Artykuły

Farsa na afiszu, psychodrama na scenie

"Farsa z Walworth" w reż. Adama Orzechowskiego na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie. Pisze Michał Stąporek w portalu Trójmiasto.pl.

W "Farsie z Walworth" humor pojawia się tylko po to, by przez jego pryzmat dramat bohaterów był jeszcze wyraźniejszy. Historia ojca i dwóch synów na emigracji, tylko na początku wywołuje śmiech. Potem chwyta widza za twarz i mocno trzyma aż do końca.

Tytuł sztuki i deski, na których jest wystawiana (Scena Kameralna w Sopocie) mogą sugerować, że "Farsa z Walworth" to utwór lekki i przyjemny. Ale wyreżyserowany przez Adama Orzechowskiego dramat Endy Walsha farsą jest tylko z nazwy. Komediowe są tu niektóre gagi, pomysły scenograficzne i sceniczne qui pro quo, wywołane wykorzystaniem konwencji teatru w teatrze.

Wszystkie te zabiegi zostały użyte przez Walsha tylko po to, by poprzez kontrast jeszcze grubiej nakreślić prawdziwy dramat opowiadanej historii. Bo to, co najpierw wydaje się niewinną opowieścią, później okazuje się terapeutyczną psychodramą. I to taką, w której terapia się nie udaje, a pacjent umiera.

"Farsa..." to historia Dennisa i jego dwóch dorosłych synów: Blake'a i Seana. Imigranci z Irlandii mieszkający w robotniczej dzielnicy Londynu, pomimo dekady spędzonej z dala od rodzinnego Cork, wciąż czują się w metropolii niepewnie. Ich życie podporządkowane jest codziennemu odgrywaniu scen z historii swojej rodziny i wspominaniu życia w Irlandii. Nawet w pobliskim Tesco kupują tylko to, co niezbędne jest do przygotowania ich niekończących się inscenizacji.

Świat zamknięty w klitce przy Walworth Road kręci się wokół Dennisa, szelmy i drobnego oszusta. Grający go Krzysztof Matuszewski raz ma w oczach diabła, innym razem błysk szaleństwa, ale świetny jest także w "scenach prawdy", gdy w swoją zmęczoną twarz wciera kolejne warstwy kremu, i gdy przyznaje się Seanowi do swojego udziału w rodzinnej tragedii sprzed lat.

To właśnie grający młodszego syna Piotr Chys stworzył chyba najciekawszą kreację. Zarazem zahukany i targany emocjami, boi się ojca i jednocześnie pragnie się wyrwać z Walworth, uciec od codziennego opowiadania zafałszowanej historii, którą tak naprawdę doskonale pamięta i cały czas przeżywa. Twardzielem w tej rodzinie jest Blake, starszy syn, który w rodzinnych przedstawieniach bierze na siebie wszystkie role kobiece. I to właśnie ta mnogość kreacji sprawia, że trudno ocenić Blake'a Grzegorza Falkowskiego. Gra brawurowo, ale jego postać to samograj: trudno powiedzieć, czy burza oklasków, jaką zebrał, była nagrodą za aktorstwo, czy za biegłość w zmienianiu kolejnych peruk.

"Farsa z Walwarth" to jedna z tych historii, które igrają z widzem. Teoretycznie już na samym początku zostaje on uprzedzony, że nic tu nie jest takie, jakie się wydaje. Ale po początkowym pozornym sukcesie, gdy widzowi wydaje się, że odkrył myśl dramaturga i bezpiecznie może śledzić rozwój akcji, dostaje obuchem w głowę. Czyli rozwój akcji jak u Hitchcocka? Nie, raczej manipulacja jak u Lyncha i Tarantino.

Dramat Walsha bez wątpienia wywołuje emocje, ale czy także refleksje? "Farsa..." to de facto historia rodem z rubryki kryminalnej, której jedynie wątek emigracji i zatrutych relacji między ojcem i synami próbuje nadać bardziej ważkie społecznie znaczenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji