Artykuły

Pod wierszy serwetą

212 Krakowski Salon Poezji. Wiersze Włodzimierza Majakowskiego czytał Krzysztof Orzechowski. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Na początku, w 1913 - powiedzmy, że z grubsza tak pisanie jego się zaczęło - w prologu do tragedii "Włodzimierz Majakowski", Włodzimierz Majakowski wyznawał: "duszę swą niosę pod wierszy serwetą". Na końcu zaś, w 1930 - niektórzy nauczają, że to naprawdę ostatnie przezeń przed śmiercią ponoć samobójczą napisane słowa - w "Drugim wstępie do poematu", gdy wszystkie marzenia co do cudowności rewolucji były już tylko popiołem, Majakowski szeptał na pożegnanie: "I suną pociągi/ lizać/ poezji/ ręce utrudzone./ Znam siłę słów./ Wydaje się wam,/ że te/ słowa-/ to pyłek/ spod obcasów tańca./ A człowiek/ duszą,/ wargami,/ szkieletem...".

Wczorajszy Salon Poezji zatytułowany "Jam król lamp", 212. poranek, na którym Krzysztof Orzechowski czytał wiersze Majakowskiego, rozpięty był między tymi frazami - między początkiem i końcem, między sekretami pod wierszy serwetą a szkieletem już poza wszelkim sekretem ziemskim. W środku zaś - liryka popaździernikowej euforii, frazy czasów czerwonych ciemności, o których to czasach Majakowski w zachwycie i wystarczająco długo, by w finale nie zdzierżyć rozczarowania, myślał tylko jako o czystej, radosnej czerwieni, o barwie bez szans na choćby okruch ciemności.

Czytał Orzechowski? Zachowuję wszelkie proporcje, każdą literę zmniejszam bardzo i mówię z duszą na ramieniu, bo przecież Klausa Kinskiego nigdy na żywo nie widziałem, mówię, że Orzechowski czytający Majakowskiego był pewnie niczym Kinski w czasach, gdy jeszcze nie był Kinskim Herzoga i w fabrycznych halach Niemiec wielotysięczne zbiorowiska robotników miażdżył nieskazitelnymi frazami Schillera, Goethego, Heinego. Był sam - jak Orzechowski wczoraj. I jak Orzechowski, albo jak Majakowski w epoce czerwonych ciemności - nie miał nic poza własną wściekłością, własnym ciepłem, własną delikatnością, własną ironią, własnym szyderstwem, własną nienawiścią, własną miłością i własną bezradnością wreszcie. Chcąc być, przetrwać, przeżyć - musiał być światem całym. Jak Orzechowski wczoraj. I jak Orzechowski - wszelkie namiętności musiał mieć tylko w gardle, w geście, w oku, w twarzy i w ciszy, gdy gardło już nie miało sił dalej snuć opowieści.

Nie, Orzechowski nie czytał. Orzechowski obrócił swą samotność czytania - w teatr. Mięsisty jak diabli, dławiący gardło, bolesny. Teatr, który przez godzinę był losem - tak, nie relacjonował losu, lecz był losem napisanym w wierszach człowieka, który źle pojął swój październikowy, leninowski kawałek życia.

W najbliższą niedzielę Urszula Grabowska i Adrian Ochalik przeczytają utwory, jak tuszę, wysoce patriotyczne, dogłębnie bogoojczyźniane. W końcu najbliższa niedziela będzie dokładnie 11 dniem listopada - kolejną rocznicą odzyskania niepodległości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji