Artykuły

Narysuj mi jelenia. Rozmowa ze Stasysem Eidrigeviciusem

- 25 kwietnia, w niedzielę, odbędzie się w Teatrze Studio premiera sztuki "Biały jeleń albo ryk białego jelenia". Jest pan jej scenarzystą, scenogra­fem i reżyserem. Dlaczego za­interesował pana teatr?

- Początki mojego zaintereso­wania teatrem sięgają jeszcze cza­sów szkolnych. Ale myślę, że bu­dowanie przestrzeni z przedmio­tami czy ograniczanie człowieka jakimiś ścianami lub murami - więc cała droga mojej twórczości - także prowadziła do teatru. Czasem długo noszę w sobie róż­ne pomysły, ale ich nie realizuję ze względu na brak warunków czy pomocy. Dobrą okazją dla zro­bienia mego przedstawienia sta­ła się propozycja Jerzego Grzego­rzewskiego po wystawie w Gale­rii Studio i po moim pierwszym performance "Zamknięcie". Wy­stawiane wtedy prace prosiły się same, żeby je zapakować w inny niż zazwyczaj sposób - z pewną teatralizacją. Urządziłem im coś w rodzaju pogrzebu, a później bankiet dla publiczności - było białe i czerwone wino, ogrodzo­ne płotem z kolczastego drutu... Kilka miesięcy potem, w czerw­cu zeszłego roku, zrobiłem też w Kazimierzu nad Wisłą performan­ce "Hommage a Vincent". Miało ono trwać 20 minut, ciągnęło się ponad godzinę. Po tym doświad­czeniu nabrałem śmiałości - kil­ka miesięcy temu przyjąłem za­proszenie Grzegorzewskiego sprzed roku do zrobienia spekta­klu.

To, co teraz przygotowuje­my, zbliża się do teatru zawodo­wego. Pracownie wykonują re­kwizyty, grają zawodowi akto­rzy, spektakl wzbogaca światło i muzyka. Nie wiedziałem jednak, że praca zbiorowa jest tak bar­dzo wyczerpująca.

- "Zamknięcie" miało cha­rakter symboliczny, "Homma­ge a Vincent" miał wyraźne­go adresata. Natomiast "Bia­ły jeleń..." to spektakl bardzo osobisty.

- Ale ma on też znaczenie uniwersalne. Są w nim rzeczy, które występują w całej mojej twórczości. Przede wszystkim - model człowieka. To człowiek zwykły, prosty, trochę szczęśli­wy, ale nie za bardzo, trochę nie­zdarny, ale próbujący sobie da­wać w życiu radę. Cierpiętnik, który ma swoje zwycięstwa i ma­łe, własne święta. Nie wiem, jak to wyjdzie na scenie, ale wielo­krotnie tłumaczyłem to wszyst­ko aktorom.

Na początku była pewna sce­nariuszowa podstawa, ale sztu­ka tworzyła się w czasie prób, jak ptasie gniazdo, klejone z tego, co się przyniesie... Jedne sceny roz­budowywały się więc, inne scho­dziły na dalszy plan. Cieszy m­nie to, że była to praca praw­dziwie twórcza, choć trudna i ciężka - byłem uzależniony, nie robiłem tego sam.

- Myślę, że pewną trudno­ścią była dla pana konieczność określenia, jaki jest pana boha­ter, jaka jest jego psychika. Wy­magali tego aktorzy, a dotąd - malując - właściwie pan te­go unikał...

- I teraz musiałem ciągle o tym aktorom mówić. Trudno mi powiedzieć, czy uszczęśliwiłem ich tymi rolami. Pewnie przyje­mniej, kiedy bywa się ważnym bohaterem i wygłasza monolo­gi... A moje postacie łączy budo­wanie nastroju, atmosfery, wią­żącej się z życiem szarego, zwykłego, zmęczonego człowieka.

- Postacie wychodzą jakby z powstającego na oczach wi­dzów pańskiego rysunku. Ale wątek osobisty nie sprowadza się do tego, że pan rysuje na sce­nie. Jest jeszcze postać matki...

- To prawda, nie wszystko w tej sztuce powstaje ze świata mo­jej wyobraźni. Właściwie mamie poświęciłem tę sztukę. Kiedyś za­pytałem ją, co jej narysować. Po­wiedziała, żebym narysował jej je­lenia. Było to dla mnie niewyko­nalne. Ale choć rodzice moi już nie żyją, przypominam sobie czasem, że nie zrealizowałem jej prośby. A namalowany jeleń, to coś ta­kiego, co zwykły człowiek chce mieć u siebie w domu na ścia­nie... Rozszerzyłem tę sprawę - jeleń to przecież także symbol wolności, fizycznej harmonii, pięk­na. Połączyłem w sztuce różne rzeczy ze sobą. Sam biorę w niej udział, ale przecież nie gram - naprawdę rysuję. Pomagam pó­źniej swoim postaciom - przyno­szę i odnoszę różne przedmioty, nadaję kierunek akcji.

- Czy doświadczenia sce­niczne wniosły coś do pana pla­styki? Czy już teraz może pan coś takiego stwierdzić?

- Jeszcze jesteśmy przed pre­mierą, do której trzeba dopro­wadzić... Wiem na razie, że re­alizacja "Białego jelenia..." jest dla mnie ważną lekcją teatru. Teraz wiem lepiej, jaką drogą trzeba do niego dochodzić.

- Robił pan już grafikę, ma­larstwo, plakat, ilustrację książkową, rysunek, obiekty przestrzenne, fotografię, a te­raz - teatr. Co pana pociąga w zmianie technik?

- Ale to wszystko jest dla ra­nie jedną sztuką. Wszystkie te dziedziny wzajemnie się łączą, choć są różne. Przestrzeń teatral­na jest jak magiczna kartka pa­pieru, którą określa już pierw­sza kreska. Rzecz umieszczona na scenie prosi się o rozwinięcie akcji, wiadomo, co można dalej z nią dokonać, w jakim kierun­ku przesunąć, wiadomo, ile cza­su będzie trwała jej podróż, i ja­kie światło będzie najlepiej jej to­warzyszyć.

W przedstawieniu są te sa­me sprawy, co w twórczości pla­stycznej, to, co przeszedłem po drodze od dzieciństwa przez szkołę, Litwę, Polskę, przez wie­le miast. Jeszcze w Wilnie nary­sowałem człowieka z walizką, z której rączek wychodziły dro­gi prowadzące w cztery strony świata. W bajkach się mówi, że jaką drogą się pójdzie, takie wła­śnie rzeczy się spotka. Na mojej drodze spotykam więc nowe ma­teriały, tworzywa, techniki. Spo­tkałem też teatr.

Zawsze był mi bliski teatr ab­surdu, ceniłem Becketta i Ione­sco. Myślę, że pewien teatr ab­surdu jest też w moich pracach - w rysunkach, obiektach, czy w malarstwie. Pełno go zresztą także w życiu, na każdym kro­ku. Wystarczy minimalny ruch, żeby go dostrzec czy dotknąć. W przedstawieniu nie zmyślam. Mówię o tym, o czym dobrze wiem. To wszystko ma swoje ko­rzenie. I mogę szczerze bronić tego, co pokazuję, chociaż lu­dzie, którzy nie przeżyli tego, co ja czy też nie poczuli, mogą to wszystko odebrać jako świat dziwny, smutny, nie wiadomo jaki...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji