Bytom. Premiera "Łucji z Lammermoor"
Premiera opery "Łucja z Lammermoor" w międzynarodowej obsadzie i oryginalnej wersji językowej odbędzie się 26 marca w Operze Śląskiej w Bytomiu (Śląskie).
Spektakl powstaje w koprodukcji z agencją koncertową i w kwietniu będzie prezentowany w Holandii i Belgii. "To korzyść dla opery, bo nigdy by nas nie było stać na to, żeby zaangażować tej klasy realizatorów i solistów" - podkreślił na wtorkowej konferencji prasowej w Bytomiu dyrektor Opery Śląskiej Tadeusz
Serafin.
Spektakl reżyseruje holenderski reżyser Bert Bijnen, scenografię przygotowuje Niemiec Marc Thurow, a kierownictwo muzyczne sprawuje Tadeusz Serafin. Solistów, pochodzących z całej Europy i Kanady, wybrano podczas dwóch castingów - w Bytomiu i Amsterdamie. Wystąpi też chór i orkiestra Opery Śląskiej.
Oparta na prawdziwych wydarzeniach romantyczna powieść "Narzeczona z Lammermoor" Waltera Scotta doczekała się wielu opracowań muzycznych, ale do historii opery przeszła właśnie jako "Łucja z Lammermoor" autorstwa Gaetano Dionizettiego, z librettem Salvatore Cammarano. Światowa premiera miała miejsce w Neapolu w 1835 r.
Akcja opery rozgrywa się w Szkocji pod koniec XVI wieku. Łucja kocha Edgara, potomka rodu zwaśnionego od pokoleń z jej własnym. Młodzi kochankowie potajemnie się zaręczają. Jednak brat Łucji, lord Henryk Ashton, chce doprowadzić podstępem do ślubu siostry z wpływowym lordem Arturem. Przedstawia jej sfałszowane listy od ukochanego.
Łucja ulega jego namowom. Edgar, który przyjechał prosić o jej rękę, widzi, jak podpisuje kontrakt ślubny i jest przekonany o jej zdradzie. Rzuca jej pod nogi pierścień i odchodzi. Zrozpaczona Łucja popada w obłęd, morduje męża i popełnia
samobójstwo. Edgar po jej śmierci śmiertelnie rani się sztyletem.
- Punktem wyjścia w tym spektaklu stał się dla nas punkt widzenia Łucji, jej szaleństwo. Ona od zawsze była samotna i inna. Również scenografia odzwierciedla jej brak równowagi - tłumaczył na wtorkowej konferencji reżyser.
Podkreślił, że opera musi iść naprzód i rozwijać się, by widzowie nie czuli się jak w muzeum. - To jednak nie znaczy, że nasza realizacja będzie tak ekstremalna, że pojawimy się w McDonaldzie - żartował Bert Bijnen.