Artykuły

Zbrodnia i kara

Tego spektaklu reklamować nie trzeba. W zupełności wy­starczają tu nazwiska: auto­ra, reżysera, scenografki, wresz­cie aktorów kreujących główne role. Mnie pozostaje tylko obo­wiązek zapewnienia, że "Zbrodnię i karę" rzeczywiście obejrzeć warto, że jest to bez wątpienia ważne wydarzenie teatralne, a nawet, jak sądzę, najważniejsze w ciągu ostatnich kilku lat.

To już trzecie spotkanie Wajdy z Dostojewskim na deskach Sta­rego Teatru (po "Biesach" w 1971 i "Nastazji Filipownie" na motywach "Idioty" w 1977 r.). Wszystkie trzy spektakle przygo­towane przez Wajdę zbudowane są według podobnej zasady kon­strukcyjnej, wynikającej zresztą już z powieści Dostojewskiego: oś stanowi cykl rozmów dwóch głównych bohaterów - protagonistów . W "Biesach" to para Stawrogin - młody Wierchowieński; w "Idiocie" - Myszkin i Ro­gożyn (zawartość tego spektaklu sprowadza się do wyłącznego ich dialogu); a tu, w "Zbrodni i ka­rze" - Raskolnikow i Porfiry Piotrowicz.

W dialogu pary protagonistów Dostojewski zwykł wyłuszczać sedno swej powieści, problem, dla rozważania którego dany utwór powstał. W "Zbrodni i ka­rze" problem ten, to istnienie praw moralnych niezależnych od wszelkich kodeksów, sądów, za­kazów i nakazów, Niezależnych, bo silniejszych i wyższych niż ustawodawstwo człowieka. Praw, na których straży stoi religia i za których nieprzestrzeganie ściga nie sąd, lecz własne sumienie.

Oto student Rodion Raskolnikow, w myśl sprawdzenia swoich teo­rii zabija i okrada starą lichwiarkę. To morderstwo doskonałe - dowodów i świadków brak. Je­dnak Raskolnikow nie umie po­konać dręczącego go nieustannie sumienia. Najcięższa nawet kara nałożona przez sąd wydaje mu się teraz już tylko ulgą.

Obok problemu etycznego, sta­nowiącego istotny problem po­wieści, zafrapowała Wajdę z pewnością gra psychologiczna po­między mordercą, bynajmniej nie skorym do przyznania się, a sędzią śledczym dążącym za wszelką cenę i (z braku jakichkolwiek dawodów) przy pomocy najrozmaitszych chwytów retorycznych i psychologicznych do wydobycia z podejrzanego prawdy. Obser­wacja tego procesu wpisanego w spektaklu Wajdy w trzy rozmowy Porfirego (Jerzy Stuhr) i Ra-skolnikowa (Jerzy Radziwiłowicz) intryguje: rzadko spotykana siła wyrazu, emocje napięte do osta­teczności i mistrzowska gra oby­dwu aktorów nie mogą pozosta­wić nikogo obojętnym.

Raskolnikow Radziwiłowicza tak bardzo chce ukryć zbrodnię! Teoretycznie wie doskonale (jest przecież inteligentnym i bystrym studentem prawa) jak wygląda śledztwo, jakimi metodami działa sędzia śledczy, jak najczęściej "wpadają" podejrzani. Ale przy­rodzona miękkość i wrażliwość nie pozwala zapanować nad sobą. Nad rękami przesadnie gestyku­lującymi, nad mimiką twarzy, która zastyga w sztucznych gry­masach, nad oczami, które nie­przytomnie szukają bezpiecznego oparcia, nad całym ciałem wre­szcie, które nieposłuszne woli, usztywnione gorączką, więc nie­zgrabne i w tej niezgrabności jakieś za duże - zdradza swego właściciela.

A sędzia śledczy, Porfiry Pio­trowicz? - to wytrawny specja­lista w swoim zawodzie. Do­świadczony psycholog, który od pierwszego spotkania wie o wi­nie rozdygotanego (choć z począt­ku niby spokojnego) Rodiona. Stateczny, staranny i, szczegól­nie w porównaniu z Rodionem, czysty. I to czysty nie tylko fi­zycznie (jak gładkie są jego ręce i wygolona twarz!), ale również pod względem sposobu reagowa­nia (ta powściągliwość i gładkie maniery!). To czystość wynika­jąca z pewności siebie. Z poczu­cia własnej niewinności (nieskazitelności nawet!) i słuszności prze­konań. Z bezpieczeństwa i do­brobytu. Ale w tym metodycznym spokoju sędziego jest nutka sza­leństwa. Objawia się, w o kilka sekund za długo trwającym za­dumaniu, w odrobinę zbyt hała­śliwym i gwałtownym śmiechu, w troszkę zanadto błyszczącym spojrzeniu.

Męczącą, duszną atmosferę uwięzienia tworzą tak zna­komicie jednak nie tylko rewelacyjnie grający aktorzy (partnerzy brylującej pary Stuhr - Radziwiłowicz wzbudzają uznanie akuratnością swoich krea­cji). To także zasługa idealnej scenografii Krystyny Zachwatowicz i oświetlenia Edwarda Kłosińskiego: system "klatek" - oszklonych ścianek, przepierzeń i parawanów, przezroczystych i podświetlonych tak, żeby można było obserwować akcję, ale też zamazanych farbą i skrytych w półmroku, żebyśmy nie mieli wątpliwości, że dane nam jest tylko podglądać akcję, nawet le­dwie domyślać się jej. Właśnie tak, jak można się ledwie domy­ślać, podglądać i przeczuwać czy­jeś wewnętrzne przeżycia. Bo też one przecież są treścią tego spek­taklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji