Między formą a absolutem
1."W teatrze zwyczajnym, zinstytucjonalizowanym, podstawę niesłychanie solidną stanowi scena. Służy aktorowi jako miejsce gry, przedstawiania, imitacji. Scena jest miejscem, gdzie aktor osiąga stan artystyczny, chwałę i sławę często bez swojego udziału i bez swojej zasługi. Scena w teatrze, obojętnie jaką formę przybiera: en italien, en rond etc, obojętnie jaką strukturą partycypacji oddziaływać zamierza na widza, pozostanie zawsze biernym rezerwatem. Takim samym rezerwatem dla malarza jest płótno. Sytuacja w sztuce współczesnej dowodzi, że zarówno w rezerwacie sceny, jak i w rezerwacie płótna wszystko jest możliwe. Popełnia się tu bowiem największe nadużycia, popełnia się je bezkarnie.
W Teatrze Cricot-2, we wszystkich niemal moich inscenizacjach powraca problem konieczności zniszczenia tego miejsca artystycznego, problem wyjścia z tego rezerwatu sztuki. Jeżeli sztuka decyduje się opuścić swój rezerwat i wejść w życie, następuje moment dużej kolizji i konfliktu, bo sztuka posiada przecież swoje kategorie tak różne od życia. Happening i wszystkie activitees i manifestacje z happeningu wynikające miały na celu fakt, by sztuka wyszła ze swego rezerwatu i weszła na teren rzeczywistości. Jeżeli ja rezygnuję z miejsca artystycznego, jakim jest scena, to co mi pozostaje?"
Pytanie, jakie sam sobie postawił Kantor na próbie "Nadobniś i koczkodanów", stanowi właściwie pointę wywodu o roli miejsca artystycznego w Teatrze Cricot-2. Miejsca bowiem w jakich rozgrywa Kantor swoje spektakle, dostarczają nie tylko emocji widzom narażonym na konsekwencje życiowe, wynikające z takiego, a nie innego wyboru. Realizowana od lat niesłychanie konsekwentnie teoria miejsca artystycznego przedkłada niski, życiowy "prestiż" każdego z nich, kwalifikując je do oznak "rzeczywistości niższej rangi". A wszystko po to, by zniszczyć atrybuty wszelkie teatralnej sceny, wybierającej iluzję, imitację i przedstawianie.
Podejrzane życiowo miejsca: kasyno gry, szatnia, poczekalnia, przedpokój, strych ustępują ostatnio miejsca przestrzeniom wyłonionym z pamięci dzieciństwa.
"Gdyby tak można było (...) osiągnąć jakąś okrężną drogą powtórne dzieciństwo, jeszcze raz mieć jego pełnię i bezmiar (...). To by dopiero była prawdziwa dojrzałość." To zdanie Brunona Schulza, drugiego po Witkiewiczu patrona twórczości Tadeusza Kantora, zdaje się uzasadniać, że po izbie szkolnej "Umarłej klasy" miejscem akcji najnowszego spektaklu "Wielopole - Wielopole" uczynił Kantor Pokój swego Dzieciństwa. Pokój ów to próba przywołania tego pomieszczenia dworku-plebanii, którą "dowodził" ksiądz Józef Radoniewicz, wujeczny dziadek kilkuletniego Tadeusza, wychowywanego tu przez matkę, na próżno oczekującą latami powrotu ojca z I wojny światowej.
Wielopole Skrzyńskie, w którym Tadeusz Kantor przyszedł na świat w roku 1915, oddalone 19 kilometrów od Ropczyc, leży na pograniczu Pogórza Ciężkowickiego i Kotliny Sandomierskiej. Jego geograficzne właściwości zbudowały historię miasteczka, które leżąc na handlowym szlaku, przyciągało w średniowieczu kupców, zaś potem interesowali się nim już tylko w czasie wojen wojskowi stratedzy. Eskalacja handlowo-kupiecka stała się główną przyczyną bogactwa tej osady, bogactwa, które skutecznie zniszczyły liczne wojny z II wojną światową włącznie. Jak zatem widać z takiego zestawienia, w historii Wielopola o wiele więcej było klęsk i upadków, aniżeli rozwojowego wzlotu.
Kiedy przemierza się kolejne pagórki Pogórza nie widać jeszcze ukrytego w zieleni kotliny Wielopola. Dopiero ostatnie wzniesienie ujawnia pierwsze domy i wieżyce kościoła. Droga wiedzie do kwadratowego rynku, zamkniętego niewielkimi kamieniczkami. Widziany z góry kościół wieńczy jeden z boków rynku; naprzeciwko stała kiedyś synagoga, podobnie zresztą jak po obu stronach rynku mieszkali Polacy i Żydzi. Króciutkim etapom fascynacji miasteczkiem historia przeciwstawiła tu dominujące w naszym stuleciu zapomnienie galicyjskich miasteczek polsko-żydowskich. Schulzowskie rysunki "Sklepów cynamonowych" oddają w dużej części wrażenie przybysza, który w roku 1980 zajechał do Wielopola, by zrozumieć atmosferę rodzinnego miasteczka Tadeusza Kantora.
Pokój jako miejsce akcji pojawia się w twórczości Kantora po długiej przerwie. Tylko wojenny okres Teatru Podziemnego przywoływał realność krakowskich pomieszczeń Stryjeńskich i Siedleckich, gdzie rozgrywała się akcja "Balladyny" i "Powrotu Odysa". Pokój Wielopola jest zupełnie inny - zastępuje go właściwie niematerialna przestrzeń pomieszczenia, której granice kreśli materia drewnianej podłogi. Drewno staje się budulcem wszystkich elementów składowych, niezbędnych dla zaistnienia pokoju: okien i drzwi. Elementy te są zresztą ruchome: można je dowolnie przestawić, podmienić, zastąpić. Kantor tym sposobem zdaje się dawać szansę złudzie pamięciowej wierności. Rodzi to potem dowcipne bardzo sytuacje, w których każdy z bohaterów chciałby zachować swoją wizję wspólnego, rodzinnego pokoju.
Podobnym transformacjom ulegać będą wnoszone i wynoszone sprzęty domowe: stół z krzesłami i szafa z wieszakami. Jedynie drzwi wyjściowe, samotnie zamykające perspektywę podłogi, stanowią element stały i niezmienny. Złożone z dwóch, rozsuwanych na boki a zbitych z prostych desek skrzydeł stanowią centralny akcent pomieszczenia. Przez nie wchodzą i wychodzą wszyscy bohaterowie Wielopola. Za drzwiami znajduje się przestrzeń zwana przez Kantora "przedpokojem", przestrzeń zaliczana do obszarów podejrzanych, które w okresie poprzednim stanowiły główne miejsce akcji. Jest jeszcze jeden sprzęt, który w dramaturgii pokoju odegra jedną z głównych ról. Stanowi go duże łoże, początkowo wyglądające na zapuszczony sprzęt domowy, dopiero zaś potem ujawniające pełnię maszyneryjnego wyrafinowania.
Tak wygląda sceneria Pokoju Kantorowego Dzieciństwa w momencie wchodzenia publiczności, która w perspektywie drewnianej przestrzeni może dostrzec przemykającego między pierwszymi zarezerwowanymi rzędami Kantora.
2.Kiedy przygaśnie światło, w przestrzeni Pokoju pojawią się jeszcze zawieszone na cieniutkich drucikach żaróweczki, zaś Kantor - jak zwykle w czarnym garniturze - otworzy drzwi główne. Wtedy wysypią się na scenę wszystkie postaci. Nigdy nie wygłoszony, choć napisany i zaplanowany do realizacji, tekst roli samego Kantora wprowadza w problem "who is who":
To jest moja babka,
matka mojej matki - Katarzyna.
To jej brat Ksiądz.
Nazywaliśmy go wujem.
Za chwilę umrze.
Tam siedzi mój Ojciec.
Pierwszy z lewej.
Z tyłu na tym zdjęciu
przesyła pozdrowienia.
Data 12 września 1914.
Za chwilę wejdzie Matka. Helka.
Reszta to Wujowie i Ciotki.
Wszystkich gdzieś tam w świecie zastała
w końcu śmierć.
Leżą w tym pokoju teraz, jak odciśnięci,
w pamięci:
Wuj Karol... Wuj Olek... Ciotka Mańka...
Ciotka Józka...
Wydawać by się mogło, że ten albumowy rejestr to proste młodzieńcze wspomnienie, rozliczające się z familią. Nic bardziej uproszczonego, bowiem każdy "proceder wywoływania wspomnień" powoduje dwie co najmniej - zdaniem Kantora - konsekwencje. "Wspomnienie posługuje się postaciami wynajętymi" - dowodzi twórca Wielopola, by za chwilę dodać: "Są to indywidua ciemne, mierne i podejrzane kreatury, które czekają, aby je wynająć, jak dochodzące służące." I tym sposobem - jak powiada manifest "Zakładu Wynajmu Drogich Nieobecnych" - każdy członek Kantorowskiej familii jest już w spektaklu kimś innym:
"Ten podejrzany typ przebiera się za rekruta, aby udawać mojego Ojca. Matkę podrabia najwidoczniej dziewczyna uliczna, wujowie są zwyczajnymi szmaciarzami.. Wdowa po cenionym w naszym miasteczku fotografie dzielnie podtrzymująca sławę Zakładu Fotograficznego "Wspomnienie" jest na co dzień zwykłą ohydną sprzątaczką, w parafialnej kostnicy.
O Księdzu lepiej nie mówić. Jego siostra to zwyczajna kuchta.
I jeszcze Wuj Stasio, żałobna sylwetka Zesłańca - Podwórzowy Domokrążca z katarynką".
Część I, zatytułowana "Ślub", to właśnie próba przedstawienia dramatis personae, to próba ukazania ich pośród rekwizytów i w kontakcie z nimi. Próba ustalenia przez każdą z postaci, jak właśnie wyglądał ów pokój - kończy się niepowodzeniem. Wuj Karol (Wacław Janicki) usiłuje bezskutecznie wyjść, obrażony, przez boczne ruchome drzwi, przywołując nieustannie Adasia (Lech Stangret), by mu te drzwi otworzył. Nie może nigdy ustalić, jakie to były naprawdę drzwi. Bliźniaczo podobny Wuj Olek (Lesław Janicki) przeżywa tymczasem kłopoty z krzesłem i decyzją, nie mogąc ustawić ruchomego okna naprzeciwko drzwi bocznych. Ogólną zaś kontrowersję, wywołaną przez Wujów wzbudza imiejsce, w którym leżeć miała walizka. Wuj Stasio (Maria Krasicka) powraca po wojnie z niewoli do rodzinnego domu wyposażony w pudło skrzypiec, które przypomina skrzydło rannego ptaka, a które okazuje się katarynką na korbkę. Wspaniale spreparowana muzycznie kolęda Lulajże Jezuniu stanowić ma jego wewnętrzne przekonanie o własnej wirtuozerii, choć temat kolędy zaledwie dochodzi do uszu słuchaczy i przypomina zacinającą się płytę.
Po raz pierwszy widz zobaczy mechanizm łoża śmierci, na którym Ksiądz gra podwójną rolę: umierającego i umarłego. "W tej trudnej roli - jak pisze Kantor - pomaga mu skutecznie jego Sobowtór - MANEKIN. Uruchomiany przez Wdowę po Fotografie mechanizm łóżka ukazuje transformację umarłego w umierającego. Zanim jeszcze do tego dojdzie, Wdowa po Fotografie nie zostaje kilkakrotnie dopuszczona przez wdowę in spe, tzn. Babkę Katarzynę do łoża Księdza. Wyposażona w basen Katarzyna śpiewa wielkopostne pieśni, które wyobrażają jednocześnie i lament, i modlitwę. Katarzyna dobrze wie, że Wdowa po Fotografie to w gruncie rzeczy "wulgarna pomywaczka" z kostnicy.
Wreszcie ożywa wepchnięte w róg pokoju wojsko. Pośród tych rekrutów, uwiecznionych na pamiątkowej fotografii przed odjazdem na front, jest przecież ojciec Kantora - Marian. Kolejny manifest Kantora tak próbuje wyjaśnić ich spektaklową kondycję:
WOJSKO.
Przechodzą koło nas
jak we śnie, straszliwie OBCY.
Taką obcość mają we śnie postacie już
nieżyjące
Fotografie REKRUTÓW - pamiątki po
zmarłych
wybrani i naznaczeni przez śmierć,
zarażeni bakcylem śmierci
nieznanym i piorunującym,
który czyni ich zdolnymi zadawać śmierć
osobnikom swego gatunku
i samym ginąć na komendę.
Przeznaczeni na polegnięcie.
Marian ożywa. Ożywa także trup Matki - Helki leżący w sieni. Nauka chodzenia kończy się pośmiertnymi zaślubinami, celebrowanymi wbrew woli Mariana przez Księdza, który przybrał status żyjącego.
Część II to konsekwencja tej Kantorowskiej wyprawy w dzieciństwo. Retrospekcja bowiem w "pierwotność czasu indywidualnego jednostki" sprawić musi kondensację czasu, jego nagłe "kurczenie się". Tym sposobem rodzinny krąg stanie się skomplikowanym mechanizmem działań, stanowiącym cały system powtórzeń. Wuj Karol kontynuować będzie swoje praktyki z drzwiami, wuj Olek - z krzesłem i oknem. Szafa zaś wywoła u obu potrzebę "przebierania się". I tak kiedy wuj Olek postanowi się rozdziać, by pozostać na dłużej i w zapowiadanej głośno kolejności rozpocznie wieszanie poszczególnych części garderoby - wuj Karol będzie się ubierał, głośno komentując kolejność naciąganych na się ubiorów. Ciotka Mańka (Maria Kantor) z krzyżem i różańcem w ręku wykrzykiwać będzie werstety z Pisma Św., zaś Ciotka Józka (Ewa Janicka) - ordynarnie i nieprzerwanie musztrować całą rodzinę.
Wspólny język skłóconej wewnętrznie i pogrążonej we własnych praktykach rodziny wywołuje jedynie małżeństwo Helki (Teresa Wełmińska) z Marianem (Andrzej Wełmiński). Powtórkom podporządkowane zostanie umieranie Księdza (Stanisław Rychlicki) i obrządek żałobny Babki (Jan Książek), wpadającej w ton pień wielkopostnych z basenem w ręku. Wdowa po Fotografie (Mira Rychlicka) udowadniać będzie śmiertelność wojskowej c.k. drużyny, sprawiając za każdym razem przemianę aparatu fotograficznego w kulomiot. A co więcej - owym powtórzeniom działań towarzyszy powtarzanie dźwięku w czterech pasmach. Obok lamentu wielkopostnego, nagranego w kościele w Niedzicy, towarzyszącego działaniom Babki, obok spreparowanej kolędy, którą powtarza Wuj Stasio, pojawi się połączony z działaniami żołnierzy marsz legionowy Szara piechota i fragmenty utworów Chopina.
Bardzo charakterystycznym motywem stanie się nieustanne rozmijanie się tropów Mariana i Helki, zakończone cierniową koroną zbiorowego gwałtu żołdaków. Ow wyrafinowany gwałt, wykonany według ewangelicznej kliszy Golgoty, to sygnał, że tam "za drzwiami" kipi - niedopuszczony do wejścia - inny świat: świat "przedpokoju".
W swoim komentarzu Tadeusz Kantor napisał:
... Pozostaje jeszcze miejsce
"ZA DRZWIAMI",
gdzieś na tyłach i peryferiach POKOJU,
przestrzeń inna
i w innym wymiarze,
gdzie gromadzi się nasza pamięć
i fermentuje nasza wolność,
w tym biednym miejscu,
gdzieś " w kącie"
"za drzwiami"
w bezmiernym interiorze imaginacji...
stoimy w drzwiach żegnając nasze
dzieciństwo
bezradni,
na progu wieczności i śmierci,
w tym biednym i mrocznym pomieszczeniu,
za tymi drzwiami
szaleją burze i piekło ludzkie,
wzbierają fale potopu,
od którego nie uchronią nas
białe i słabe ściany naszego POKOJU,
naszego codziennego
"kalendarzowego" czasu...
Tam właśnie zaczyna się niebezpieczny ferment, który po chwili opanowuje Pokój i jego mieszkańców, tam - w scenerii podwórkowo-przedpokojowej rozpoczynają się niewinne zabawy dzieciaków w wojnę i rozmaitej proweniencji egzekucje. Niepostrzeżenie ta gra, ta draka okazuje się najbardziej sprawdzalną rzeczywistością. Taki początek miał gwałt zbiorowy na Helce, tak zaczyna się "sąd polowy" nad Księdzem. W części III bowiem przeczucia Ciotki Mańki stają się rzeczywistością a ona sama przeistacza się w Obcego w faszystowskim mundurze, który zdobywa panowanie nad wojskiem. Wojskowe ćwiczenia zadawania śmierci kończą się drogą krzyżową Księdza i ukrzyżowaniem Adasia. Czynność ta, powtórzona, okazuje się śmiercią krzyżową duchownego, który, podążając w pochodzie, dźwiga krzyż z własnym ciałem-manekinem. Drewniane dzwony śmierci - kołatki zapowiadają wielkie żniwo. Na nic zdała się czynność indywidualnych powtórzeń.
Ukrzyżowanie Adasia, skomentowane przez figurę frasobliwego w podwójnej interpretacji Księdza i jego manekina, staje się wstępem do sekwencji Adaś odjeżdża na front. Sprawą najważniejszą w sferze interpretacji staje się przemiana rekrutów, zrealizowana w myśl wskazówek Kantorowego manifestu: "Na starych zdjęciach przedstawiających odjazd na dworcach rekrutów na front - widzimy twarze uśmiechnięte, w jakiejś euforii niemal seksualnej, te ciała młode i silne, obciągnięte w drelichy, odcięte od wysublimowanych i skomplikowanych stosunków kulturowych, społecznych, rodzinnych..."
Nagle wszystko staje się proste, jest się
zrównanym,
podległym, spada cała, zwapniała skorupa kultury...
powstaje język ostentacyjnie prostacki,
obsceniczny,
brutalny, cyniczny...
Nareszcie należy się do gatunku.
Sprawą jeszcze bardziej istotną jest język teatru Kantora, który - świadomy uroków symbolizmu - przemawia zmetaforyzowanym obrazem. Przykładem scena pożegnania Adasia, który odejżdża na front, by więcej nie powrócić. Spoza głównych drzwi, które, przez wprowadzanie pionowej zastawki, przekształciły się w towarowy wagon, pełen żołnierzy i manekinów, przedstawiających nagie repliki żołnierzy, jawi się pełen ekspresji obraz. Wymachujących karabinami żołnierzy, podrzucających manekity - symboliczne przedstawienia narodzin i śmierci - żegna rodzinny pochód, powiewający chusteczkami. Kantorowi ten obraz jeszcze nie wystarcza. Dodaje element najważniejszy, bo tylko jemu właściwy; element obrazowej rewelacji. Otóż do tego sentymentalnego wyobrażenia pożegnania Kantor dokłada własny komentarz. Stanowią go działania Księdza, który do odjeżdżającego wagonu pełnego ludzi dorzuca prawdziwej ziemi.
Sekwencja kończy się MSZĄ ŻAŁOBNĄ, która jest przygotowaniem części ostatniej. Wiele elementów powtarza się z pełnym sztafażem, jak pochód Żołnierzy czy pojawianie się Wuja Stasia. Ale już, wiadomo, że destrukcja pracowicie zbudowanego układu staje się nieunikniona. Poprzedza ją szaleńczy marsz w rytm Szarej piechoty, stanowiący coś w rodzaju pogrzebu dotychczas jeszcze nie pochowanego Księdza. Ale i ten marsz zostaje zakłócony frywolną pieśnią Rabinka, który, wielokrotnie zabijany, wywołuje współczucie Księdza. Pochód Żołnierzy zadaje im obu śmierć wielokrotnie, dopóty, dopóki ubrany w szaty rytualne Rabinek nie opuści pochodu.
Szansą tego pochodu straceńców staje się konstrukcja stołu, przy którym mogą zasiąść wszyscy. Kiedy wydaje się, że wszystko jest gotowe i stół zostaje pokryty białym obrusem, kolęda wybucha po raz ostatni. Wydaje się także, że równowaga została przywrócona, że jest szansa porozumienia na podobieństwo i obraz humanistów renesansowych. Stół bowiem staje się współczesną repliką Ostatniej Wieczerzy. Ale ta równowaga nie może trwać długo; układy rozpadają się, napięcia słabną, porozumienie maleje. Po chwili wiadomo, że wszyscy muszą odejść i każdy pozostanie sam. Podobnie zresztą jak Kantor, który samotnie musi już złożyć rytualny obrus. Kiedy udaje mu się go złożyć, przedstawienie jest skończone.
3. "Wielopole - Wielopole" okazuje się najbardziej osobistym spektaklem Kantora o zaprogramowanym elemencie wzruszenia. "Wielopole - Wielopole" to przedstawienie w drodze Kantora do formalnej doskonałości najbardziej poetyckie w całym szeregu piętrowych metafor teatralnych. "Wielopole - Wielopole" wreszcie to propozycja najbardziej publicystyczna, w której ważne są i wszelkiego typu aktualizacje, i zderzenia stereotypów, mitów i wyobrażeń kulturowych. Dość powiedzieć - i to jest chyba dla Piewcy Formy, za jakiego uchodził Kantor, stróż teatralnej straży przedniej - zupełnie nowe, że "Wielopole - Wielopole" to jedyny znaczący w polskim teatrze spektakl w dziele Odnowy. Odnowa - jak wiemy - wymaga zespolenia precyzji formy i rewelacji treści, która buduje wzruszenia. A wzruszenie stoi u podstaw prawdziwego teatru.