Artykuły

Melodramat okrutny

Na scenie teatru Modrzejewskiej dano "Woyzecka" Georga Buchnera, ubiegłowiecznego postroman-tycznego pisarza niemieckiego, o którym częściej mówi się dobre rze­czy w podręcznikach literatury, niż-li sprawdza go na scenie. Także w jego ojczyźnie. Wprawdzie w ostat­nim czasie można mówić o pewnym wzroście zainteresowania Buchnerem, na dowód czego przytoczę tak lipskie przedstawienie "Woyzecka" jak i dwie telewizyjne inscenizacje niemieckie, które nie tak dawno miałem możność obejrzeć na Mię­dzynarodowym Festiwalu Telewizyj­nym - no, ale wydaje się, iż więk­szego impetu na tego dramaturga już nie będzie.

Przedstawienie krakowskie przy­gotował Konrad Swinarski, którego "Nieboska komedia'' utrzymuje się do dziś w Teatrze Starym. Już w samym wyborze tej sztuki krył się moment, powiedziałbym, prowokacji artystycznej. Tacy bowiem reżyse­rzy, jak Swinarski, nie sięgają po melodramat - a "Woyzeck" do te­go właśnie gatunku należy - by rozegrać na scenie jeszcze jedną sentymentalną historię nieszczęśli­wej miłości. W owym wyborze szu­ka się więc okazji do zamanifesto­wania własnej teatralności.

Buduje przeto reżyser na kanwie tekstu Buchnera własne, ostre wi­dowisko jarmarczne i kukiełkowe, z korowodami masek, paradami wojskowej orkiestry, karnawałowo podnieconym tłumem ulicznym, nas­trojone rytmem i nasycone kolora­mi. Pomysły i przewrotne chwyty inscenizacyjne sypią się jak z rę­kawa, jesteśmy nimi z początku znakomicie rozgrzani, z upływem jednak czasu gubimy ich związek, łańcuch owych sztuczek zaczyna się rwać i wreszcie rozpada w oddziel­ne ogniwa. Te figury inscenizacyj­ne nabierają ponownie treści w końcowej fazie przedstawiania, gdy po zamordowaniu Marii dochodzi do masowej sceny, powiedziałbym, pantomimicznej, zrazu wydawałoby się niestosownie banalnej i niefra­sobliwej, nabierającej w końcu jakiegoś przejmującego znaczenia.

No, ale jeszcze o wiele wcześniej ciśnie się do głowy natrętne pytanie, czy całe to teatralne opakowanie, ta zaskakująca inwencja inscenizatora jest akurat na miejscu, czy przyle­ga do sztuki, do jej tekstu, który przecież zadecydował swymi obiek­tywnymi wartościami, że Swinarski wziął go do roboty? Przyznam, że nie mam na nie jednoznacznej od­powiedzi. Można przyjąć, iż cała ta zabawa jest czynnością kuglarską lub nieskromną, iż ginie w niej historia Buchnerowskiego melodra­matu, tym samym więc mija się z celem. Można jednak zamyślić się, czy propozycja Swinarskiego, bijąca ze źródeł modnego w świecie teatru okrucieństwa, nie jest płod­ną formułą artystyczną, rozbijającą konwencjonalne schematy i nabiera­jącą okrutnych znaczeń - przepra­szam za przymiotnik - historycz­nych? Dowodu na tę drugą sugestię szukałbym w ustawieniu roli Dok­tora, w której pobrzmiewają już nie tylko aluzje, lecz - powiedziałbym - informacje odwołujące się do na­szej współczesnej wiedzy o zagroże­niu, jakie niesie światu nauka. Rolę Doktora zresztą, w takim jej szar-latańskim nieco i perfidnym znacze­niu, zagrał nader sugestywnie An­toni Pszoniak.

W tym wszystkim jednak naj­mniej właściwie określony został bohater tytułowy sztuki. "Woyzec­ka" można grać na różnych klawi­szach: egzystencjalnych, historyczno-społecznych, obyczajowych... Wydaje mni się, że Swinarski dobierał tego pierwszego, egzystencjalnego klucza, rysował historię człowieka uwikłanego w mechanizmy nieubłaganego losu. No, ale na tym planie nie zagrał niestety główny bohater, Franciszek Pieczka, aktor, jak wiadomo, wielce utalentowany, który stwo­rzył Woyzecka klinicznego, z po­granicza patologii, tym samym więc odjął swej kreacji nośność metafo­ry, uogólnienia.

Pięknie natomiast i konsekwent­nie zagrała Marię Izabela Olszewska, budując swoją rolę nie tylko zgodnie z tym domniemanym pla­nem reżyserskim, ale wypełniając ją przejmującą charakterologią postaci i jakże wiele mówiącymi półtonami nastrojów i znaczeń, tymi nie­domówieniami najbardziej wymow­nymi, które potrafią tworzyć akto­rzy wysokich lotów.

Poza tym w przedstawieniu wy­stąpiła jeszcze siedemnastka akto­rów; wszystkich niesposób tutaj wy­liczyć.

Rzecz jasna, że powyższa próba opisu przedstawienia winna sugero­wać, iż nie byłoby go bez adekwat­nej - by tak brzydko powiedzieć - scenografii. Jej autorem jest Woj­ciech Krakowski. Dostroił się on do zakrojonej przez Swinarskiego in­scenizacji tworząc dekoracje i kos­tiumy, które odciskają własny ślad na przedstawieniu, nic nie ujmując myśli reżyserskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji