Artykuły

Wszystko żyje, a kalosze wychodzą

"Opowiadania dla dzieci" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Magdalena Foks w Teatrze.

Minęło już kilka dni, od kiedy zobaczyłam w Teatrze Narodowym najnowszy spektakl Piotra Cieplaka. Jaskrawe wrażenia już trochę przyblakły. Zaglądam w notatki. Zamykam oczy, myślę: "Opowiadania dla dzieci" - i wyłapuję obrazy, które pojawiają mi się w głowie.

Najpierw "Nowy Jork". Podobno w rzeczywistości miasto robi wrażenie, na scenie Narodowego na pewno. System zapadni, wieloplanowa i wielopoziomowa scenografia, prosta, lecz składająca się z wielu elementów, ukazuje: Manhattan, most Brookliński, przejście podziemne, kładkę nad ulicą, po której nieustannie, w tę i we w tę, maszerują jacyś ludzie. Metropolia.

"Arka Noego". Arcydowcipna scena, która sama w sobie stanowi mały samodzielny spektakl. Do rąk nowojorskiego chasyda, Noego, spływa otwarty parasol. Potop już blisko. W zwierzęcym świecie szybko rozchodzi się wieść o misji Noego. Rozpoczyna się festiwal haseł reklamowych: ocal mnie, bo ja mam, bo ja jestem, bo beze mnie Dowcip polega na tym, że podopiecznych Noego wyobrażają ludzie, kolorowy tłum ośmiomilionowego city. Laska w kozakach z gigantycznym afro na głowie, tępy macho, zniewieściały facet w skórkach z węża, wyluzowana starsza pani, krzykliwa kobieta bez gustu w papuzich kolorach, rasta Jamajczyk - cała menażeria. Pewnie i jakiś Kowalsky by się znalazł. "I want to be a part of it - New York, New York".

"Pomarańczowe kalosze". Bardzo lubię nabierać się w teatrze na proste triki. Pechowiec Szlemiel, któremu "wciąż się wszystko myli", profesor jak z obrazka, w garniturze, trzewikach i z czarnym parasolem, stawia na scenie wielkie pomarańczowe kalosze. Profesor coś mówi, ale nieistotne, co, bo widza zajmują tylko te dziwne, do niczego niepasujące kalosze. Cisza i nagle buty, zupełnie same, wychodzą za kulisę! Jak oni to zrobili?

Na fabułę spektaklu Piotra Cieplaka składają się wybrane opowiadania Isaaca Bashevisa Singera z tomiku dla dzieci. Klamrą jest postać żydowskiego profesora Szlemiela, mieszkańca Nowego Jorku, który, zagubiwszy się w urodzinowy wieczór w gęstwinie ulic, opowiada niezwykłe historie napotkanemu przypadkowo kundlowi. Są to historie zasłyszane, wyczytane, a może nawet przeżyte przez profesora-imigranta. Miejscem opowiadanych wydarzeń są tereny na wschód od Warszawy, gwarne żydowskie miasteczka, z wiodącym wśród nich prym Chełmem, "miastem głupców". Sceneria jest wzbogacona odpowiednim sztafażem: rojnym targiem - na którym można kupić wszystko, od pierzyny, przez kolorowe wiatraczki, po warzywa - chasydzką Radą Mędrców w tradycyjnych strojach, wozem drabiniastym ze strzelającym batem woźnicą, pejsatymi dziećmi, matronami w perukach.

"Szlemiel" w języku jidysz znaczy "niedorajda" - i rzeczywiście wokół profesora (Krzysztof Wakuliński) unosi się aura nieporadności, marzycielstwa, zagubienia. Przedmioty uciekają mu z rąk, ruchome drzwi do metra zawsze muszą przyciąć mu marynarkę. Szlemiel ma zapewne obszerne mieszkanie w dobrej dzielnicy, zadbaną żonę, znajomości i gabinet pełen starych mebli. Mimo to miasto, w którym mieszka od lat, nieustannie wymyka mu się spod kontroli. Nowy Jork przygarnął Szlemiela, bo taki oryginał świetnie pasuje do wielobarwnej menażerii biegającej jego ulicami. Od razu jednak widać, że profesor jest "nie stąd". Kiedy rozpoczyna swoją opowieść, znika Nowy Jork, a scena po horyzont robi się pusta. Profesor odzyskuje swobodny oddech, spokój, panowanie nad sytuacją. Dawne żydowskie miasteczko, otaczające je pola kapusty i najgłupsi mędrcy świata to otoczenie, w którym czuje się jak ryba w wodzie. Ich nielogiczne reguły gry są regułami, które najlepiej pojmuje. O świecie zapamiętanym z dzieciństwa i znanym z książek profesor jest skłonny opowiadać nawet przybłąkanemu bezpańskiemu psu.

Nowojorski Burek usłyszy o cudownej zamianie wody w śmietanę, o pragnącym nieśmiertelności starym bogaczu, o dzieciach, które marnują trzy życzenia spełniane w noc rozdartego nieba, o wielodzietnym biedaku, który wyrusza w wymarzoną podróż do stolicy, o leniuchu Ucelu i jego powabnej córce Nędzy. Każda opowieść jest zamkniętą całością, spuentowaną i odrębną. Te zabawne i mądre historie dotykają spraw, o których trudno się mówi, a co dopiero pisze. Mowa o przemijaniu, które rodzi pragnienie nieśmiertelności. O tym, że czasem lepiej, kiedy upragnione życzenia się nie spełniają, a to, co zdobyte samodzielnie, smakuje najlepiej. O życiu, które, choć wymaga ciągłej inicjatywy i wysiłku, jest niezmiennie piękne. O ludzkiej złudnej wierze we własny umysł i nieustannym pragnieniu odkryć, nowych doświadczeń. Przewodnikiem po tym niezwykłym świecie prawd prostych, a zarazem fundamentalnych, jest postać Szlemiela, filozofa, który jak z rękawa wytrząsa złote myśli, a morały podaje na tacy. Czyni to jednak tak celnie i dyskretnie, że widownia - nie tylko przecież dziecięca - przyjmuje je z pełnym zaangażowaniem.

Niestety, świat opowieści nie jest wszechogarniający. O rzeczywistości raz za razem przypomina odgłos otwierających się drzwi metra. Nieprzyjemny zgrzyt powoduje, że kraina Szlemielowych historii zacina się, zastyga w stop-klatkę. "Automatyka to mój największy wróg" - powie profesor, wyszarpując przytrzaśniętą marynarkę.

Mocną stroną spektaklu Cieplaka jest scenografia, więcej - cały zestaw plastycznych chwytów. Po pierwsze wspominany już kontrast między wielopoziomową i wieloplanową scenografią w scenach nowojorskich a jej prostotą i otwartą przestrzenią scen dziejących się w Chełmie. Jeśli coś dzieje się w Nowym Jorku, to musi być duże i spektakularne, jak monumentalny transatlantyk pełniący rolę Arki Noego. Natomiast Chełm to biedny cherlawy płotek, drewniany stół, krzesła i parująca kuchnia. Właściwe tło dla kameralnych opowieści. Pod względem łatwości ukazywania fantastycznych wydarzeń teatr nie jest w stanie konkurować z kinem, ani nawet z najgłupszą kreskówką. Jego siłą może być koncept, trik, bezpośredniość stosowanych środków. Dziecko przemienione w naleśnik po prostu się pod nim chowa. Przy odrobinie wyobraźni i dobrej woli widza, iluzja jest niemal całkowita.

Scenę wypełnia liczny zespół aktorski, który w kilku przypadkach pełni funkcję dopełniającego całości znaku plastycznego. Reżyser i choreograf w kilku scenach zostawili aktorom miejsce na improwizację, co przy wrażeniu pozornego chaosu daje możliwość wygrania wielu zabawnych smaczków. Mnogie potomstwo Szlemiela z Chełma bawi się, skacze, szturcha, śmieje, beczy. W zbiorowej parodystycznej scenie dorośli aktorzy świetnie sprawdzają się w charakterze smarkatego zoo, ale zaangażowanie do głównych ról dziecięcych prawdziwych dzieci to dobry zabieg. Mają one naprawdę dużo wdzięku, a do tego skracają dystans między sceną a młodymi widzami.

Jedyny zarzut, jaki mogę postawić przedstawieniu, to pewne wady scenariusza. Nie wszystkie historie, które Cieplak nanizał na nitkę Szlemielowej opowieści, są równie ciekawe. Nie zmienia to faktu, że w Warszawie, w teatrze dramatycznym, powstało kolejne atrakcyjne przedstawienie dla dzieci. Krąży nad nim duch biednego wygnańca, który baja o nieistniejącym już świecie, puentując optymistycznie: "wszystko żyje i nic nie jest stracone na zawsze".

Magdalena Foks - absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji