Artykuły

Coraz bliżej Ameryki

- Najbardziej żałuję, że nie doczekałam długich imprezo-dyskusji po wieczornym przedstawieniu. Ten obyczaj już prawie zanikł. Dzisiaj aktorzy nie mają czasu: śpieszą się do domu, do innej pracy - mówi PAULINA HOLTZ, aktorka Teatru Powszechnego w Warszawie.

Na afisz warszawskiego Teatru Powszechnego trafia "Loretta" Georgea F. Walkera. W roli tytułowej PAULINA HOLTZ, która opowiedziała "Kulturze TV", czego dowiedziała się podczas studiów aktorskich.

Czy przyjęłabyś rolę w filmie porno?

Paulina Holtz: Nie, nie i jeszcze raz nie! Taka myśl nie zaświtała mi w głowie. Nie otrzymałam też nigdy tego rodzaju propozycji...

... w przeciwieństwie do Loretty, bohaterki dramatu Georgea F.Walkera.

- To jest kobieta, która znalazła się na zakręcie. Walker pyta, co się dzieje z ludźmi, kiedy nie wiedzą, co robić z życiem. Loretta chce o nim decydować sama. Dlatego walczy o możliwość wyboru, uzyskanie minimum dwóch opcji. To nie jest sztuka o kulisach pornobiznesu, ale o rzeczywistości małego amerykańskiego miasteczka. Walker pokazuje świat, którego my - tzw. ludzie z dobrych domów - nie znamy i nie chcemy znać; historię młodych, przeciętnych ludzi, którzy uciekają przed światem w "american dream".

Nie jesteśmy w Polsce za daleko od tej historii?

- Ten prowincjonalny obrazek nie powinien wydawać się nam egzotyczny, jest dobrze znany z wielu amerykańskich filmów, choćby klasycznego "Nocnego kowboja" Schlesingera. To jest kultura, która łączy pogoń za pieniędzmi z prostym życiem, befsztykiem i coca-colą. Dziś w Polsce jesteśmy jej znacznie bliżej niż jeszcze kilkanaście lat temu.

Jaką cenę płaci Loretta za swój "american dream"?

- Sztuka Walkera kończy się swoistym happy endem. Kobiety wygrywają, ponieważ trzymają się razem i zawsze dadzą sobie radę w przeciwieństwie do mężczyzn, których mózgami rządzą wyłącznie prokreacja i przemoc. "Loretta" niesie przesianie feministyczne, ale tę sztukę napisał mężczyzna. Dzięki temu nie musimy odbierać jej dosłownie.

Nie razi cię zbytnie uproszczenie takiego finału?

- Oryginalny tytuł utworu brzmi "Featuring Loretta", czyli "Grając Lorettę",

cała historia została zamknięta w cudzysłów. Sztuka Walkera bazuje na schematach, ale autor nie traktuje ich do końca serio. To nie jest dramat szekspirowski.

Twoje marzenie chyba się spełniło. Od ponad pięciu lat jesteś aktorką.

- Przyszłam do teatru z przekonaniem, że jest on najważniejszym miejscem w moim zawodowym życiu. Przyszłam z pokorą, bowiem praca w teatrze jest ciężka, a jej ciężar przy każdej premierze uświadamiam sobie od nowa. Ale też czerpię ogromną radość, kiedy udaje mi się różne elementy roli złożyć w całość i zbudować na scenie spójny, wiarygodny świat.

Szkoła teatralna dała ci tę wiedzę?

- Akademia Teatralna nauczyła mnie przede wszystkim, jaką nie chcę być aktorką. Oczywiście, bez ukończenia szkoły nie mogłabym występować w teatrze. Usłyszałam od niektórych profesorów cenne słowa, które do dziś dźwięczą w moich uszach i pewnie zawsze już będą mi towarzyszyły. Równocześnie wiele godzin spędziłam na powtarzaniu melodii profesora w interpretacji wiersza. Część wykładowców traktowała nas sztampowo. Jeden oświadczył, że nigdy nie zagram szekspirowskiej Julii. Dwa lata później zostałam obsadzona na egzaminie w roli... Julii. Okazało się, że ktoś wpadł na ten pomysł. Po co te "przewidywania"? Czemu nie pozwolić studentom wierzyć, że mogą zagrać wszystko? Samo życie potem to zweryfikuje. Profesorowie wpoili we mnie, że nigdy nie będę aktorką komediową. Debiutowałam w Teatrze Powszechnym rolą Jenny w "Kształcie rzeczy" LaBute'a. Ludzie śmiali się na pierwszych przedstawieniach, a ja oglądałam się na kolegów, żeby zobaczyć, co zabawnego robią za moimi plecami. Przeżyłam szok, kiedy zorientowałam się, że widzowie... śmieją się ze mnie.

Twoja droga do aktorstwa nie była prosta.

- W dzieciństwie towarzyszyło mi poczucie, że nie ma innych zawodów niż aktorstwo. Ten świat wydawał się zbyt oczywisty, może dlatego szybko zaczęłam się od niego odcinać. Ten zawód nie był dla mnie otoczony żadnym nimbem fantastyczności. Szukałam własnej drogi. Studiowałam dziennikarstwo, potem etnologię i antropologię. W końcu los zadecydował za mnie - wygrałam casting do roli w serialu "Klan" i... z czasem zrozumiałam, że to aktorstwo jest tym, co chciałabym robić w życiu.

Serial przyniósł ci ogromną popularność, aie twoim pierwszym

doświadczeniem aktorskim był udział w przedstawieniu Andrzeja Wajdy w Teatrze Powszechnym.

- W wieku 13 lat zagrałam niewielką rolę Pazia w "Romeo i Julii" Szekspira. Pamiętam, że musiałam powiedzieć zdanie: "Trzeba być mężczyzną". Bardzo się wstydziłam tych słów, nie chciałam ich mówić, dlatego za każdym razem celowo wypowiadałam je niepoprawnie. W końcu pan Andrzej zrezygnował i wyciął tę kwestię. Od tamtego czasu przeszłam bardzo długą drogę, żeby nabrać do siebie dystansu. A bez zdrowego dystansu po prostu nie wyobrażam sobie pracy w tym zawodzie.

Czym dla ciebie jest Teatr Powszechny? Tylko nie mów, proszę, że drugim domem...

- ... ale to jest moje miejsce, tutaj jestem u siebie. Wychowywałam się w tym teatrze, przy bufetowym stoliku odrabiałam lekcje. Znam warszawski Teatr Powszechny od dziecka, a nawet z okresu prenatalnego, ponieważ mama należała już do tego zespołu, kiedy była ze mną w ciąży. Nigdy nie musiałam oswajać tego miejsca, ale też nie mam poczucia, że na przestrzeni lat tak wiele się tutaj zmieniło. Najbardziej żałuję, że nie doczekałam długich imprezo-dyskusji po wieczornym przedstawieniu. Ten obyczaj już prawie zanikł. Dzisiaj aktorzy nie mają czasu: śpieszą się do domu, do innej pracy. Cieszę się bardzo, że Teatr Powszechny pozostał teatrem zespołowym, a nie "gwiazdorskim", jak uważają niektórzy. Różnimy się między sobą, ale trzymamy razem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji