Artykuły

Zadzwonimy do pana, panie Janiszewski

"Metoda Grönholm" w reż. Ireneusza Janiszewskiego w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Prawie każdy uczestniczył w rozmowie kwalifikacyjnej. Komediodramat Jordi Galcerana daje możliwość przyjrzenia się jej z zewnątrz.

Publiczność "Metody Grönholm" balansuje na ławeczce wiszącej na linach na 11 piętrze elewacji biurowca. Przez szyby przygląda się aseptycznej sali konferencyjnej koncernu Dekia, którą ożywia jedynie dozownik wody. Kto do niej wejdzie, nie może wyjść, nie rezygnując z procesu rekrutacyjnego na stanowisko dyrektora.

Przez szklane drzwi wchodzą kolejno: Ferran (Marek Lipski), w średnim wieku i w średnim garniturze, Enric (Łukasz Pruchniewicz), śmieszny, potliwy grubasek w topornych okularach, Carles (Paweł Audykowski), wyfitnessowany trefniś w różowej koszuli oraz Merce (Bogusława Jantos), sucha profesjonalistka, która sprawia wrażenia, jakby rodząc się, już zarządzała matką położną. W białych ścianach jest skrytka, która wypluwa z siebie psychologiczne testy, przez które ta czwórka musi przejść. Czterokrotnie bohaterowie muszą grać narzucone im role - to tytułowa metoda Gronholm.

Sztuka Jordi Galcerana odświeża topos theatrum mundi, teatru świata, obecny już u Seneki. Ale granie roli życia przed widzem-Bogiem przenosi na Ziemię. Za socjologiem Ervingiem Goffmanem pokazuje, że w społeczeństwie, w teatrze życia codziennego, gramy role przed innymi ludźmi. Na przykład rekrutowani mizdrzą się przed rekrutującymi, kręcą, zatajają. Wszystkie chwyty dozwolone, bo pensja wysoka. Ale dramat Galcerana przynosi niespodziankę. Tylko Ferran naprawdę stara się o pracę. Reszta to wtyczki z działu personalnego, które przeżuwają go przez maszynkę rekrutacji i wypluwają. Grozę położenia kandydata uświadamia przede wszystkim aktorstwo Jantos, której energia aż elektryzuje powietrze.

Jednak "Metoda Grönholm" nie jest sztuką z tezą. Trudno współczuć Ferranowi, bo - co ujawniają testy Gronholma - to pozbawiony krztyny empatii burak. W sumie "dobry człowiek, sprawiający wrażenie skurwysyna", tymczasem dział personalny szuka "skurwysyna, sprawiającego wrażenie dobrego człowieka".

Teoria Goffmana przynosi jeszcze jedno novum: akcentuje społeczne konwencje zachowania, bez wdawania się w psychologię. Ireneusz Janiszewski to przeoczył. Reżyser wpadł w ślepą uliczkę analiz psychologicznych i epatowania moralną wymową tekstu. Milczący finał spektaklu przestrzega, że istnieją granice, których przekraczać nie wolno - droga "po trupach do celu" rani duszę zarówno kandydata, jak i prowadzących testy. A psychologiczna analiza wielopiętrowej konstrukcji postaci musi zawieść. Aktorzy chcą grać postać (z działu personalnego), która gra postać (kandydata na stanowisko), która gra postać (np. torreadora w testowej psychodramie). To niemożliwe. A grają po prostu komediowo śmieszne partie tekstu, a dramatycznie - pozostałe. Skutkuje to nużącą tautologią. Receptą byłoby odwrócenie tej zależności i formalistyczne aktorstwo: nawet karykatura lepsza jest od dozowania wody.

Prawda zaś jest taka, że recenzent także gra dwuznaczną rolę pracownika działu personalnego. Dwie godziny ledwie poprawnego testu "metodą Grönholm" podsumuje konsolacyjną formułą: "Zadzwonimy do pana, panie Janiszewski".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji