także na swoim koncie ponad kilkaset występów z orkiestrą oraz z recitalami za granicą, m.in. w: Niemczech, Rosji, Włoszech, Austrii, Danii, Jordanii, Holandii i Korei.

- To wspaniałe uczucie być artystą spełnionym, dojrzałym, o bogatym życiu wewnętrznym. To powód do radości i dumy - mówi Jadwiga Romańska, która 26 października, w trakcie jubileuszu Opery Krakowskiej, będzie świętowała 50-lecie pracy artystycznej. Z tej okazji odbędzie się w Teatrze im. Juliusza Słowackiego wieczór wspomnień, podczas którego artystka zaśpiewa pieśni. Nie zabraknie wśród nich utworów Karola Szymanowskie-go, kompozytora szczególnie jej bliskiego.

Niedożywieni, niedospani

- Nie ma mowy o żadnych wakacjach - mówiła Stanisława Argasiń-ska, niegdyś primadenna scen operowych Lwowa i Warszawy, nauczycielka Jadwigi Romańskiej. - W Krakowie powstaje opera, chcą wystawić "Rigoletto" i szukają Gildy. Ty będziesz śpiewać - tłumaczyła swojej uczennicy, wówczas już absolwentce katowickiej uczelni muzycznej, która chciała wyjechać na obóz do Ustronia Morskiego.

Na obóz Jadwiga Romańska jednak pojechała, ale z nutami. Szczęśliwie okazało się, że w grupie młodzieży znalazł się także pianista Józef Stempel, miała więc z kim ćwiczyć. Po wakacjach przeprowadziła się z rodzinnego Sosnowca do Krakowa, gdzie przez wiele miesięcy pomieszkiwała kolejno u różnych koleżanek. Próby do "Rigoletta" odbywały się gdzie popadnie, w różnych miejscach, także w Filharmonii Krakowskiej, z orkiestrą tej instytucji i z młodym wówczas Jerzym Katlewiczem, który objął kierownictwo muzyczne nad przygotowywaną premierą. - Byliśmy pełni entuzjazmu, radości śpiewania, obcowania ze sztuką, chęci zdobywania .wiedzy, jak pisklęta podlegające specjalnej ochronie, ciekawi wszystkiego - wspomina Jadwiga Romańska. - Wierzyliśmy, że będziemy mieć swoją operę, bo przecież ludzie są dobrzy, a los sprawiedliwy. Czekaliśmy i pracowaliśmy z wielkim zapałem. Nikt nie skarżył się wtedy na złe warunki, na zimno, wilgotne, zagrzybione pomieszczenia na ul. Grodzkiej, w których przyszło nam śpiewać po parę godzin dziennie. Niedożywieni, niedospani, bo jak trzeba było, to i nocami odbywały się próby. Nikt wtedy nie wspominał o wysokości gaży. Śpiewaliśmy i graliśmy ponad wszelkie normy, bo powstawała opera - mówi Jadwiga Romańska.

Kiedy 13 października 1954 roku, w sali ówczesnego Domu Żołnierza zebrali się licznie krakowianie, aby obejrzeć "Rigoletto" Verdiego, nikt nawet nie sądził, że spektakl ten zainauguruje działalność Opery Krakowskiej, a debiutująca w przedstawieniu Jadwiga Romańska stanie się na długie lata ulubienicą publiczności. "(...) Wybitny talent, tak wokalny, jak i aktorski. Jadwiga Romańska obdarzona jest sopranem liryczno-koloraturowym o wyjątkowo pięknej, srebrzystej barwie i prawidłowej już - mimo młodego wieku - emisji głosu. (...) Aktorsko dała Romańska postać Gildy wdzięczną i nacechowaną naturalnym umiarem" - pisał Jerzy Parzyński w "Gazecie Krakowskiej", nie wiedząc jeszcze, że artystka ta przez następne kilkadziesiąt lat na scenie Opery Krakowskiej wystąpi w 37 premierach.

Przedstawienie "Rigoletta" stało się ogromnym wydarzeniem dla ówczesnego Krakowa. Wszyscy już wtedy zdawali sobie sprawę, że wraz z Operą Krakowską narodziła się wielka gwiazda - Jadwiga Romańska. Posypały się propozycje angażu z innych teatrów, m.in. z: Wrocławia, Warszawy i Poznania. Artystka jednak zdecydowała się pozostać.

Jechać, nie jechać

Kiedy w 1957 roku wyjeżdżała do Monachium na Międzynarodowy Konkurs Muzyczny organizowany przez zachodnioniemieckie rozgłośnie radiowe, miała przeczucie, że uda się jej osiągnąć sukces. Repertuar obowiązkowy okazał się bardzo obszerny. Trzeba było przygotować czternaście pieśni, dwanaście arii oratoryjnych i sześć partii operowych.

W pierwszym etapie Jadwiga Romańska śpiewała jako ostatnia z 56 wokalistów. I niemal od pierwszego utworu stała się dla publiczności faworytką konkursu. Umiała nawiązać kontakt ze słuchaczami, zmusić ich do uwagi, a przede wszystkim - zachwycić i porwać. Już w pierwszym etapie wydarzyła się rzecz niesłychana: publiczność, której wolno było przysłuchiwać się konkursowi, lecz - co stwierdzał regulamin - nie ..wolno było bić braw, przy występie Jadwigi Romańskjej zapominała o zakazach. Co chwilę gromkie oklaski przerywały prezentację Polki, a kiedy jurorzy zagrozili wyproszeniem słuchaczy z sali, publiczność tupiąc zaczęła wyrażać entuzjazm.

Jednogłośne przyznanie Romańskiej pierwszego miejsca było zaskoczeniem tylko dla samej artystki. Pozostali, i uczestnicy konkursu, i publiczność, i jurorzy, wiedzieli, że na scenie pojawiła się niezwykła osobowość. Po koncercie laureatów w niemieckich gazetach można było przeczytać same pochwały, m.in..: "W wykonaniu partii Rozyny wykazała polska śpiewaczka wirtuozerię techniczną i pokazała piękny, pełen słodkiego brzmienia głos" albo "Jadwiga Romańska obdarzona jest pięknym niezwykle czystym sopranem, o wzruszającym brzmieniu i umiejętności wydobywania wszystkich barw i odcieni w interpretacji".

Kiedy odbierała gratulacje i występowała w recitalach, jako laureatka, przez cały czas myślała o tym, że niebawem prawdopodobnie weźmie udział w konkursie w Genewie. Jechać czy nie jechać - zastanawiała się artystka. O radę poprosiła prof. Argasińską, która odpowiedziała: "Absolutnie nie jechać". Jednak z telegramu, wysłanego do Monachium, wypadło słowo "nie" i Jadwiga Romańska po przeczytaniu depeszy ruszyła pełna wrażeń, emocji i radości, na konkurs w Genewie, gdzie mimo zapalenia gardła zdobyła srebrny medal.

Te dwa konkursy otworzyły przed nią świat wielkiej sceny. Posypały się propozycje. Wszystko miało się zacząć w Kolonii, kiedy w październiku 1958 roku Półka zaproszona została do zaśpiewania w "Traviacie" Verdiego. Gdy Jadwiga Romańska wracała do Krakowa z kontraktem w walizce, nie wiedziała jeszcze, że nie wywiąże się z tej umowy. Bo gdy w Kolonii będzie trwała premiera "Traviaty", ona już mężatka, urodzi w szpitalu syna. Aby wyjechać na występy na Zachód, będzie musiała poczekać dwa lata.

Przede wszystkim Butterfly

Trzeba bardzo kochać to, co się robi, by mimo wielu przeciwności losu pracować z taką radością i pasją jak Jadwiga Romańska. Sztuka w jej życiu pozostawała zawsze na pierwszym miejscu. Uwielbiała śpiew, potrafiła przychodzić na próby do teatru dramatycznego i, podpatrując godzinami innych, uczyć się aktorstwa. Krystyna Zbijewska, wieloletnia kierowniczka działu kultury w "Dzienniku Polskim", pisała o artystce: "Jest urodzoną aktorką. Obdarza tworzone przez nią postacie nie tylko pięknym głosem, ale i odrębną osobowością, pełną naturalności i siły zarazem. Śpiewa i gra z pasją".

Wymagała zawsze wiele od scenicznych partnerów, ale jeszcze więcej od siebie. Pracowała ciężko koncertując w kraju i za granicą, przygotowując kolejne role, partie oratoryjne i pieśni, których ma dziś w repertuarze ponad 500.

- Do każdej roli i partii podchodziłam z tym samym entuzjazmem i pasją tworzenia. Przy czym za podstawę mojej sztuki uważam nie tylko walory głosowe, ale wrażliwość natury - mówi artystka. - Śpiew i sztuka są dla mnie wyrazem, postawy wobec życia, gdzie w dążeniu do nadania sensu swojemu życiu towarzyszy piękno, dobroć i prawda. To właśnie piękno, dobroć i prawda były moim kołem napędowym przy tworzeniu ról i kreacji muzycznych - podkreśla.

Jakie role, oceniając z perspektywy czasu, były dla Jadwigi Romańskiej najważniejsze? - Ważne były te, które mnie pochłonęły, czyli tzw. ludzkie, głęboko psychologiczne, autentyczne, opowiadające o dramacie jednostki - mówi artystka. - Każda rola była kawałkiem mnie samej, mojego doświadczenia i wiedzy o mnie. Trzeba dobrze poznać siebie, aby móc stworzyć inną postać. A budowanie w sobie tej postaci to radość i udręka. To błogosławiony niepokój dręczący w dzień i noc, od którego niełatwo się uwolnić - dodaje.

Wśród psychologicznych postaci, w które wcieliła się Jadwiga Romańska najbliższa jej była Cho-cho-san, główna bohaterka z opery "Madama Butterfly" Pucciniego. - Ta rola nosi w sobie piętno doskonałości kobiety na wskroś subtelnej, prawdziwie ludzkiej i szczerej. Zawarłam w niej wszystkie moje najcenniejsze doświadczenia warsztatowe i umiejętności wokalno-muzycz-ne. Spaliłam cząstkę mojego życia.

"Jadwiga Romańska potrafiła nie tylko bardzo pięknie i wzruszająco zaśpiewać, lecz również znalazła ów idealny złoty środek między naturalizmem, konwencją i autentycznym japońskim rodzajem ekspresji, mocno różniącym się od naszych europejskich przyzwyczajeń" - pisał w "Kulturze" Ludwik Erhardt, po premierze "Madama Butterfly", w 1969 roku.

Nowa pasja

Występując na scenach i estradach, Jadwiga Romańska znalazła także czas na pedagogikę - to druga jej pasja. Pracę nauczycielską rozpoczęła w szczytowym okresie aktywności artystycznej na scenach i estradach, w kraju i za granicą. Od lat 70. prowadziła klasę wokalną w krakowskiej Akademii Muzycznej, zaś w swojej macierzystej uczelni, w Katowicach, piastowała przez wiele lat stanowisko kierownika Katedry Wokalistyki. Zdobywała stopnie naukowe, a dwa lata temu otrzymała z rąk prezydenta RP nominację profesorską. Wykształciła wielu laureatów konkursów ogólnopolskich i międzynarodowych. Do dziś przyjeżdżają do niej na naukę adepci wokalistyki z kraju i zagranicy. Prowadzi kusy mistrzowskie. A wszystt ko dlatego," że los młodych śpiewaków, a przez to przyszłość polskiej wokalistyki, była i jest jej największą troską.

Mimo licznych zajęć, występów, wyjazdów wracała do "swojej" Opery Krakowskiej. To właśnie jej oddała najpiękniejszy okres młodości. - Temu miastu poświęciłam lata wytężonej pracy, twórczej pasji, dociekliwości, nowych doświadczeń. Uskrzydlona atmosferą Krakowa, spędziłam tu pół wieku. Wiele zawdzięczam także mojej krakowskiej publiczności, która wyzwalała we mnie siłę entuzjazmu, bym z pokorą wobec sztuki mogła jej służyć.

Dziesięć lat temu Jadwiga Romanska wycofała się z życia scenicznego. Występuje już tylko sporadycznie. Mimo to pamięć o jej rolach trwa. Trudno się dziwić, śpiewała - jak mówi Kazimierz Kord - "zjawiskowo". Wcielała się w różne postaci za każdym razem odnosząc sukces. Występowała w tragediach i komediach. Co łączyło te wszystkie postaci, czy istnieje wspólny mianownik tych ról? Leszek Polony pisał: "Wydaje się, iż zawiera się on w swoistym przeciwstawieniu, w zderzeniu Puccinowskiej Cho-cho-san i Rossiniowskiej Rozyny. Z jednej więc strony kobieta skromna i niewinna, pokrzywdzona, złamana przez los, z dojmującą rozpaczą, ale i z godnością przeżywająca największą tragedię. Z drugiej - kobieta pełna uwodzicielskiego czaru. Dzięki specyficznym walorom swego liryczno-koloraturowego sopranu - jego jedwabistej delikatności, pełnej subtelności i wdzięku, a niepozbawionej także fertycznego temperamentu, była w szczególny sposób predestynowana do wcielenia się w wyżej wymienione postaci. Można powiedzieć więcej: do utrwalenia operowego mitu wiecznej kobiecości w jej specyficznym wydaniu, zwanym z francuska femme incomprise. Kobiecości kruchej, niezrozumiałej i zapoznanej".

PS Pisząc tekst korzystałam z książek Anny Woźniakowskiej: "Czy Kraków zasługuje na operę?" oraz "Maestra. Jadwigi Romańskiej życie w sztuce", a także z notatek Jadwigi Romańskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji