Artykuły

Jaś i Małgosia oraz problem bezrobocia

"Jaś i Małgosia" w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Recenzja Moniki Żmijewskiej w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Ani aktorskich popisów, ani nic odkrywczego. Baśń kolorowa, choć nieco przydługa. Ale po bożemu. "Jaś i Małgosia" w Dramatycznym, czyli rzecz o rodzeństwie, co zabłądziło w lesie. Dzieci były chyba zadowolone... Dorośli - różnie

Jak jest w baśni braci Grimm - wie każdy. Źli rodzice wysyłają dzieci do lasu. Tam maluchy znajdują dom z czekolady, mają problem z Babą-Jagą, wskutek rozmaitych sztuczek zamykają ją w piecu i palą. Po czym wracają do domu.

A jak jest w Dramatycznym?

Bajkę straszącą okrucieństwem Janusz Hamerszmit złagodził, nieco przerobił i - ciut za mocno - podlał edukacyjnym sosem. Złych rodzicieli zamienił zaś na... bezrobotnych. W efekcie dzieciaki - tu psotne i rozbrykane - nie udają się do lasu z nakazu rodziców, ale z własnej, nieprzymuszonej woli. Po serii kłótni, znanych chyba każdemu rodzeństwu okrzykach: "Mama, a on się bije" - Jaś i Małgosia dzielnie konstatują: "Przepychanki na razie na bok, teraz trzeba pomóc rodzicom. Może nazbieramy grzybów?". Potem jest jak w pierwowzorze, obywa się tylko bez dramatycznej sceny palenia czarownicy...

Drobny retusz nie narusza zasadniczo przesłania baśni, choć trzeba przyznać, że rodzic okrutny, a rodzic dobry to różnica zasadnicza. Jednak Jaś i Małgosia, tak czy inaczej, dojrzewają i uczą się powoli życia. Czyli tak jak u braci Grimm. Tyle że reżyser w swym zapale łagodzenia całej rzeczywistości jednak trochę przesadził. Rozumiem, że czasy mamy takie, jakie mamy, że dzieci bezrobotnych rodziców przechodzą przyspieszony kurs dojrzewania, że zamiar uaktywnienia w Jasiu i Małgosi wszystkich pozytywnych uczuć jest słuszny... Jednak litości! Melodramatyczna tyrada o nieszczęśnikach wystających pod fabrykami i odchodzących z kwitkiem jest naprawdę zbędna.

Generalnie ekipa Dramatycznego zrobiła spektakl po bożemu. Bez nagłych zwrotów akcji i fajerwerków, bez szaleństwa i zabawy w moc wyobraźni (jak było choćby w pamiętnej wersji bajki sprzed siedmiu lat przygotowanej w Białostockim Teatrze Lalek).

Mamy więc tu świat bezpieczny i przyjazny, w którym na pozór groźne zdarzenia okazują się nie być wcale groźne. Bo czy można przestraszyć się zabawnego wilka (Robert Ninkiewicz), którego ciągle bolą zęby i łapy, i który na propozycję zjedzenia Jasia i Małgosia reaguje z przerażeniem: "Dlaczego jaaa?!"? Nawet demoniczna Baba-Jaga (Dorota Radomska) w czarnym płaszczu i martensach, mimo nieprzyjemnych min, nie jest specjalnie groźna. Ale taki chyba właśnie był zamiar reżysera, który - zdaje się - nie ma w ogóle ochoty dzieci straszyć...

Toteż wszystko tu buduje pogodny, sielski klimat spektaklu.

Po pierwsze: skromna, dość zgrzebna scenografia Magdaleny Gajewskiej (np. ze sławojką na pierwszym planie w pierwszym akcie - to już chyba ukłon w stronę wspomnień rodziców, bo dam głowę, że współczesne dziecko bladego pojęcia nie ma, do czego służy domek z serduszkiem, poza tym, że - tak jest w bajce - sypia w niej miś).

Po drugie: przyjemna muzyka Krzysztofa Dziermy (choć przyjemniej byłoby jeszcze, gdyby śpiewających aktorów można było zrozumieć - niestety, w trzecim rzędzie od sceny tej przyjemności nie udało nam się zaznać).

Po trzecie: rejwach na scenie czyniony przez gromadę wyrazistych, harcujących zwierzaków leśnych, odzianych w przytulne miękkie wdzianka o ciepłych kolorach (trochę przydługo harcują na scenie, ale na niektórych naprawdę warto popatrzeć - nam najbardziej podobał się Jeż Jolanty Borowskiej).

Słowem: sielsko tu, anielsko, choć momentami trochę nijako...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji