Artykuły

Ordynarna, prymitywna i grafomańska hucpa

"Wyścig spermy" w reż. Macieja Kowalewskiego w Teatrze Na Woli w Warszawie. Pisze Janusz Majcherek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Teatr na Woli pod nową dyrekcją wabi widzów hasłem "Wolna Wola". Trzeba jednak dobrej woli, żeby premiery inaugurującej sezon nie przyjąć tupaniem i gwizdami.

"Wyścig spermy" skłania do wniosku utrzymanego w stylistyce przedstawienia - przydałaby się prezerwatywa zapobiegająca erupcjom talentu Macieja Kowalewskiego. Wyłoniony z konkursu dyrektor teatru noszącego imię Tadeusza Łomnickiego obdarzony został z naddatkiem. Jest aktorem, reżyserem, dramatopisarzem, scenarzystą. No i liderem teatralnej kompanii. Tylu kwalifikacji nie miał Molier. Ani tak wstrząsającego poczucia humoru.

Na pustą scenę wychodzi jaskrawo ubrana kobieta i mówi: "Jam jest Pan Bóg twój, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli". Następnie wygłasza Dekalog, dochodząc do przykazania piątego: nie zabijaj. Jest to prolog do telewizyjnego show (angażującego także publiczność), w którym sześciu mężczyzn oddaje spermę. Wygrywa ten, którego plemniki najszybciej dotrą do komórki jajowej. Jeden z panów nazywa się Hitler i jest Żydem z Bawarii, drugi to amerykański islamista o nazwisku Sienkiewicz. Jest także prawosławny pół-Koreańczyk Kim Dzong Hui oraz albański buddysta Paul McCartney.

Opowiadać dalej? Każdy z dawców spermy odznacza się tym, że na swój sposób kocha Jana Pawła II, więc dowcipasy w guście "jaja jak berety" przetykane są cytatami z encyklik i homilii, np. o Holocauście, oraz subtelnymi żarcikami typu intonowanie "Arki" po chińsku lub wypowiadanie łamaną polszczyzną słów: "Nie lękajcie się and niech zstąpi Duch Twój...". Dawcy prezentują się po niemiecku, francusku, chińsku, hebrajsku, arabsku i rosyjsku, a także w języku migowym, bo jeden z uczestników jest niemową, co wszystko razem ma chyba stanowić aluzję do Ducha Świętego i wieży Babel (tłumaczenie obcojęzycznych kwestii pojawia się na telebimach multiplikujących widowisko).

Parodiowanie idiotyzmu telewizji jest zajęciem niewątpliwie twórczym, chętnie zresztą uprawianym przez samą telewizję w postaci pseudokabaretów bawiących masową widownię rozmaitych biesiad humoru. Ale Kowalewskiemu chodzi, zdaje się, o prowokację, i to nawet myślową, w sprawach moralnych, obyczajowych, religijnych, ba, cywilizacyjnych. Kowalewski kontestuje i protestuje, i przemawia do widzów jak biskup Krasicki: "Przestańcie, bo źle się bawicie,/ Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie". Dodajmy: poczęte. A skoro ma być serio, to autor i reżyser w jednej osobie porzuca statyczną i nudną scenę telewizyjną, żeby przejść do jeszcze bardziej nieruchawej i przegadanej ideowo-filozoficzno-teologicznej debaty plemników kreowanych przez aktorów w białych kombinezonach (Woody Allen jako plemnik w filmie sprzed 40 lat był dowcipniejszy). Następnie pojawia się przebrana za pannę młodą komórka jajowa i rozpoczyna się orgia dobrego smaku ("Jajo czeka /Pełne mleka na full/ Na człowieka/ Gdzieś z daleka czeka/ Żeby wszedł/ W mój sklep"). Żarciki o menstruacji i podpaskach przeplatane aluzjami do niepokalanego poczęcia należą do najcelniejszych. Teatr na Woli powinien zapewnić widzom papierowe torebki jak w samolocie, na wypadek mdłości.

W finale następuje patetyczna apoteoza macierzyństwa. Żeby sprawę postawić jasno: nie mam do Jana Pawła II stosunku bałwochwalczego, ale wspinanie się po papieskich plecach na szczyty kariery uważam za przejaw cynizmu. I gdybyż jeszcze ta niby-prowokacja miała jakiś wymiar artystyczny. Ale nie ma. Jest ordynarną, prymitywną i grafomańską hucpą, której autor próbuje robić przemądrzałą minę do bezdennie głupiej gry. Ktoś powierzył Kowalewskiemu dyrekcję Teatru na Woli. Spodziewałbym się, że ktoś się z tego wytłumaczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji