Artykuły

Fast teatr

"Balkon" w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Pisze Leszek Pułka w Dzienniku - dodatku Kultura.

W Wałbrzychu nie zdarzyło się nic pikantnego. "Balkon" Artura Tyszkiewicza mógł być spektaklem błyskotliwym, obrazoburczym, śmiałym i seksownym. Wyszło kabaretowo i nudno.

Po Watergate, po aferach Lady D. i duetu Clinton/Lewinsky społeczno-polityczne analizy Geneta brzmią niczym sowieckie czytanki na temat zwyrodniałego kapitalizmu. Jeśli dodam, że dziwki z burdelu "Wielki balkon" nie ściągają majtek podczas kopulacji, a mężczyźni paradują w brudnawych gaciach albo pokazują tłuste tyłki, złaknionym sztuki lub erotyki pozostanie "Playboy" lub "CKM". Pomysł Artura Tyszkiewicza wydawał się efektowny. Teatr zaczyna się na proscenium: lustra, krzesełka, przybory toaletowe. Teatr wdziera się pomiędzy nas. Sen o złu. Sen o niespełnieniach. O miejscu poza czasem, w którym można wyśnić swój los. Kosmiczna czerń i dekoracje - ni to mansjony, ni witryny w amsterdamskiej dzielnicy czerwonych latarni "Wielki balkon" to miejsce szczególne. Spotykają się w nim elity: sędziowie, biskupi, policjanci Jedni chcą ostrego seksu, inni rozgrzeszenia. Jedni próbują przewartościować siebie, inni łakną poniżenia, jeszcze inni czekają na polityczną śmierć. Burdelmama Irma (sugestywna Irena Wójcik) jest inspiratorką ich poczynań, reżyserem zdarzeń, czasem inspicjentką - zawsze pomysłowo organizuje dekoracje seksu: tron, konfesjonał, szafa, stajnia. Fani mroku mają swoje sado-maso. Fani hipokryzji - kostiumowe przebieranki Podglądamy, by po chwili znaleźć się w teatralnej garderobie. Stajemy się jednością w krainie zła. Tyle że słyszymy nadal inspirujące metafory człowieczeństwa, kiedy postaci Geneta opowiadają o swoich słabościach, lecz patrzymy na aktorów mówiących drewnianymi głosami nieradzących sobie z interpretacją tekstu, z ciałem, kostiumem, przestrzenią. Od wielu miesięcy nie byłem na spektaklu tak doszczętnie ogołoconym z namiętności Tchórzliwy, tłusty Biskup w szarych gaciach i bufoński Komendant policji ustylizowany na Fidela Castro to w interpretacji Dariusza Maja postaci mizerne i nikłe. Maj epatuje straszliwymi szmoncesami, podobnie bez pomysłu gra Andrzej Szubski. Jego Sędzia i Wysłannik prędko zmienili się w Jokera z filmu o Batmanie i tak zostało aż do końca: greps, grymas, mała granda. Generał Ryszarda Węgrzyna to ftyzjerczyk w tancbudzie - nic do powiedzenia. Jedyna sprawność - opuszczanie portek. Chantal Agnieszki Przepiórskiej, córa rewolucji (słyszymy o niej z głośników i która osypuje bohaterów mąką z sufitu, że niby świat się wali), piszcząc jak Kosmomysz do mikrofonu przed rockowym trio, pokazała jedną pierś - to naprawdę połowiczny powód do chwały. Tyszkiewicz przeszarżował. Zmieszał zbyt wiele konwencji. Kicz z grand guignolem. Kabaret z surrealizmem. Political fiction z koncertem rockowym. Człowiek prosty gubi się i nudzi. Kto zachęcony pięknym obrazem występnej spowiedzi u Biskupa wspomni arcydzielną machinę Felliniego, szydzącego z seksizmu i z elit w "Słodkim życiu", na "Balkonie" wysiedzieć nie musi -jest przerwa. A kiedy dziwce w stroju Matki Boskiej z migocącym w dłoni sercem na baterie spadła z głowy korona, pomyślałem, to dobry znak - publiczność nie wybacza tandety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji