Na psa urok!
U dołu strony 71 "Słownika terminologicznego sztuk pięknych" zamieszczono hasło "collage". "Collage - czytamy - papiers colles (franc.), kompozycje wykonywane z różnych materiałów i tworzyw (papier, tapeta, gazeta, cerata, fotografie, piasek, słoma itp.), naklejanych na płótnie lub innym podłożu, łączone często z rysunkiem i malarstwem, lub samodzielne..."
W "Małej Encyklopedii Powszechnej PWN" (wyd. 1959) na str. 171 znajdujemy hasło "czkawka", które brzmi: "czkawka, niezależny od woli skurcz przepony brzusznej; nagłe zamknięcie głośni powoduje przerwanie rozpoczynającego się wdechu i charakterystyczny dźwięk".
Pozornie oba przytoczone terminy nie mają ze sobą nic wspólnego. Już samo ich pochodzenie: teoria sztuki i medycyna, wskazywałoby jak są odległe, a przecież obydwa nasuwają się zgodnie i nieodparcie, we wzajemnym związku, gdy opuszczamy salę teatru Studio (dawniej: Klasycz-
ny ) po inaugurującej działalność dyrektorsko-artystyczną Józefa Szajny na warszawskim bruku, premierze spektaklu "Witkacy".
Na kanwie sztuk Witkiewicza: "Oni", "Gyubal Wahazar", "Szewcy" i "Nowe Wyzwolenie" przygotował Szajna scenariusz teatralny, który pokazał następnie we własnej reżyserii i scenografii. Tekstowo mamy więc do czynienia z rodzajem teatralnego collage`u, kompozycji dramaturgicznej wykonanej z różnych fragmentów dzieł jednego pisarza. Pisarza niekonwencjonalnego jak wiadomo, nie łatwego w odbiorze, niezbyt skorego do mówienia wprost. Owe trudne, zawikłane, wieloznaczne, częstokroć absurdalne, teksty zostały dokładnie przez Szajnę poszatkowane, przemieszane dla stworzenia "scenariusza teatralnego". Nie jest to pomysł nowy i wielokrotnie już mogliśmy na scenach oglądać takie sztuki-collage (od "Niech-no tylko zakwitną jabłonie" Osieckiej poczynając po "Sprawa Oppenheimera" Heinara Kipphardta) zbudowane z elementów różnych tekstów służących nowym, odmiennym od pierwotnych, funkcjom. Zapewne Szajna miał zamiar poprzez swój scenariusz powiedzieć coś we własnym imieniu (może nawet o Witkacym?), chciał stworzyć nowe dzieło artystyczne, używając jako elementów kompozycyjnych części dzieła innego twórcy.
Wynikiem tego skomplikowanego i zapewne bardzo pracochłonnego zabiegu jest chaos absolutny. Doskonały bezsens, w którym nic z niczym się nie klei i nie wiąże. Oryginały najtrudniejszych, najmniej czytelnych sztuk Witfciewicza okazują się wobec tego scenariusza płodami kartezjańskiej logiki. Ale nie w tym tkwi zaród klęski, bo inaczej jak w wymiarach klęski trudno relacjonować ten spektakl. Klęska polega nie na nieudanym zabiegu literackim, lecz powtarzaniu w całym spektaklu, całej inscenizacji, starych, dawno wymyślonych i ogranych chwytów i pomysłów reżyserskich.
W tym ciągnącym się, zupełnie niekomunikatywnym i nudnym przedstawieniu, jedyną rozrywka dla publiczności była zgadywanka. Zgadywanka, która kwestia z jakiej sztuki Witkacego pochodzi i jaki gag, trick, jaki chwyt inscenizatorski wyłowił Szajna ze swych dotychczasowych doświadczeń scenicznych, z poprzednich spektakli i z bogatego skarbca obsesji, od których nie jest w stanie się uwolnić.
A więc mieliśmy - oczywiście - łagrowe "klumpy" i kobiety ogolone "na zero", mieliśmy "strzelanie" z reflektorów punktowych i gaśnic (pamiętamy: "Śmierć na gruszy"), mieliśmy rury od piecyków (znamy ze scenografii do "Akropolis" u Grotowskiego), były sterty rozrzuconych na scenie poduszek i betów ("Purpurowy pył"), był żywcem przeniesiony z wystawy "Reminiscencje" ferm zamykający horyzont sceniczny. Było jeszcze wiele innych nieświeżych rzeczy, kawałki z Bread and Puppet Theatre, coś z Ionesco (a konkretnie pomysł z gigantycznym trupem - patrz: "Amadeusz, czyli jak się go pozbyć"), trochę z Grotowskiego i bardzo wiele z teatrów studenckich.
Ale to wszystko nie było już nawet collagem, lecz po prostu czkawką. "Przerwaniem rozpoczynającego się wdechu", niekontrolowanym powtarzaniem tego, co już poznaliśmy, o czym wiemy z innej okazji, co widzieliśmy wielokrotnie, co nas niegdyś wzruszało i bawiło, co stanowiło temat do myślenia, ale powtarzana z obsesyjnym uporem jest tylko nudą, bezsensem, czkawką!
Z prawdziwą przykrością przychodzi mi pisać to wszystko o artyście, którego cenię wyjątkowo wysoko jako plastyka i inscenizatora, którego darzę osobistą przyjaźnią. O reżyserze którego wspaniałe wariacje na temat "Fausta" możemy jeszcze podziwiać na scenie Teatru Polskiego. Tym większa jest to przykrość, ża właśnie ów fatalny "Witkacy" otwiera działalność teatru Studio, z którym wiązałem (a i nadal wiążę) wielkie nadzieje. Ale wydaje mi się, że Szajna swą dotychczasową pracą nie zasłużył sobie na taryfę ulgową, na grzecznościowe przemilczanie porażek. Ten wybitny artysta ma prawo do uczciwej oceny wprost.
Ostatnie słowa padające w "Witkacym" brzmią: "Tak właśnie trzeba, tak będzie zawsze...!". Na psa urok! Oby się nie sprawdziły!