Artykuły

Reżyser wielkich scen

Znakomity reżyser Janusz Morgenstern kończy 85 lat. Na planie "Popiołu i diamentu" pisał z Cybulskim scenariusz "Do widzenia, do jutra" - o środowisku gdańskiego Bim-Bomu, To Tu, Cyrku Tralabomba. Ten film najlepiej oddaje atmosferę odwilży październikowej i młodzieżowy luz - pisze Tadeusz Sobolewski w Gazecie Wyborczej.

Był u samych początków szkoły polskiej. On pierwszy, wraz z Kazimierzem Kutzem i Tadeuszem Chmielewskim, jeszcze przed 1956 r. chciał nakręcić film o Powstaniu Warszawskim. Władze projekt odrzuciły. Potem asystował przy trylogii wojennej Andrzeja Wajdy: "Kanał ", "Popiół i diament", "Lotna". Sam wciąż nie mógł samodzielnie zadebiutować. - Komisja scenariuszowa była gorsza niż cenzura - mówi nam reżyser.

Zanim więc jeszcze debiutował filmem "Do widzenia, do jutra" (1960), był pomysłodawcą i autorem kluczowych scen polskiego kina: prologu "Kanału" - długie ujęcie, zapowiadające przyszły los bohaterów - oraz słynnych płonących kieliszków wódki w "Popiele i diamencie". I przyprowadził do odegrania roli Maćka Chełmickiego swojego przyjaciela Zbyszka Cybulskiego.

- Nie czuł się pan wyeksploatowany przez Wajdę? - pytam. - Nie, Andrzej miał wszystko pod kontrolą. Wybierał to, co najlepsze, przetwarzał, rozbudowywał. Pracowaliśmy inaczej niż w kinematografii światowej, gdzie role członków ekipy są ściśle rozgraniczone - mówi.

Bo nie mieliśmy mieszkań

Na planie "Popiołu i diamentu" Morgenstern pisał z Cybulskim scenariusz "Do widzenia, do jutra" - o środowisku gdańskiego Bim-Bomu, To Tu, Cyrku Tralabomba. Ten film najlepiej oddaje atmosferę odwilży październikowej i młodzieżowy luz. Ta, jakby dziś powiedziano, komedia romantyczna była autentycznym głosem środowiska, które nie różniło się od swoich rówieśników z wolnego świata, choć żyło za żelazną kurtyną.

Melancholijny finał, gdy niedosiężna córka konsula (zjawiskowa Teresa Tuszyńska) zostawia polskiego Małego Księcia (Cybulski) i odlatuje w świat, w rzeczywistości wyglądał inaczej. Prawdziwa córka francuskiego konsula z Gdańska zaprzyjaźniona z Teatrem Bim-Bom w końcu osiadła w Polsce.

- W tamtych czasach ograniczało nas to, że nie mieliśmy mieszkań - mówi Morgenstern. - Może dlatego tak często jeździłem na Wybrzeże, do Cybulskiego i Bobka Kobieli? W Warszawie zajmowałem kilkumetrową służbówkę na MDM. Spotykaliśmy się w knajpach. Obiad w Kameralnej, potem Bristol, o 4 rano Adam Pawlikowski potrafił zaciągnąć mnie do Largactilu na Starówkę. Wszystkim chciało się spotykać, rozmawiać, dyskutować. Miałem dużo szczęścia, że wszedłem do zespołu Kadr Jerzego Kawalerowicza. Był tam nasz dobry duch - Tadzio Konwicki. Byli też: Stawiński, Munk, Kutz. Pracowaliśmy na zasadzie burzy mózgów. Dzień i noc żyło się filmem. Dążyliśmy do tego, żeby kino nie było przegadanym dialogiem, żeby zawierało sceny, które będzie się pamiętać po 30, 50 latach, tak jak pamięta się moment z "Popiołu i diamentu", gdy zabity pada w ramiona zabójcy, czy skrwawioną rękę Maćka na białym prześcieradle - opowiada.

I Kloss, i AK

Morgenstern zapoczątkował wiele ważnych wątków w polskim kinie. Na wiele lat przed "Człowiekiem z marmuru" i "Przesłuchaniem" w filmie "Życie raz jeszcze" (1964) - z happy endem sztucznie dorobionym ze względu na cenzurę - jako pierwszy pokazał stalinowskie przesłuchanie i więzienie. Siedzi w nim przystojny oficer RAF (Andrzej Łapicki) zakochany nieszczęśliwie w Ani z KBW (Ewa Wiśniewska).

To Morgenstern zrealizował pierwszy serial telewizyjny o młodzieży AK-owskiej - "Kolumbowie". Był też twórcą kapitana Klossa, słynnej "Stawki większej niż życie" - pomysł wzięty z rosyjskiej książki przygodowej "Baron von Goldring" Jurija Dolda-Mychajłyka. Historię polskiego podwójnego agenta stworzył zaproszony przez Morgensterna scenarzysta Zbigniew Safjan.

- A dlaczego w latach 80. i 90. nie robił pan filmów kinowych? - pytam. - Nie znajdowałem frapującego pomysłu, a czytam dużo literatury, i zawsze pod kątem kina. Robić film dla 10 tys. widzów, podczas gdy byle telenowela czy "Taniec z gwiazdami" zdobywają miliony? Wprawdzie po premierze "Stawki większej niż życie" miałem 18 mln widzów, ale wtedy nie było żadnej konkurencji. "Stawka" miała na świecie podobno około miliarda widzów, licząc trzykrotną emisję w ZSRR.

Ktoś, kto stara się zrozumieć

To Morgenstern w 1972 r. zapoczątkował nurt krytyczny nazwany później kinem moralnego niepokoju. Powstał jeden z najmocniejszych filmów tamtych lat - "Trzeba zabić tę miłość" (scenariusz napisał Janusz Głowacki). Do roli głównej wybrał nieznaną, młodziutką, ostrzyżoną na chłopca antygwiazdę - Jadwigę Jankowską-Cieślak.

Film wchodził w sam środek wydarzeń, podgrzewał obraz rzeczywistości, odzierał go z warstwy ochronnej i zagęszczał w podobny sposób jak to robili Forman, Coppola, Scorsese.

Morgenstern ma zadziwiającą elastyczność języka. W groteskowo-apokaliptycznym finale "Trzeba zabić tę miłość" pod szyderczym spojrzeniem dziewczyny wylatuje w powietrze okradany regularnie magazyn pośrodku blokowiska, którego pilnował cieć o twarzy Himilsbacha. A równocześnie na ekranie telewizora odlicza się ostatnie minuty przed startem statku kosmicznego Apollo. Trudno o ostrzejsze wydobycie kontrastu - Polska i świat.

W 1974 r. przyjechała do Polski grupa scenarzystów hollywoodzkich. Z kilkunastu obejrzanych filmów wybrali jeden - "Trzeba zabić tę miłość" - i zaprosili Morgensterna do Stanów. Władze w ostatniej chwili uniemożliwiły wywóz kopii. Ale Morgenstern nie należy do tych, którzy się skarżą na los. Zwykle spotyka go szczęście w nieszczęściu. Kiedy dotarł do Berkeley, okazało się, że pokaz jednak się odbędzie. Wprawdzie nie "Trzeba zabić tę miłość", tylko "Jowity", którą amerykańscy organizatorzy ściągnęli z Nowego Jorku.

- No, niech pan powie, ilu w Polsce było reżyserów, których filmy kupowano i oglądano w szerokim świecie? Owszem, było kilku, nawet wybitnych, ale nie za wielu - cieszy się Morgenstern.

Mógłby być reżyserem hollywoodzkim. W jego filmach jest wszystko, co lubi widownia: witalność, energia, elegancja formy. Te filmy, niezależnie czy dzieją się na wojnie, w teatrzyku studenckim, czy na peerelowskim blokowisku, są zawsze historią mężczyzn i kobiet zrozumiałą na całym świecie. Stosunek autora do postaci jest zawsze ciepły. Jak aktor na scenie, tak reżyser tego typu co Morgenstern broni swoich bohaterów, stara się ich zrozumieć.

Od wojny do "S"

W swojej młodzieńczej recenzji z amerykańskiego filmu François Truffaut pisał (cytuję za książką Tadeusza Lubelskiego "Nowa Fala"): "Są dwa rodzaje reżyserów: tacy, którzy obmyślając i realizując film, liczą się z publicznością, oraz tacy, którzy się z nią nie liczą. [Jedni] kręcą filmy po swojemu i zapraszają potem publiczność do gry. Natomiast tacy jak Renoir, Clouzot, Hitchcock czy Hawks robią filmy dla publiczności. Chcą być pewni jej przyszłego zainteresowania".

Howard Hawks tak definiował wielkiego reżysera: "To ktoś, kto w swoich filmach nigdy nas nie irytuje". Dobry film: "trzy duże sceny i ani jednej złej".

Czy Morgenstern nie jest kimś w rodzaju Hawksa polskiego kina? W komedii "Jutro premiera" Kalina Jędrusik, niemal jak Laureen Bacall w "Mieć i nie mieć", wstaje od stolika, niby bez przygotowania, opiera się o fortepian i śpiewa jedną z najładniejszych piosenek w polskim kinie: "I wciąż się na coś czeka,/ Na coś, co nie chce przyjść./ I znów nie przyszło dziś,/ Może jutro?".

Janusz Morgenstern kończy 85 lat i zaczyna nowy film - według powieści Janusza Andermana "Cały czas".

Pytam, co takiego pociągnęło go w historii hochsztaplera i łajdaka, plagiatora, człowieka żyjącego cudzym życiem, fałszywego reżimowca i fałszywego opozycjonisty. Film o brzydkim człowieku na tle okropnych czasów? Kino polityczne? Nie, nic z tych rzeczy. Morgenstern tylko się uśmiecha: - Postanowiłem zrobić coś bardziej optymistycznego. U mnie to będzie o wiele mniejszy drań i mniejszy hochsztapler. Rzecz zaczyna się wiosną 1980, kończy w 1981, ale jest jeszcze epilog z 1983 r., kiedy bohater wychodzi z więzienia. Coś się w nim wtedy zmienia.

Nie chce powiedzieć więcej. Ale z tego, o czym napomknął, wyobraziłem sobie finał ironiczny: w stanie wojennym oszust i konformista trafia do więzienia za "Solidarność". I to dopiero zrobi z niego człowieka.

Polowanie jak na zająca

Przypomina się inny, przewrotnie pozytywny finał z "Jowity" według Dygata. Sławny sportowiec Marek Arens (Daniel Olbrychski) zakochany w dziewczynie-fantomie, która go zwodzi, gubi się między rzeczywistością a marzeniem, w końcu przeżywa wielką deziluzję. "Ja chciałem być w życiu szlachetny, uczciwy, ale nigdy mi to jakoś nie wychodziło. Teraz chcę zacząć życie na nowo, ale przedtem muszę wszystko przekreślić. Wieź mnie na komisariat!" - woła do milicjanta, który miał go wypuścić na wolność.

W jednym z jego filmów mężczyzna w mundurze śpiewa stary romans: "Zdradziło mnie dziewczę, zostałem się sam,/ Nikt odtąd nie puka do duszy mej bram,/ A jednak nie pękła żywota mi nić/ I z sercem przebitym żyć muszę, i żyć!".

W gatunkowo różnych filmach o eleganckiej formie Morgenstern odreagowuje własną biografię. Ich ostrożny optymizm polega na tym, że wszystko, co przyszło po wojnie, było lepsze niż Zagłada, której był świadkiem i której udało mu się uniknąć. Nigdy o tym nie opowiada. Przeżył więcej, niż może pokazać kino.

Na szcęście skończyła się wojna

O "Mniejszym niebie" z Romanem Wilhelmim (1980) mówi jako o swoim najbardziej osobistym filmie. Dzieje się on w nieokreślonym miejscu i kraju, zdjęcia kręcono w hali wielkiego dworca kolejowego w Lipsku. Bohater porzuca rodzinę, dom i pracę - żyje na dworcu. Tam, w tłumie obcych ludzi, czuje się bezpiecznie. Gdy wydaje mu się, że jest ścigany, prześladowany, wspina się na szklaną kopułę dworca - tytułowe "mniejsze niebo". W dole widać rozwrzeszczaną grupę kibiców z flagą - w jego oczach stają się wrogą hordą. Obiektywy wymierzonych w niego kamer - celownikami snajperów.

- Czy ten film to echo wojennej ucieczki, pana doświadczeń? - pytam. - Tak, tylko mocno przetworzone - mówi Morgenstern. - Fabułę wziąłem z powieści Johna Wayna, ale głównym bodźcem była sytuacja człowieka zagonionego, któremu nie pozwalają żyć, tak jak chce, na którego polują jak na zająca.

W fazie niezrealizowanego projektu pozostał też film według głośnej książki "Spowiedź" Calka Perechodnika, żydowskiego policjanta z otwockiego getta, który zaprowadził własną żonę do transportu do Treblinki. Sam ocalał. Zginął podczas Powstania Warszawskiego. - Wiem, że już nie zrobię tego filmu - mówi Morgenstern. - Za trudne...

Filmy Morgensterna w kinie polskim wyróżniają się swoją tonacją. Nie ma w nich epatowania nieszczęściem, rozpaczliwej skargi, tragicznej ironii ani romantyczno-patriotycznej symboliki. Reżysera nie interesuje rozprawa z historią, tylko przyziemna historia konkretnych ludzi, podobnych do nas.

Gest Cybulskiego, który w "Popiele i diamencie" zagrał współczesnego chłopaka takiego jak ci, których można było w 1958 r. spotkać w SPATiF-ie, powtarza Morgenstern w swoich filmach wojennych. Tacy są jego okupacyjni Kolumbowie grający w siatkówkę. Łapicki i Wiśniewska, on powracający z Zachodu, ona "komunistka", spędzający noc pod plandeką ciężarówki w "Życiu raz jeszcze". Perepeczko i Brylska w "Potem nastąpi cisza" - on jest żołnierzem Berlinga, ona jego dawną sympatią z kręgu AK. Po wspólnej nocy Brylska budzi się i wsuwa bose nogi w wysokie wojskowe buty chłopaka - wkrótce ich drogi się rozejdą.

Takim żołnierzem był przez krótki czas Morgenstern, siłą wcielony w 1944 r. do II Armii Wojska Polskiego. Złapano go w Przeworsku, gdzie jego wuj miał przed wojną dom i gdzie odnalazł przedwojennych kolegów z gimnazjum. Dano do wyboru: zsyłka albo wojsko. Znał dobrze rosyjski i niemiecki, trafił więc do jednostki łączności. Opowiada, jak w drodze do Krakowa wstąpił do jakiejś willi, żeby napić się wody. Zastał dziewczynę z dzieckiem. - Kiedy zobaczyła moją czapkę z tym kalekim orzełkiem, ucałowała ją z radości na widok polskiego munduru - mówi.

Szli na Zachód. Po przekroczeniu Nysy zdarzył się incydent, który mógł mieć fatalne skutki: NKWD posądziło go o szpiegostwo. - To był jedyny epizod, kiedy pomogło mi moje pochodzenie. W końcu musiałem się na nie powołać. Miałem szczęście. Wkrótce skończyła się wojna.

Szkoła filmowa stała się azylem dla takich jak on.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji