Artykuły

Chichot Dostojewskiego

"Bobok" w reż. Grigorija Lifanova w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku - dodatku Kultura.

Najnowsza premiera poznańskiego Teatru Polskiego to powtórka szkolnego dyplomu wydziału aktorskiego łódzkiej Filmówki. Dyrektor Paweł Szkotak włączył ją do repertuaru, bo zawsze warto ocalać wybitne przedstawienia studenckie. Może poczuł, że coś podskórnie łączy tę realizację ze spektaklami Biura Podróży w jego reżyserii - "Selenautami" i "Pijcie ocet, panowie". Jakaś gęsta lekkość rozbuchanej groteski? Wreszcie: "Boboka" trzeba grać, bo takiego teatru się u nas nie robi, Dostojewski zatopiony w gagach i fantastyce nie istnieje w naszej świadomości. Jego komizm jest zwykle przykryty przez mocarne idee, straszliwe paradoksy i pytania fundamentalne. A Lifanov nieomal nonszalancko pokazuje, że w tym mrocznym maniaku siedział też niesforny bies. Chichot współistniał z rozpaczą i żarliwością, dając im zbawienny kontrapunkt.

Igraszka sceniczna Grigorija Lifanova w poznańskim Teatrze Polskim mówi, ze można patrzeć na część twórczości Dostojewskiego, jakby była brakującym ogniwem między Gogolem a Bułhakowem i Charmsem.

Na scenie kolejny rosyjski dziwak i jego nora. Mogłoby być strasznie, a jest śmiesznie. Nawet jeśli poczciwina grany przez Łukasza Chrzuszcza znajduje się już poza granicą szaleństwa. Lifanov zaczyna od opowieści o Aniele Śmierci, który zostawia jedną ze swoich niezliczonych par oczu na czole człowieka, po którego przyszedł przedwcześnie. Krzyżujące się spojrzenia stają się przekleństwem naznaczonego w ten sposób śmiertelnika. Iwan Iwanowicz, pisarz, widzi siebie w trzech osobach. W sobowtórze i ożywionym portrecie. Trójka młodych aktorów (Chrzuszcza wspomagają Sebastian Cybulski i Filip Bobek) tworzy na scenie właściwie jeden organizm. Spleceni w emocjonalny supeł, integralni rytmicznie, zsynchronizowani w działaniach, prezentują jasną stronę schizofrenii. Umysł Iwanowicza tworzy sobie zgraną kompanię do zgrywy, pogawędki i popijawy. W miejsce męki twórczej mamy euforię niepotrzebnej kreacji. Poznańscy wariaci dają pokaz żartobliwej gimnastyki podejrzeń, że coś jest w tej realności nie tak. Niewidzialne ludziki, zbyt głośne słowa wyłażą im z głowy i włóczą się po pokoju. Za sprawą choreografii Marty Szumiał (chapeau bas!) ich gra jest niczym obsesyjna podróż do źródła gro-, teski, jak galop detali, smark wyobraźni. "Bobok", czyli słowo - klucz tego spektaklu nie stanowi odnośnika do opowiadania Dostojewskiego o nieumarłych umarłych i ich rozmowach na cmentarzu, toczonych w gasnącej świadomości trupów z różnych guberni. To po prostu hasło-zaklęcie, przyzywające to, co niesamowite i niecodzienne. U Lifanova każdy szept zza drzwi, skrzypienie spod podłogi staje się początkiem zabawy w skojarzenia, odwraca sytuację, przekręca stan psychiczny bohatera.

U Lifanova spotykają się wszystkie najważniejsze elementy rosyjskiej tradycji literackiej i teatralnej. Efros podaje rękę Towstonogowowi, a Gogol zarażonego Rosją Litwina Tuminasa wita się z Suchowo-Kobylinem od rusofila Korsunovasa. Szalone, różnorodne i zarazem spójne przedstawienie promuje rozdwojenie jaźni jako genialny lek na życie towarzyskie i uczuciowe... Kontynuowałbym ten wątek, ale Drugi Drewniak zaproponował, a Trzeci się z nim w zasadzie zgodził, żebyśmy wzorem Iwana Iwanowicza poszli teraz coś wypić na pobliski cmentarz...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji