Artykuły

Kwiatki św. Franciszka

W Teatrze Muzycznym wreszcie robi się ciekawie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zagościła w nim liryczna i autorska opowieść, która nie jest płytkim, ale śmiesznym musicalem sprowadzonym z Zachodu - o "Francesco" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Gdyni pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Teatr Muzyczny w Gdyni zaprezentował swój najnowszy musical "Francesco". Ledwie zainaugurowany sezon jest dla Muzycznego szczególny, bo jubileuszowy. Już po raz pięćdziesiąty trójmiejscy miłośnicy Melpomeny mogą oglądać musicale w Gdyni. Skoro sezon szczególny, to i repertuar szczególny. Wypadało zacząć mocno - światową prapremierą.

Wojciech Kościelniak, reżyser musicalu, namówił do współpracy Romana Kołakowskiego (autora libretta) i kompozytora Piotra Dziubka. Wspólnie wykreowali świat XIII-wiecznych Włoch (bardzo przekonująca scenografia Grzegorza Policińskiego) - areny działań jednego z najbardziej znanych świętych. Franciszek (Łukasz Dziedzic) okazuje się młodym, rześkim chłopcem, skłonnym do bitki i do wypitki. Jednak na tle rówieśników trochę się wyróżnia - jest poważniejszy niż kompani, wyciszony i niezbyt skory do romansu z zakochaną w nim Beatrice (słaba aktorsko, bardzo dobra wokalnie Małgorzata Regent). Gdy nadarza się okazja, idzie na wojnę, którą okupi więzieniem. Tam następuje przemiana wewnętrzna tytułowego bohatera. Po powrocie oświadczy Beatrice, że jej nie kocha, a spotkanemu trędowatemu wręczy belę sukna, przez co ojciec postawi go przed sądem biskupim, popychając do wyboru drogi życiowej.

Opowieść o losach Franciszka pomyślana jest jako chansons de geste przyszłego świętego i zbudowana na kanwie średniowiecznego romansu. Historia miłości Beatrice do Franciszka i wzajemnego uczucia Klary (Dorota Białkowska) i Franciszka wypełniają większą część prawie trzygodzinnego spektaklu. Jest nastrojowo, romantycznie, a miejscami mdło od ciągłych afektów. Musical jest utrzymany w rzadko w tej formie spotykanej tonacji serio. Mało tu skocznych przyśpiewek, mało wesołej zabawy, więc jeden z najweselszych świętych wypada jako smutas. Z czasem miłość ziemska zaczyna blednąć przy miłości niebieskiej. Klimat średniowiecza bardzo szybko się ulatnia, ale reżyser za wszelką cenę próbuje go utrzymać - tylko tym wytłumaczyć można dziwaczne podrygi tańczących i machanie rękami podczas nielicznych karnawałowych scen dworskich.

Wyśpiewana (bez partii mówionych) historia staje się ciekawsza, gdy dramat osobisty każdej z głównych postaci zostaje poświęcony miłości do Boga. Franciszek przeżywa kryzys wiary, a jego i Klary kontakty przywodzą na myśl losy księdza Suryna i matki przełożonej z Iwaszkiewiczowskiej "Matki Joanny od Aniołów". Blade mury Asyżu są świadkiem walki sacrum i profanum, żądzy i pragnienia z bezwarunkową miłością. Franciszek i Klara są tragiczni, pełnowymiarowi, dookreśleni. Beatrice jest ich przeciwieństwem - niespójna, humorzasta, koturnowa -zachowuje się jak niedojrzała emocjonalnie, rozkapryszona dziewczynka, by po chwili przeobrazić się w pełną miłosierdzia siostrę zakonną. Kontrast między świętością Klary i Franciszka a ludzką słabością uosabianą przez Beatrice można by przedstawić subtelniej.

Trudno "dać się porwać opowieści", bo reżyser co chwilę serwuje różne "kwiatki". Ni stąd, ni zowąd jeden z mnichów rapuje swoją kwestię, inny mnich bardziej skrzypi niż śpiewa, a obok świetnych piosenek znajdują się i takie, które najlepiej podsumowuje fragment jednej z nich: "potępiona jest twoja dusza, bo nie chciałeś zdjąć kapelusza". Brakuje też, zapowiadanego jako główna atrakcja musicalu, żywego osiołka, a jego zastępca, ukazujący się jako cień na tle jasnych murów miasta, cierpi na wyraźną dysfunkcję ruchu... Kuleje również choreografia, wobec czego bohaterowie najlepiej wypadają, gdy stoją w miejscu (ojciec Franciszka, próbujący nakłonić syna do ślubu z Beatrice, goni go w kółko dookoła sceny).

"Francesco" wiele czerpie z obrzędów katolickich i mszy świętej. Pieśni łacińskie dobrze oddają religijny świat Franciszka, a walka dobra ze złem (za prawym ramieniem świętego - anioł, za lewym - diabeł) i próba odnalezienia właściwej drogi przez główną postać musicalu pomyślane jako droga krzyżowa z trójgłosem: świętego, diabła i anioła, należy bez wątpienia do największych ozdób spektaklu i jest jedną z najlepszych scen na deskach Muzycznego od czasów "Hair". Procesja ze świecami podczas sceny postu jeszcze wzmacnia efekt. Tym razem reżyserowi nie udało się "rozbroić" własnego pomysłu "spływającymi" z nieba anielskimi i diabelskimi skrzydłami, ani tandetną, kiczowatą i zupełnie niepotrzebną anielską aureolą prosto z bożonarodzeniowej wyprzedaży.

W Teatrze Muzycznym wreszcie robi się ciekawie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zagościła w nim liryczna i autorska opowieść, która nie jest płytkim, ale śmiesznym musicalem sprowadzonym z Zachodu. Jednak realizatorzy "Francesco" nie wykorzystali świetnego pomysłu na przedstawienie losów świętego. Starali się uciec od hagiografii, co nie do końca im się udało. Dzieje Franciszka są zbyt istotne, by potraktować całość grubą kreską. Nawet naiwna dosłowność środków (trupie czaszki jako element stroju trędowatych, wspomniani anioł i diabeł w obowiązującej kolorystyce bieli i czerni, ptaki lecące w kluczach o kształcie krzyży) może być atutem, gdy idzie w parze z dobrym wykonaniem. Tutaj tego zabrakło. Powstała urocza, przejmująca historia Franciszka i jego drogi do świętości. A mogło być o wiele więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji