Artykuły

Wielkie inscenizacje Opery Wrocławskiej

Opera Wrocławska pod dyrekcją Ewy Michnik po raz kolejny udowadnia, że jest jedynym miejscem w Polsce, a jednym z niewielu w Europie, gdzie przedstawienia gromadzą tak wielką publiczność - pisze Grzegorz Dowlasz w Kurierze Szczecińskim.

JESZCZE długo będą pobrzmiewać echa dzieła Modesta Musorgskiego wystawionego w październiku we wrocławskiej Hali Stulecia, którą do niedawna nazywano Halą Ludową. Opera Wrocławska pod dyrekcją Ewy Michnik po raz kolejny udowadnia, że jest jedynym miejscem w Polsce, a jednym z niewielu w Europie, gdzie przedstawienia gromadzą tak wielką publiczność.

10 LAT mija od czasu, gdy Ewa Michnik rozpoczynała swoją podróż z widownią. W 1977 roku podjęto przygotowania "Aidy" Giuseppe Verdiego w Hali Stulecia, a wtedy mało kto wierzył w sukces. Powszechnie obawiano się o frekwencję, bo przecież jednorazowo na tej wielkiej widowni może zająć miejsca prawie 4 tys. widzów. Ale wbrew niedowiarkom, pani dyrektor wykonała pchnięcie rapierem. Było wielkie wydarzenie, od razu ogromny sukces, trzy przedstawienia i prawie 12 tys. widzów. "Aidę" wznawiała jeszcze dwukrotnie - w sumie zbierając prawie 34 tys. widzów.

Tak rozpoczął się nieustający romans Ewy Michnik z wielką widownią, sięgnęła po "Carmen", "Nabucco" i "Trubadura". Po pewnym czasie wydawało się, że ogromna przestrzeń Hali Stulecia jakby przestała wystarczać, bo Opera Wrocławska ze swoim zespołem wyszła w plener. Na wyspie powstał jedyny w swoim rodzaju ogromny teatr ze sceną na Odrze, gdzie sześć plenerowych spektakli "Giocondy" Ponchiellego obejrzało prawie 30 tys. widzów, a później całe przedstawienie oglądała milionowa widownia telewizyjna.

Za niezwykle odważną decyzję należy uznać realizację cyklu Ryszarda Wagnera "Pierścień Nibelunga". I znowu był sukces, Wagnerowskie inscenizacje wywołały duże zainteresowanie i uznanie w Europie. Gdy rok temu "Zmierzchem bogów" kończył się Wagnerowski cykl, publiczność dowiedziała się, że już latem w plenerze otrzyma zaproszenie na "Napój miłosny" Donizettiego, a jesienią czeka na nią "Borys Godunow". Oglądałem to przedstawienie z Januszem Monarchą, solistą Wiener Staatsoper, który jako Borys Godunow wzbudził aplauz wielotysięcznej widowni, podobnie zresztą jak większość występujących śpiewaków. Bo trzeba powiedzieć, że w przedsięwzięciach podejmowanych przez Ewę Michnik wszystko jest na bardzo wysokim poziomie; własny zespół wzmacniany jest solistami z różnych stron świata, do Wrocławia zaprasza się reżyserów o międzynarodowej renomie.

Wysoki poziom i oryginalność inscenizacji to klucz do zdobycia publiczności. W ciągu 10 lat Opera Wrocławska pod dyrekcją Ewy Michnik zrealizowała 14 wielkich inscenizacji operowych, a w 94 spektaklach uczestniczyło 300 tys. melomanów.

Oglądając w minionym tygodniu wielką inscenizację "Borysa Godunowa" myślałem też o zmarnowanej szansie w Szczecinie. Przecież już mało brakowało, by ziściła się plenerowa realizacja "Holendra-Tułacza" Ryszarda Wagnera, do czego Opera na Zamku była przygotowana. Jak wiadomo, skończyło się na wersji koncertowej, której jakoś nie udało się powtórzyć. 10 lat temu we Wrocławiu mimo obaw umożliwiono Ewie Michnik podjęcie pierwszego ryzykownego kroku, od razu zdobyła widownię i już jej nie wypuszcza. Jako kolejne wielkie widowisko zapowiada się "Otello". I znowu właśnie na Wrocław będzie patrzyć z zazdrością cała operowa Polska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji