Artykuły

Przemijanie pulpetów

"Drewniany człowiek" w reż. Stasysa Eidrigeviciusa w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Iza Natasza Czapska w Życiu Warszawy.

"Drewniany człowiek" to mętny spektakl, w którym ostrość trzymają tylko fotografie zrobione przez Stasysa Eidrigeviciusa, gdy był nastolatkiem.

Sobotni wieczór - widownia Teatru Studio półpusta. To spuścizna dla nowego szefa artystycznego Bartosza Zaczykiewicza po dyrekcji Zbigniewa Brzozy. Podobnie jak spektakl "Drewniany człowiek", zaplanowany jeszcze w poprzednim sezonie.

Stworki i rurki

Po tym, jak Stasys Eidrigevicius zrobił scenografię do "Pinokia" w lubelskim teatrze lalkowym, dyrektor naczelny Studio, Krzysztof Kosmala, zaproponował mu, żeby stworzył tu autorskie przedstawienie. W ten sposób Eidrigevicius powrócił do teatru, w którym debiutował w 1993 roku "Białym jeleniem". Znany grafik nie jest jednak reżyserem i jeśli nawet ma do opowiedzenia prostą, z założenia naiwną a plastycznie wysmakowaną historię, nie odda jej w teatrze tak jak swoją kreską. Łatwiej mu o niej mówić, niż zrealizować na scenie: - To bardzo osobista opowieść. Ten drewniany człowiek to ja - niepasujący do XXI wieku, trzymający się gdzieś na uboczu, z dala od tłumu, nauczony cieszyć się najprostszymi sprawami - mówi Eidrigevicius.

W spektaklu nie jest to już tak oczywiste. Z rdzenia ściętego na samym początku drzewa gromadka leśnych stworków wydobywa drewnianą postać, po czym stworki przeżywają luźno ze sobą powiązane przygody, w których drewniana kukła w niewielkim stopniu uczestniczy. A jeśli nawet znajduje się w centrum wydarzeń - jak w scenie, w której stworki podłączają ją do pulsującej czerwonym światłem rurki, odłączonej następnie przez zagadkową, strzelistą postać w niebieskim - to nawet reżyser nie bardzo umie wytłumaczyć, o co w tym chodzi.

- Ta postać na niebiesko to może być jakiś duch, jakaś zjawa uosabiająca dobroć, może ktoś z baśni lub ze snu... - głośno myśli zapytany przeze mnie po spektaklu jego twórca.

Skoro niebieska wieża to dobro, to dlaczego odłącza "drewnianego" od pulsującej rurki, która najwyraźniej symbolizuje krew, energię, życie? Niejasna jest też relacja między stworkami (reżyser ponadawał im, jako imiona, nazwy drzew po litewsku) a tytułowym bohaterem. Okazuje się, dzięki tłumaczeniom Eidrigeviciusa, że są one "drewnianym" i przeżywają jego przygody. Rozebrani do majtek grający stworki mężczyźni obnażają przy okazji nieprzyjemną prawdę, że jeśli nie zarabia się jako macho w policyjnym serialu, to nie dba się też o swoje ciało - podstawowe narzędzie pracy każdego aktora. Po scenie biegają więc typowe polskie pulpety, których brzuszki mogą rozczulać ich żony, ale nie budzą smaku u widzów.

- Też mnie to nie zachwyca - przyznaje reżyser - ale nie miałem tu szczególnego wyboru. Pomyślałem więc, że mocniej pokażę na przykładzie tych ciał przemijanie. A zależało mi na nagości w tym przedstawieniu, bo lubię kolor ciała jako światło. Podobnie jak lubię mgłę, którą często zobaczyć można w moich pracach, zwłaszcza w happeningach.

Ujęcia z przeszłości

To co w "Drewnianym człowieku" prawdziwe, a nie mgliste, to fotografie pokazane w ostatniej części tego spękanego jak kora przedstawienia. Eidrigevicius robił je jako nastolatek najbliższym - rodzicom, dziadkom, rodzeństwu - już wtedy kładąc mocny akcent na przyrodę będącą elementem kompozycji.

Nic tak nie wytrzymuje próby czasu jak zdjęcia - zostaną więc pokazane za dwa lata na wernisażu z okazji 60. urodzin artysty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji