Szewski supermarket
- Granie tego dramatu układa się w polskim teatrze w wyraźną sinusoidę. "Szewcy" powracają, wywołani przez rzeczywistość, potem przez długi czas nie są grani i znów pojawiają się serialnie - mówi reżyser JACEK BUNSCH przed jutrzejszą premierą dramatu Witkacego w Teatrze Miejskim w Gdyni.
Z Jackiem Bunschem [na zdjęciu], reżyserującym w gdyńskim Teatrze Miejskim "Szewców" Witkacego - rozmawia Jarosław Zalesiński:
To trzeci Pana "Szewcy".
- Tylko że po bardzo długiej przerwie. W ogóle granie tego dramatu układa się w polskim teatrze w wyraźną sinusoidę. "Szewcy" powracają, wywołani przez rzeczywistość, potem przez długi czas nie są grani i znów pojawiają się serialnie.
Pana poprzednie realizacje przypadły na lata 80. Wtedy sama rzeczywistość służyła za dekorację.
- Przedstawienie w Teatrze Polskim we Wrocławiu miało mieć premierę w 1981 roku. W zaplanowanym terminie nie zdołaliśmy jednak nawet rozpocząć prób, bo wybuchł stan wojenny.
I Towarzysz X z Towarzyszem Abramowskim pojawili się w rzeczywistości, a nie na scenie.
- Dokładnie. Ostatecznie teatr otrzymał pozwolenie na jeden tylko spektakl. Jakiś idiota cenzor wymyślił sobie, że w razie czego spektakl zostanie zdjęty z afisza, a jeśli okaże się, że sztuka nie zagraża ustrojowi, to będzie się ją grało dalej.
Czy ta oczywista aktualność "Szewców" w latach 80. nie była dla reżysera pewną pułapką?
- To zależało od tego, jak się ich wystawiało. Można z "Szewców" zrobić rodzaj kabaretu. Trójmiasto wydaje mi się bardzo dobrym miejscem dla dyskusji o tej sztuce. Spektakle, od których rozpoczyna się powojenna historia jej inscenizacji - czyli spektakl Hübnera, który nie doszedł do skutku...
Przypominaliśmy o nim niedawno na łamach.
- To był spektakl odsłaniający mechanizmy historii. Natomiast przedstawienie "Kalamburu" było spektaklem kabaretowym. I właśnie taki był dla władzy niegroźny, dlatego można było na niego pozwolić.