Artykuły

Opera to nie festiwal jednego dyrygenta

Jeżeli w ciągu dwóch sezonów po przeprowadzeniu się do nowego obiektu nie zanotujemy przynajmniej dwóch spektakularnych wydarzeń, z których poziomu będziemy zadowoleni i zadowolone będzie również środowisko, to odejdę. Bo to będzie oznaczać, że się nie udało i że Opera Krakowska nie może tracić czasu na Nowaka - deklaruje nowy dyrektor Opery Krakowskiej.

Tomasz Handzlik: Pana wymarzona opera?

Bogusław Nowak [na zdjęciu]: Bardzo trudno odpowiedzieć na takie pytanie, bo opera to prawdziwa królowa sztuk audiowizualnych. A tu trzeba by skrzyżować emocje entuzjasty teatru i doświadczenie menedżera, czyli człowieka, który jest odpowiedzialny za instytucję. Człowieka, który musi czasem wziąć pod uwagę okoliczności uzasadniające kompromisy w sztuce, a te, niestety, oznaczają albo słabość, albo - jak to często było w ostatnich latach działalności Opery Krakowskiej - niemoc. W trakcie mojej poprzedniej kadencji dyrektora naczelnego Opery Krakowskiej ta niemoc wynikała z możliwości finansowych. Za 8 mln zł dotacji nie dało się prowadzić instytucji, która godna by była Krakowa. Dlatego odszedłem.

To jaki powinien być budżet nowej Opery Krakowskiej?

- W tej chwili dotacja dla opery jest prawie o połowę wyższa, sięga 12-13 mln zł. Nie wiem, jaka będzie w 2008 roku, ale to jest wystarczająca ilość pieniędzy, żeby szukać stabilizacji organizacyjnej tej instytucji. Na tym poziomie dotacji zespół będzie miał w ręce wszystkie instrumenty (dosłownie i w przenośni) pozwalające na normalną, codzienną pracę. Jednak oprócz tej działalności i stabilizacji opera musi podejmować wyzwania artystyczne. Mam przyrzeczenie zarządu, że jak będziemy mieli interesujące propozycje, to dotacja się zwiększy. Ponadto czeka nas finał zadania inwestycyjnego, czyli dokończenie budowy nowego gmachu. I to też jest bardzo ważne wyzwanie, choć nie wbrew pozorom pierwszoplanowe, bo opera to przede wszystkim instytucja artystyczna! Dlatego teraz trzeba wyznaczyć kierunki działania, aby za rok wiedzieć, co i jak robić.

Ale Pan już miał tę szansę! I w latach 2001-2004 Opera Krakowska wcale nie błyszczała.

- Muszę się z panem zgodzić, bo pan ma prawo do ocen. Jednak gdyby wówczas w tej operze nic pozytywnego się nie wydarzyło, tobyśmy się tu dzisiaj nie spotkali.

Przyznaję, nie wszystkie przedstawienia były sukcesem, ale cieszą mnie również opinie ludzi, którzy wciąż wspominają "Halkę", "Straszny dwór", "Madame Butterfly", "Rigoletto" i "Gwałt na Lukrecji". Wszystkie te tytuły wprowadzone zostały do repertuaru za mojej kadencji. Ponadto osoby, które zaprosiły mnie do tej roli, ci, którzy zmobilizowali mnie do udziału w konkursie - chociaż miałem wątpliwość i - powoływały się na te moje trzy lata pracy w Operze Krakowskiej.

"Straszny dwór", "Halka", "Gwałt na Lukrecji"... Mam wrażenie, że to spektakle, którymi Opera Krakowska potwierdziła tylko swoją lokalną, żeby nie powiedzieć prowincjonalną rangę.

- Od ponad dziesięciu lat w Bydgoszczy odbywa się ważny festiwal operowy. To mniej więcej impreza o takim znaczeniu, jak przed laty Warszawskie Spotkania Teatralne. Zaprasza się tam zespoły, które w minionym sezonie dokonały ważnej operowej realizacji. Przez pierwszych osiem edycji festiwalu Opera Krakowska nie była tam zapraszana. Za mojej trzyletniej kadencji odwiedziła go dwa razy. A przez ostatnie trzy lata znów tam nie zawitała. To znaczy, że nasze inicjatywy w tamtym okresie zostały dostrzeżone przez środowisko. A to, że w ogóle zaczęliśmy tam jeździć, było naszym sukcesem.

I to wszystko?

- Oczywiście, że chcielibyśmy wyznaczyć takie kierunki działania, by Opera Krakowska swoim poziomem wyszła poza Małopolskę, by była znaczącym zespołem w Polsce, Europie, a nawet w świecie. Ale gdzie do tej pory mieliśmy to robić? Wciąż jesteśmy tylko gośćmi na wypożyczonej scenie Teatru im. Słowackiego. Tym bardziej więc uważam za sukces to, że udało się podnieść rangę instytucji - Opera Krakowska. A teraz, kiedy wreszcie uda się stworzyć warunki do normalnej, codziennej pracy, nie będzie już takiego alibi.

Jaki więc będzie ten kierunek nowej Opery Krakowskiej?

- To ma być teatr, który będzie potrafił zapełnić widownię przez cztery dni w tygodniu. Przede wszystkim trzeba więc rozszerzyć grupę wybitnych artystów, którzy będą chcieli współpracować z Operą Krakowską. Począwszy od dyrygentów i reżyserów, a na członkach baletu i chóru kończąc. Musimy zapraszać takich artystów do współpracy, zespół musi być uzupełniony, bo inaczej będziemy dreptać w miejscu. Od paru dobrych lat opera jest zdominowana przez tych samych artystów, a to nawet najlepszej i najwytrwalszej widowni może się w końcu znudzić. Opera nie może być festiwalem jednego, nawet najlepszego, dyrygenta!

Nie musimy się jednak żegnać z tymi artystami, których mamy. Oni zasłużyli na szacunek, bo pracować w takich warunkach, w jakich dotąd pracowaliśmy i jeszcze przez chwilę pracować będziemy, może tylko człowiek zdeterminowany. Wielu z nich miało już propozycje przejścia do innych teatrów, a jednak zostali. Dlatego zasługują na to, by to był także, zwłaszcza teraz, ich teatr.

Jakich reżyserów, scenografów czy solistów chciałby Pan widzieć na tej nowej scenie?

- Za wcześnie mówić o nazwiskach, bo jestem tu zaledwie tydzień i nie miałem jeszcze czasu na podjęcie zobowiązań. Jedno jest pewne - będę stawiał na wybitnych artystów polskich i zagranicznych.

Rozumiem jednak, że ma Pan swoje typy i będą to zapewne osobowości świata sztuki, które podniosą rangę tej instytucji. Tylko czy za roczną dotację rzędu 12 mln zł będzie Pana na to stać?

- Nie. Powtarzam, że ta kwota daje nam szansę stabilizacji jako teatru repertuarowego. Natomiast jeśli będziemy chcieli zrealizować jakiś prestiżowy projekt, to potrzebne będą dodatkowe dotacje. Podobnie było w przypadku spektakli, które już wspominałem ("Halka", "Straszny dwór"). Nie tworzyłem ich z budżetu opery, musiałem o nie zabiegać. I teraz na fajerwerki, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, też będę musiał znaleźć pieniądze.

Wiem też, że wszyscy będą pytali, dlaczego buduje się w Krakowie operę tylko na 750 miejsc? Otóż budujemy operę, która ma być teatrem repertuarowym i ma gościć widzów cztery-pięć razy w tygodniu. Dla nas ma być przede wszystkim matecznikiem, zapleczem do spokojnej codziennej pracy. A gdy będzie nas stać na wielkie produkuje, jakie we Wrocławiu tworzy Ewa Michnik, na prawdziwe spektakle tzw. wielkoformatowe, światowej rangi, z najlepszymi solistami, którzy sprowadzą nam na widownię dwa i pół tysiąca widzów, to poszukamy większej sali (a taka ma wkrótce powstać w okolicy ronda Grunwaldzkiego). Jednak w dzisiejszych warunkach zapełnienie cztery razy w tygodniu sali na 750 osób będzie olbrzymią sztuką.

Nie myślał Pan, by za przykładem Teatru Wielkiego - Opery Narodowej stworzyć w Krakowie scenę dla młodych solistów, kompozytorów i reżyserów?

- To mój obowiązek jako dyrektora instytucji artystycznej. Oprócz wielkich nazwisk musimy dać szansę także tym, którzy stoją dzisiaj w drugim szeregu, a za chwilę mogą nas zastąpić. Zresztą to się mieści w sposobie myślenia o teatrze, gdzie nie można stawiać tylko na dziś, trzeba też dbać o jutro.

Myśli Pan o scenie eksperymentalnej, miejscu dla muzyki XXI wieku?

- Może tak być. Trzeba tylko znaleźć odpowiednią formułę.

A co z Placido Domingo? Jego funkcja honorowego patrona artystycznego Opery Krakowskiej to, jak się zdaje, w świecie muzyki zupełnie nowa jakość.

- Jako miłośnik opery cieszę się z tego faktu, jako dyrektor opery - mam problem. Uważam jednak, że zaproszenie tej klasy artysty, artysty z taką pozycją w świecie muzyki, było co najmniej przedwczesne. Jako obecny dyrektor Opery Krakowskiej jestem tym faktem zaszczycony. Teraz trzeba jednak doprowadzić do sytuacji, że zaszczycony będzie również sam maestro.

Poprzedni dyrektor pozostawił na Pańskim karku jeszcze jeden problem - CBA oraz pismo, w którym sugeruje, że przy budowie nowego gmachu opery dopuszczono się poważnych nieprawidłowości, a sprawą należy zainteresować policję lub prokuraturę.

- Treść pisma dyrektora Piotra R. [ze względu na postawione byłemu dyrektorowi zarzuty podajemy, zgodnie z prawem, jedynie inicjał jego nazwiska - red.], o czym piszemy w osobnej nocie poznałem już po nominacji i było mi bardzo przykro. To tak jakby pan przez kilka lat prowadził z kolegą wspólną firmę i w pewnym momencie, z jakiegoś niemerytorycznego powodu, wasze drogi się rozeszły, ale stosunki koleżeńskie pozostały. I nagle po trzech latach okazuje się, że firma ma bardzo poważne kłopoty, a pan dowiaduje się, że kolega właśnie pana obciąża odpowiedzialnością za to, co się stało...

Przedstawione fakty dotyczą jeszcze okresu, kiedy pracowaliśmy razem i kiedy Piotr R. jako mój zastępca był przewodniczącym komisji przetargowej inwestycji. Teraz uważa, że przetarg był niewłaściwy. Nie rozumiem tego - przecież nikt mu wtedy nie przystawiał pistoletu do głowy.

A Pan nie ma sobie nic do zarzucenia?

- Z dzisiejszej perspektywy mam. Żałuję, że nie przypilnowałem pewnych spraw albo że nie postawiłem ich w sposób bardziej oczywisty. Myślę tutaj o wypracowaniu już wówczas jasnej perspektywy realizacji tej inwestycji w całym okresie jej trwania, czyli razem z jej wyposażeniem, nie tylko estetycznym, ale przede wszystkim technologicznym. Brak wówczas było jasno sprecyzowanego horyzontu finansowego, uwzględniającego te aspekty. Inną sprawą jest, czy był on wówczas, czyli cztery lata temu, do określenia. Ale obiektywnie rzecz biorąc, dziś mamy z tym problem i dopuszczamy do publicznej dyskusji, że Kraków wyda ponad 100 mln zł, a planowano nieco ponad 50! Może jakimś usprawiedliwieniem tego będzie fakt, że Białystok właśnie realizuje podobną inwestycję i również wyda nieco ponad 100 mln - tyle że euro! Ale czuję się też częściowo usprawiedliwiony. Bo gdyby nie nasza decyzja o szybkim ogłoszeniu przetargu i rozpoczęciu inwestycji, do dziś moglibyśmy tylko gadać o budowie opery, tak jak robiło się to przez ponad 60 lat.

Kiedy na dobre ruszy nowy teatr operowy?

- Nie potrafię teraz podać dokładnej daty.

Na czym polega problem?

- Właśnie na tych tzw. nieprawidłowościach, o których pisze Piotr R. To ma także związek z wydarzeniami sprzed tygodnia, czyli z akcją CBA. Musimy poczekać na jej wyjaśnienie.

Jeżeli jednak nie uda mi się rozpocząć nowego sezonu 2008/2009 w nowym gmachu, to będzie znaczyć, że jestem fajtłapą.

I wtedy zrezygnuje Pan ze stanowiska dyrektora naczelnego Opery Krakowskiej?

- Tego nie powiedziałem, bo mogą zadziałać tzw. siły wyższe...

A kiedy Opera Krakowska będzie się mogła szczycić takim rozgłosem, jak opera przywołanej przez Pana Ewy Michnik.

- Musielibyśmy się najpierw zastanowić nad fenomenem wrocławskiego teatru. Uważam, że Kraków nie wykorzystywał dotąd tego fenomenu, który wykorzystała pani Michnik. Nie miała sceny, prowadziła wieloletni remont, a podejmowała się zadań spektakularnych. Ja też w Krakowie próbowałem podobnych rzeczy, by podnieść renomę opery. I szeroka publiczność to doceniła.

Dziś marka Opery Dolnośląskiej jest w Polsce najwyższa i niełatwo będzie ją doścignąć. Jeżeli jednak w ciągu dwóch sezonów po przeprowadzeniu się do nowego obiektu nie zanotujemy przynajmniej dwóch spektakularnych wydarzeń, z których poziomu będziemy zadowoleni i zadowolone będzie również środowisko, to odejdę. Bo to będzie oznaczać, że się nie udało i że Opera Krakowska nie może tracić czasu na Nowaka. I wtedy pewnie pan mi przypomni te słowa. Jestem jednak przekonany, że się uda.

***

* Bogusław Nowak - absolwent Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. W latach 1983-1985 był dyrektorem administracyjnym Opery Krakowskiej, blisko piętnaście lat później został jej dyrektorem naczelnym i doprowadził do rozpoczęcia inwestycji budowy nowego gmachu. Był też dyrektorem ośrodka TVP Kraków, a w latach 1995-2000 prezesem zarządu Polskiego Radia w Krakowie (za jego kadencji wybudowano nowy gmach rozgłośni).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji