Artykuły

Interpretacja odsłanianiem świata, odsłanianiem siebie?

To już nie był Teatr, nie była to sztuka, to było dzieło sztuki. Jednorazowe i niepowtarzalne, zetknięte z publicznością, która także była Warholem, reakcja publiczności szczególnie w trzeciej części napędzała aktorów, dawała im przestrzeń do działania - pisze Jakub Derbisz o "Factory 2" w reż. Krystiana Lupy w Starym Teatrze w Krakowie.

Jakiś czas temu naszło mnie uczucie całkowitej pewności w kwestii czy teatr jest jedną z dziewięciu muz. Czy jest Melpomene. Wpadła mi do głowy myśl, że nie. Byłem dziwnie pewny, tak jak Archimedes, lecz oprócz tego, że on już nie żył a ja tak (jest też pewnie kilka innych dyferencji), różniło nas co innego, on to udowodnił, a ja za nic w świecie nie umiałem znaleźć na to słów. To było straszne, taka lekka panika, pierwszy raz w życiu nie umiałem udowodnić swoich przekonań. Ale po kilku dniach sobie pomyślałem, że może jednak jest, tylko tak inną, że odnosząc do tego zjawiska termin "sztuka"zgadzamy się na jego umowność. Te myśli sobie gdzieś tam zostały odłożone do jednej z kopert w głowie, do koperty z napisem pomysły, zbiór teoryj.Spektakl Lupy otworzył jednak tą szufladę i zmusił mnie do jej posprzątania.Tak jak jedna z postaci w drugiej odsłonie.

Lupa zaczyna od mimesis, klasycyzm, impresjonizm, kubizm, on jednak znajduje się w całkiem innym miejscu, więc dla swojego użytku wymyślił własny styl. Odtworzyć klimat Fabryki Warhola to trudna rzecz. Zasiadł więc w ostatnim

rzędzie i przez mikrofon, jak demiurg rzucał wskazówki aktorom. Po pierwszej

odsłonie, ciężkiej i zagadkowej reżyser wyszedł. Realistyczna część mimesis się skończyła. Pozostawił nas w świecie apodyktycznego przywódcy, wśród ludzi odrzucających siebie. Podczas pierwszej przerwy nurtowało mnie, dokąd droga ta poprowadzi Warhola (w tej roli świetny Piotr Skiba) i każdego uczestnika tego cyrku. Czekałem na moralność na jakąś odpowiedź z dziedzin etyki, jednak już w przerwie powiedziano mi, że cała ta heca jest pozorna, że to nie prowadzi do niczego. Warhol mawiał: "Lubię patrzeć". I na tych dwóch słowach budowany był spektakl.

Ja z drugiej strony lubię iść do teatru by przeżyć katharsis, banalne, może trochę, ale banalność też może być interesująca, vide spektakl. Tutaj jednak oczyszczenie miało nie nadejść. Pomyślałem sobie, cóż to za hucpa. Tyle starań by zobaczyć przedstawienie pójdzie na marne. Z takim podejściem zastał mnie drugi akt, jeśli można to tak nazwać. Prawie dwugodzinna rozmowa o sprzątaniu. Brzmi nudno. Po co? Czy było to przygotowanie tego co miało nadejść w trzeciej odsłonie? Lupa wielokrotnie w różnych wywiadach pisał o swojej fascynacji aktorską improwizacją (przynależna wszystkim sztukom?). Już w pierwszej części widać było dowolność w grze i relacjach aktorów,druga była luźną rozmową dwojga ludzi wsadzoną w ramy fabularne Fabryki. Natomiast w trzeciej odsłonie zero hamulców. Totalnie free-jazzowa improwizacja. Każdy na scenie był: sobą, postacią graną przez siebie,

postacią być może zagraną przez postać graną przez siebie. Zastanawiam się

gdzie był reżyser. To co się działo było świetnym materiałem na jeden z

warholowskich filmów. Filmów których w czasie trwania spektaklu powstało

mnóstwo.

To już nie był Teatr, nie była to sztuka, to było dzieło sztuki. Jednorazowe

i niepowtarzalne, zetknięte z publicznością, która także była Warholem, reakcja publiczności szczególnie w trzeciej części napędzała aktorów, dawała im przestrzeń do działania. Trudno jest mówić do siebie przez długi czas (choć i to da się zrobić - scena w szklanej szafie w foyer - total) dlatego publiczność w tym wypadku była wyjątkowym współtwórcą. Relacja: Aktor - Publiczność - Improwizacja - Rekacja - Aktor napędzała ten spektakl, już nie tylko trzecią część. Po wyjściu układałem sobie całość i zauważyłem wolność jaką mieli aktorzy pozbawieni tej wolności. Dosłownie. Mieli wolność na scenie jednocześnie jej nie mając. Symptomatyczne.

Lupa potwierdził tym przedstawieniem moje przekonanie o tym, że teatr nie jest sztuką jednocześnie nią będąc i będąc też czym innym. Odrzucił wszystko, całą klasycyzującą paletę środków teatralnych, by powrócić do samej istoty teatru. Nie jest to sztuka konceptualna, choć można też tak na to patrzeć. Jednak te siedem godzin sprowadza na ziemię, jest obiekt, jest konfrontacja, jest obiór, jest interpretacja.

Warto wspomnieć jeszcze o rejonach odczuwania odbiorcy. Fabryka dotyka metafizyki delikatnie, z innej niż duchowa strony, tej zmysłowej - wg mnie

uboższej. Estetyka jest tym rejonem w którym pławi się spektakl. Choć też nie do końca, taniec Tomasza Wygody wbija w ziemię, co on robi z ciałem! W tle leci didgeridoo, a on szaleje, tak jakby chciał wyjść z siebie, jakby duch chciał go opuścić (jego rola także znamienna - pytanie czy zamierzenie Lupa go tu wcisnął). Aż chce się krzyknąć dłużej, człowieku tańcz dalej, nie przestawaj. No ale niestety, przedstawienie mimo tej wielkiej dowolności osadzone jest na jakichś ramach i musi się w nich trzymać. Faktem jest, że to co się dzieje na scenie jest z innych kategorii niźli teatralne oczyszczenie - specjalność greków. I tu wchodzi "ale", jedno bardzo ważne "ale". Fakt braku duchowości (w moim mniemaniu) nie umniejsza satysfakcji po. Jest ona wielka i inna niż dotychczasowe, a co za tym idzie, ciekawsza bo odkrywa nowe rejony o możliwości aktora jako człowieka, o możliwości porozumienia aktor - ja, o możliwości przedstawiania, odkrywania, nazywania .Bo to w gruncie rzeczy jest nadal teatr, nadal o tą ideę chodzi tylko sposób w jaki jest to przedstawione jest totalnie odjechany.

Wiedzieć znaczy widzieć. Coś w tym jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji