Artykuły

Ucieleśnione marzenie Horzycy

TEGO wieczora teatralnego nie można traktować na równi z in­nymi, jakie przeżywamy w tea­trze. Ujrzeliśmy bowiem na scenie ucieleśnione marzenie zna­komitego człowieka teatru, poety-reżysera i ujrzeliśmy je okrutną ironią losu niewiele ponad tydzień po jego nagłej śmierci. Istotnie, Wilam Horzyca nosił się przez lata z marzeniem ukazania sztuk Cypriana Norwida, poety tyleż wielkiego, co nieznanego szerszej publiczności. I gdy wreszcie po latach miał już gotowy jego kształt do ukazania go Warszawie, miastu rodzinnemu Norwida - odszedł w przeddzień niemal premiery. W tym fakcie jest coś tak wstrząsającego, że cały spektakl oglądamy poprzez mgłę emocjonalności.

Wieczór otwiera jednoaktowy żart Norwida ukazujący zerwane zaręczyny pięknej Julii (Ewa Krasnodębska) z kosmopolitycznym hrabią Erazmem, którego samo nazwisko Flegmin określa go dostatecznie (gra go Michał Pluciński). W usta drugiego z bohaterów Feliksa włożył autor przepiękny wiersz miłosny, który w interpre­tacji Mieczysława Mileckiego miał pełny ton czystego romantyzmu.

Po tym figlarnym nieco wstępie ujrzeliśmy główny trzon wieczoru "fantazję dramatyczną" "Za kulisami", poprzedzony pięknym i z dużą siłą dramatyczną wypowiedziany przez Ewę Bonacką Prologiem.

Horzyca w swym komentarzu z owej sztuki objaśnia, te dotrwała on do nas w dwu redakcjach, ale i stanie mocno uszkodzonym, gdyż brakło kart w rękopisie, wyrwanymi czyjąś barbarzyńską dłonią. Mimo tych braków, udało się złożyć całość.

Horzyca broni tej całości, jak zresztą całej twórczości Norwida przed prześladującym ją od dawna zarzu­tem niezrozumialstwa i choć przy­znaje, że sztuka ta nie jest łatwa i nie może być nazwana sztuką dramatyczną w sensie popularnym tego wyrazu, to jednak jest dziełem scenicznym.

Bo sam Norwid, jak to przypomina Horzyca, powiedział: "na scenie nie koniecznie musi się coś odbywać wystarczy, by się działo".

W pierwszej scenie widzimy bał maskowy, zapewne w warszawskich Salach Redutowych: senne zjawy par tanecznych suną przy dźwiękach cichej muzyki, gdy w sąsiedniej sali teatralnej odbywa się przedstawienie dramatu "Tyrtej", wygwizdane przez niezadowoloną publiczność. W niesa­mowity, fantastyczny sposób przedstawione są jednak motywy realistyczne, a nawet osoby zawdzieczają swe istnienie prawdziwym postaciom z życia Norwida, jak choćby uwodzilska, a jednocześnie mądra i świadoma sztuki teatralnej Lia, która jest odbiciem postaci pani Kalergis tej, którą Warszawa nazywała później "la Muchanoff theatralle", czy autora "Tyrteja" którym niewątpliwie miał być sam Norwid.

Ale to nie ważne. Ważny tu jest jak awykle u Norwida symbol. Symbolem jest ten cały świat "dobrego towarzystwa" przewijający się przed oczyma widza, symbolem ów tłum straszliwych pariasów wszelkich epok, który wbiega na scenę, przy­bywając nie wiadomo skąd, czy z sztuki "Tyrtej", czy z jakiejś histo­rycznej rzeczywistości, wtargnął, by wykrzyczeć swą okropną prawdę. Symbolem wreszcie są postacie an­tyczne z "Tyrteja", które pokazują prawdę poety Tyrteusza, walczącego o człowieczeństwo oraz okrucieństwa Sparty, która jest jakimś potwornym prototypem wszystkich totalizmów historii świata.

Tę to trudną, arcytrudną sztukę wyreżyserował nieodżałowany Wilam Horzyca, a aktorzy zagrali, nie szczędząc wysiłków, gdyż niełatwo grać norwidowskie strofy. Ewa Bonacka, prócz Prologu, o którym była już mowa, pięknie interpretowała postać Lii, Emmą była Janina Niczewska.

Nie sposób wymienić tu wszystkich męskich kreacji.

Najpiękniej wypadły partie liryczne, zarówno komedii, jak fantazji dramatycznej Norwida.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji