Artykuły

Spacer z Operą

W szczecińskiej inscenizacji Tosca kocha w kościele, cierpi na PAM-ie, a umiera na poczcie

Pomysł na inscenizację wędrownej "Toski" nie jest nowy. Dziesięć łat temu każdy z aktów najsłynniejszej opery odegrano w prawdziwej scenerii trzech rzymskich zabytków wskazanych przez libretto. Owa inscenizacja z Placido Domingo w roli Cavaradossiego, transmitowana przez wiele krajów, dostarczyła widzom niezapomnianych wrażeń.

Do dobrych pomysłów warto powracać. W Polsce, by prześledzić tragiczne losy miłości Toski i Cavaradossiego, w trzy różne miejsca akcji wędrowała już w 2000 r. publiczność wrocławska. W miniony weekend spacer z "Toską" zaproponował szczecinianom dyrektor Opery na Zamku Warcisław Kunc.

Rozgrywający się w rzymskim kościele św. Andrzeja pierwszy akt wielkiej opery Pucciniego przeniósł do najstarszego gotyckiego obiektu w Szczecinie - kościoła pw. św. Jana Ewangelisty. Pałac Famese zastąpiła aula Pomorskiej Akademii Medycznej. Dziedziniec zamku św. Anioła, na którym dochodzi do egzekucji Cavaradossiego, "zagrał" dziedziniec Urzędu Poczty przy ul. Dworcowej.

Co zyskali widzowie na wyprowadzeniu "Toski" z murów teatru? Nie musimy patrzeć na kiczowatą scenografię udającą piękne zakątki Rzymu albo na ciemności skrywające pustą scenę.

Wybrane miejsca za pomocą kilku elementów scenograficznych udanie oddają klimat kolejnych aktów. Do pięknego strzelistego wnętrza kościoła św. Jana Ewangelisty wystarczyło wnieść tylko rusztowanie i ogromny obraz Marii Magdaleny. Żandarmerska budka na spowitym w ciemnościach dziedzińcu ceglanej poczty zmienia go w dziedziniec zamku-więzienia. W zakończeniu bohaterka rzeczywiście wdrapuje się po drabinie na dach budynku i ginie w mroku. Był też prawie rozmach, kiedy Tosca wjeżdżała na dziedziniec dwukonną bryczką.

Chwilami zacierają się granice między rzeczywistością a teatralną fikcją. Tak było, na przykład pod koniec pierwszego aktu, kiedy do kościoła wchodzi procesja z monstrancją. Na ten widok niektórzy widzowie klękali w ławkach. Za to aula PAM-u nie nadaje się do takich widowisk. Choć akustykę ma wspaniałą i słychać tu wszystko w każdym zakamarku sali, dwa rzędy klasycystycznych kolumn skutecznie zasłaniały widzom widok na gabinet barona Scarpii. Szkoda też, że scena nie została tam bardziej podniesiona.

Wszystkie miejsca są położone niedaleko siebie, więc publiczność w czasie przerw między poszczególnymi aktami przechodziła do nich spacerkiem. Co sympatyczne, melomani pokonywali odległości wspólnie z muzykami, nierzadko niosącymi instrumenty.

"Tosca" to dramat namiętności, który rozgrywa się między trójką bohaterów: słynną śpiewaczką Florią Toscą, jej ukochanym malarzem Mario Cavaradossim i przebiegłym szefem policji z apetytem na Toscę, czyli baronem Scarpią. Do zaśpiewania tych partii kierownik muzyczny przedstawienia zaprosił śpiewaków doświadczonych w tym repertuarze. Na piątkowej premierze w tytułową postać wcieliła się Lilianna Kamińska, solistka Opery Bałtyckiej. Choć przyćmiewała wszystkich (zwłaszcza ukochanego Cavaradossiego - Sylwestra Kosteckiego), a jej dojrzały sopran brzmiał dramatycznie, nie do końca potrafiła wydobyć z tej postaci prawdziwy dramat. Wrażenie psuł jej manieryzm. Takich namiętności, jakie w tej operze zakodował Puccini, nie można oddać sztuczną afektacją.

Za to kiedy wejściem w bocznej nawie wchodzi do kościoła ze swoją czarną świtą demoniczny baron Scarpia (Przemysław Firek), od razu zaczynamy się go bać. Jaka szkoda, że w niektórych miejscach kościoła św. Jana Ewangelisty było go trochę gorzej słychać.

Na zakończenie publiczność zgotowała artystom owację na stojąco. Odebrałam ją przede wszystkim jako wyraz podziękowania dla dyrektora za sposób wystawienia opery. Szczecińscy widzowie chętnie przystają na coś innego, oryginalnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji