Artykuły

Funkcjonariusze Celi Śmiechu

Jeśli chcemy spierać się o to, czy TR jest teatrem zaangażowanym, co to znaczy teatr zaangażowany czy polityczny i czy to dobrze, czy źle, to reakcja na "Szewców u bram" Jana Klaty i Sławomira Sierakowskiego daje niezły asumpt do takich rozważań - pisze Kinga Dunin w Dzienniku.

Nie ma oczywiście nic dziwnego w tym, że dzieła literackie, teatralne czy artystyczne spotykają się, często jednocześnie, z krytyką albo pochwałami: wówczas mamy do czynienia z tak zwanym dziełem kontrowersyjnym. Niekiedy jednak pewien typ krytyki może być właśnie potwierdzeniem tego, że mamy do czynienia z dziełem "zaangażowanym", czyli takim, które przełamało pewne utarte szlaki myślenia i dotknęło tkanki społecznej w sposób nie mieszczący się w katalogu zazwyczaj przedstawianych interpretacji. Ujawniło, w jakim miejscu stoi barykada. Krytyka taka nie jest krytyką artystyczną, staje się natomiast dowodem na związek sztuki z rzeczywistością, a wzburzenie recenzentów pokazuje, że sztuka może być czymś więcej niż pięknym obiektem służącym kontemplacji. Może się stać działaniem społecznym. Czy w ten sposób możemy potraktować negatywne recenzje "Szewców u bram" w "Dzienniku" i w "Gazecie Wyborczej"? Wydaje się, że tak, ale mniemanie takie warto poprzeć argumentami. Zaczynamy od kwestii najprostszej - takiej oto, że autorzy krytycznych opinii nie potrafią streścić tego, co widzieli. Zupełnie tak, jakby pewnych rzeczy dostrzec nie chcieli albo były one dla niech niewidoczne.

Opowiedzmy więc najpierw, o czym jest spektakl, skoro nie sposób było dowiedzieć się tego z recenzji. Na początku poznajemy pracujących czeladników, którzy jak mantrę powtarzają: "Zasłuchajmy się w dobrobyt wewnętrzny, w ten komfort bytowania swobodnego w swej własnej psychice jak w futerale". Budzą się jedynie, gdy nadarza się okazja, aby sobie "pogwajdlić" albo "pokierdasić" z jakąś dziewczyną, najlepiej tą z telewizora, "ale z tą się nie da". Jedynie, co ich w tym "żyćku swoim" interesuje, to to, żeby się ożłopać piwa. To w ich obecności rozegra się walka między dwiema kluczowymi postaciami: prokuratorem Scurvym i Sajetanem Tempe. Pierwszy jest cynicznym politykiem naszej postpolitycznej ery. Cynicznym w sensie poważniejszym niż tylko sens potoczny, bardziej zaś zbliżonym do pojęcia cynizmu, którego używa niedawno zaproszony do Polski przez "Dziennik" Peter Sloterdijk. Scurvy, będąc świadomym wszystkich możliwych stanowisk w obecnych czasach, nie wierzy w żadną inną możliwość biegu spraw niż reprodukcja istniejącego porządku i hierarchii. Doskonale rozumie Sajetana i prywatnie podziela jego krytyczny stosunek do niesprawiedliwego i ubezwłasnowalniającego ludzi (czeladników) świata, ale pragnie jedynie zdyskontować w nim swój prywatny interes.

Sajetan, ukształtowany w tej samej cynicznej epoce, także wie doskonale, co wydaje się w niej możliwe, a co nie. A jednak decyduje się walczyć o zmianę. Próbuje na rozmaite sposoby przekonać innych, ale język grzęźnie mu w ustach. Nic, co mówi, nie wydaje się mu przekonujące, bo nic przekonującego nie sposób już powiedzieć. Gdy jednak zbliża się do tego, krzycząc w stronę publiczności, że przecież "żaden porządek nie trwał wiecznie, a więc i ten nie jest wieczny", zostaje wtrącony przez Scurvy'ego do Celi Śmiechu. To tam dowiadujemy się wszystkiego o mechanizmach władzy w "epoce końca ideologii". Kolejne postaci mówią Sajetanowi, że dziś buntownikom grozi "zamiast cenzury wepchnięcie do niszy. Zamiast Celi Więziennej, Cela Śmiechu". Dziewka Bosa pyta go: "Pamiętasz Epokę Wielkich Niepokojów? Dawno minione czasy nieustającej eksterminacji? Na zmianę przeprowadzali ją na sobie Reakcjoniści i Postępowej^ zwolennicy Świetlanej Przyszłości i Nieskalanej Przeszłości". Scurvy krzyczy: "Przeszłość i Przyszłość, Sajetanie! Po Epoce Wielkich Niepokojów oba te kierunki stały się nielegalne. Za każdą próbę powtórki starych tragedii zapłacisz farsą, publicznym męczeństwem na pluszowym krzyżu!". Jeden z czeladników mówi: "Wieczność to już historia! Utopia znajduje się dokładnie tu i teraz, w bezalternatywnej krainie Teraźniejszości, która rozpoczęła się w pierwszej sekundzie po Końcu Historii jednocześnie orzeczonym przez Globalny Synod". Drugi czeladnik dodaje zaś: "Przez całą historię naszego gatunku tworzyliśmy różne formy władzy, które następnie próbowaliśmy kontrolować. Teraz jednak powołaliśmy do istnienia władzę przezroczystą, która realizuje jedynie Doktrynę Wolności. I to właśnie ona wymknęła nam się spod naszej kontroli". W końcu Sajetan dowiaduje się także, że "W epoce przezroczystej władzy nawet najbardziej radykalni buntownicy potrafią jedynie parodiować panujący język. Takie są nieubłagane prawa hegemonii. Bo każda szanująca się władza, szczególnie taka, która chce przetrwać dłużej niż przez jedną czy drugą kadencję, zarządza nie tylko sobą, ale także oporem przeciwko sobie". (Metafora Celi Śmiechu oraz część padających w niej sformułowań zaczerpnięte zostały z książki "Gorsze światy" Cezarego Michalskiego).

Gdy z pomocą Sajetanowi przychodzi buntownicza melodia "London Calling" zespołu The Clash, Scurvy informuje go, że płynie ona z bankietu w hotelu Savoy w Londynie, gdzie właśnie zabawia się władza. Zamiast zdradzać puentę, przyjrzyjmy się, co ze spektaklu zrozumieli jego krytycy. Oto słyszymy, że przez podobieństwo Scurvy'ego do Zbigniewa Ziobry (owszem, istniejące i z pewnością zamierzone; zauważmy, że istniejące właściwie u samego Witkacego, gdzie Scurvy jest "małym prowincjonalnym prokuratorkiem", który zostaje ministrem sprawiedliwości), a także przez szereg innych bezpośrednich odniesień spektakl Klaty i Sierakowskiego jest jedynie "spóźnioną satyrą na PiS" (tak brzmiał tytuł recenzji Romana Pawłowskiego w "Gazecie Wyborczej"). Nie ma w nim słowa o mechanizmach władzy (Pawłowski). Zamiast teatru politycznego jest to więc kabaret polityczny z krótkim okresem ważności. "Gdyby Kaczyński został u władzy po 21 października - pisze Pawłowski - spektakl Szewcy u bram miałby charakter buntowniczego ataku na rodzącą się dyktaturę". Tymczasem wyszedł marny kabaret. "Takie jest ryzyko uprawiania teatru politycznego chwytającego rzeczywistość na gorąco: bywa, że rzeczywistość wyprzedza sztukę" - wyjaśnia Pawłowski.

Podobne zarzuty formułują Wakar i Plata. Słusznie oczekujący od Klaty i Sierakowskiego polityczności recenzenci dostają dokładnie taką politykę i polityczność, jaką sami potrafią sobie wyobrazić. Wynoszą ze spektaklu tyle, ile potrafią zrozumieć. Spektakl dla gawiedzi, ze złym PiS-em i obrzydliwym Ziobrą w roli głównej. Pozostają przy swoim naiwnym przekonaniu, że największym nieszczęściem Polski były właśnie zakończone rządy PiS. Jeśli ktoś nie rozumie, czym jest we współczesnej demokracji populizm (a jest on faktycznie sojusznikiem neoliberalnej hegemonii ubranym jedynie w wilczą skórę - czyż Kaczyński choć o jotę zmienił politykę gospodarczą albo zagroził poważnie wolności słowa lub swobodom obywatelskim?), to w ogóle nie zrozumie spektaklu. W recenzjach ujawnia się naiwna interpretacja rządów braci Kaczyńskich jako narodzin protofaszystowskiej dyktatury napawającej szczerym obrzydzeniem każdego przyzwoitego inteligenta. Nie dziwota więc, że ich upadek oznacza dla nich powrót do wymarzonej normalności, który unieważnia wszelkie problemy, a więc i przekaz sztuki. Gdyby potraktowali te elementy spektaklu nie jako jej istotę, ale przygodne zaczepienia w rzeczywistości, co by zobaczyli? Nic. Taki rodzaj zaćmy nie zakrywa jednak wzroku przypadkowo.

Ważne i charakterystyczne wydaje się to, że w żadnej z tych recenzji nie pada jedno słowo o Celi Śmiechu. A jest to scena kluczowa dla zrozumienia spektaklu. Bez Celi Śmiechu traci sens spektakl, bez zauważenia tego motywu tracą sens recenzje. Dlaczego nie został on dostrzeżony? Bo Cela Śmiechu obsługiwana jest właśnie przez takich wytwarzających niewidzialną władzę nad dyskursem konserwatywnych i naiwnych inteligentów jak wymienieni powyżej. Zabawnie wygląda w tym gronie Roman Pawłowski, który tak długo uważał się za promotora nowych języków i odwagi w teatrze. Jak naprawdę przyszło co do czego, zwiał z pola walki, stanął obok ludzi, którymi dotąd gardził jako konserwą w polskim teatrze, przy okazji pokazując, jak rozumie teatr polityczny.

To właśnie tacy funkcjonariusze Celi Śmiechu dekretują, kto jest ważny, a kto nie, zawiadują mechanizmami wykluczania istotnych treści z dyskursu. Wakar pisze nawet, co by uznał za "radykalny komunikat polityczny" i wówczas pochwalił serdecznie: "Wyszydzić korporacje i albo pokazać popiół po ruinach, albo zaproponować nowy porządek, chociażby w formie utopii". Rzeczywiście doskonały przepis na naprawdę buntowniczy i otwierający oczy przekaz. Żarty na bok. Pomysły Wakara to dokładnie to, co otaczająca nas bezosobowa władza dawno już uwzględniła w swoim rachunku: zaprojektowane i przewidywalne drogi buntu.

Poza śmiechem może też być to protekcjonalna pogarda albo donos - wskazujący ideologicznych nawiedzeńców, tych, co szkodzą sztuce przez jej niewłaściwe upolitycznienie. Określenia takie pełnią najczęściej funkcję etykietek, które, raz przyklejone, obierają wypowiadającemu się prawo wydawania sądów o rzeczywistości. Od tego momentu nie są to bowiem prawomocne opinie - do nich mają prawo tylko funkcjonariusze Celi Śmiechu - lecz ideologiczne deformacje.

Teatr polityczny to teatr analizujący charakter polityczności współcześnie, to teatr krytykujący jej kształt. I "Szewcy u bram" to właśnie opis polityki w epoce końca idei, gdzie poza jawnie i wprost wypranym z idei Scurvym, któremu udaje się odgrywać w takim świecie polityczną rolę, nikt, komu zależy na zmianie (jak Sajetanowi Tempe), nie ma na to szans. Cała sztuka jest o tym, co uniemożliwia osobom takim jak Tempe poważny udział w polityce. A zamknięci w systemie oczywistości obecnego teatru krytycy są bohaterami tego spektaklu, funkcjonariuszami Celi Śmiechu.

W recenzjach spektaklu ujawnia się naiwna interpretacja rządów braci Kaczyńskich jako narodzin protofaszystowskiej dyktatury napawającej obrzydzeniem każdego inteligenta. Ich upadek oznacza dla krytyków powrót do normalności, który unieważnia problemy, a więc i przekaz sztuki. Teatr polityczny to teatr analizujący charakter polityczności współcześnie, to teatr krytykujący jej kształt. I "Szewcy u bram" to właśnie opis polityki w epoce końca idei, gdzie nikt, komu zależy na zmianie, nie ma na to szans

DYSKUSJA "DZIENNIKA" O POKOLENIU TR WARSZAWA

Artykułem Sławomira Sierakowskiego rozpoczęliśmy w "Dzienniku" dyskusję o TR Warszawa. W ubiegłą niedzielę odbyła się tam premiera spektaklu "Szewcy u bram" według Witkacego, w reżyserii Jana Klaty. O przedstawieniu krytycznie wypowiadali się na naszych łamach Tomasz Plata i Jacek Wakar. Jednak spektakl stał się również pretekstem do dyskusji na temat przyszłości TR Warszawa. Jakie zmiany wprowadzi nowy dyrektor artystyczny Grzegorz Jarzyna? Czy TR Warszawa w ogóle zmienił nasze myślenie o współczesnym teatrze? Czy dla młodych ludzi scena znaczy tyle co krakowski Stary Teatr z czasów Swinarskiego dla starszego pokolenia? Głos w naszej dyskusji zabrali już m.in. Agnieszka Glińska, Jan Englert i Janusz Majcherek. Dziś publikujemy polemikę Kingi Dunin z zarzutami, jakie postawili spektaklowi "Szewcy u bram" Jacek Wakar i Tomasz Plata. Wkrótce zaś opublikujemy wywiad z obecnym dyrektorem TR Warszawa Grzegorzem Jarzyną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji