Artykuły

Wyspiański z aniołkami

"Wesele" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

Jeszcze chwila i Rok Wyspiańskiego będzie wspomnieniem. 100. rocznicę śmierci pisarza obeszliśmy. Z daleka. Szczecińska premiera "Wesela" Anny Augustynowicz uzupełnia tylko obraz wymuszonych obchodów.

Tak należy rozumieć tę inscenizację utrzymaną w znanym już stylu reżyserskim. Czarna scena, półprzeźroczyste czarne kulisy, tłum weselników we współczesnych ubraniach, wszyscy na czarno - innymi słowy Augustynowiczowski postekspresjonizm. Z początku to przedstawienie zajmuje - myślimy bowiem, co też wynika z pozbawienia "Wesela" muzyki, zastąpienia jej ruchami przypominającymi choreografię scen zbiorowych w modnych teledyskach. Zastanawiamy się, co przyniesie pozbawienie postaci możliwości kontaktu ze sobą, rzucanie kwestii w widownię i to, że jedyna scena, w której rozgrywa się coś prawdziwego, to pyskówka o pieniądze pomiędzy Księdzem, Czepcem i Żydem. Świat zdominowany jest przez mamonę - myślimy, węsząc inscenizacyjny trop.

Trop zawiódł donikąd, pomysł na "Wesele" bez muzyki i dialogu wyczerpał się po kwadransie. Godzinę później Augustynowicz zaprezentowała więc rzecz co najmniej zdumiewającą.

"Wiesz, jak rozwiązać sceny z Maskami w Wyzwoleniu i sekwencję z osobami dramatu w Weselu - masz klucz do inscenizacji tych dramatów" - głosi stara teatralna zasada. Otóż Anna Augustynowicz otworzyła sprawę osób dramatu kluczem, którego konstrukcji do tej pory nie widziano. Osoby dramatu według niej "powiększyły grono aniołków" - jak to się ongiś pisało o osobach zgasłych. Jakżeż bowiem inaczej rozumieć manewr wyposażenia Widma, Rycerza Czarnego, Upiora, Stańczyka i Hetmana - o Wernyhorze nie wspominając, bo nim warto zająć się osobno - w białe skrzydełka, takie, jakie mają aniołki w jasełkach? Widmo kończy swoje, oddaje skrzydełka koledze, kolega przekazuje koleżance i tak dalej. Pani Reżyser! O ile nie zawodzi nas pamięć, Hetman Branicki oraz Szela to nie są ulubieńcy Wyspiańskiego, który o ich postaciach wyraża się (delikatnie rzecz określając) bez entuzjazmu! Czy więc te dwie postaci mogą nosić białe skrzydła? Biel to wszak kolor niewinności. A co znaczy sfeminizowanie Rycerza Czarnego, granego tubalnym głosem przez czarującą Beatę Zygarlicką, stosującą środki zarzucone już za wczesnych lat Arnolda Szyfmana? Co wreszcie zyskała Pani jako reżyserka oraz co zyskała Irena Jun jako aktorka w roli... Wernyhory? I tak się Pani spodobał własny pomysł, że przeoczyła Pani, że Wernyhora ma bary jak piec i nosi siwą brodę.

Tak zapamiętała się Pani w swojej pracy, że najwyraźniej dała sobie spokój z lekturą tekstu, bo to, co powstało na scenie, przeczy logice. Symptomatyczna była reakcja publiczności. Na moim przedstawieniu tłumnie zjawili się ludzie, których wiek wskazywał, że z arcydramatem Wyspiańskiego zapoznawali się niedawno. Wielu z nich uznało go zapewne za potworną piłę, a czterogodzinne przedstawienie Augustynowicz wyraźnie ich nużyło. Po przeanielonych osobach dramatu nie zdarzyło się już nic, co mogłoby wyrwać nas z letargu. Ostatniej części, która zupełnie się rozpadła, wielu z tych młodych ludzi zwyczajnie nie obejrzało. Dali drapaka w przerwie. Pełne rozgrzeszenie. Bo to egotyczne przedstawienie- tak rzekomo nowoczesne w zewnętrznej warstwie, ubogiej scenografii, czarnych T-shirtach, krótkich bojówkach, czyli we wszystkich gadżetach nowoczesności, kompletnie zaś puste w warstwie znaczeniowej - do nich nie przemówiło. Przekonało ich tylko, że Wyspiańskiego należy omijać z daleka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji