Artykuły

Syrenka bez ikry

"Mała Syrenka" w Teatrze Arlekin w Łodzi. Ocenia Ewa Kwiecińska.

"Mała syrenka", wystawiona w łódzkim Teatrze Arlekin, to spektakl nierówny i chyba za długi jak na dziecięcą wytrzymałość. Nierówne są scenariusz, aktorstwo, technika pracy z marionetkami i nierówna jest scenografia.

Adaptacja baśni Hansa Christiana Andersena - dokonana przez Waldemara Wolańskiego, który jest specem od wymyślanych przez siebie dodatków, szczegółów i misternie prowadzonych epizodów - tym razem wyraźnie się nie powiodła. W oryginale baśń ani przez chwilę nie traci na dramatyzmie, natomiast u Wolańskiego często rozmywa się w sentymentalnych wywodach.

Sprzyja temu i scenografia, zwłaszcza towarzysząca scenom głównych bohaterów: Syrenki i jej ukochanego Księcia. Te spotkania bardziej kojarzą się z tandetnymi romansami z Hollywood niż gorzką opowieścią o dramacie miłości.

Partie tekstu w wykonaniu aktorów też są mdłe. Syrenka (Joanna Stasiewicz) jest jednostajna przez półtorej godziny spektaklu, a Książę (Marcin Truszczyński) nabiera charakteru tylko w scenach, gdy przechwala się wątpliwym poczuciem humoru. "Mała syrenka" często traci rozmach, a temperatura spada do zera.

Aktorzy prowadzący marionetki, zawieszeni na rampie nad sceną, zostali wystawieni przez reżysera na wielką próbę wytrzymałości. Tym bardziej, że monologi były przydługie.

Trzeba jednak przyznać, że w "Małej syrence" można odnaleźć kilka reżyserskich perełek. Szkoda tylko, że na większość trzeba czekać aż do drugiego aktu.

Brawa należą się przede wszystkim za charakterystyczne i zapadające w pamięć postacie zabawnego lokaja Fryderyka (niezawodny Waldemar Presia), ciekawskiego Hrabiego (Robert Wojciechowski) oraz dwóch dam dworu, prowadzonych przez Aleksandrę Gałaj i Marię Sowińską. Tym postaciom towarzyszy wyrazistość.

Kończąca pierwszy akt scena z Czarownicą Mątwą - również nieco przydługa - broni się przede wszystkim świetną animacją. U Mątwy pracuje każdy centymetr ciała, macki, głowa, oczy.

Scenografia podwodnego świata i skomplikowane lalki poruszające ogonkami, biustami czy oczami zostały stworzone przez Annę Popek przepięknie. Gorzej, gdy wyczarować trzeba było świat ludzi.

Szkoda też, że w dużej mierze nie sprawdził się na premierze system nagłaśniający. Gdy w tle "pracowała" muzyka, część kwestii nie była słyszalna.

Spektakl ratowała również muzyka Krzysztofa Dziermy i doskonale poprowadzone przez Małgorzatę Sendke światła, które nadawały blasku i dosłownie wyczarowywały magię na scenie. Pomimo starań, nieudane elementy sprawiły, że "Mała syrenka" to spektakl bez ikry. A przecież czego, jak czego, ale jej w podwodnym świecie nie powinno zabraknąć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji