Artykuły

W zaczarowanej gospodzie

"Straszna gospoda" w reż. Jana Szurmieja w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Pisze Agnieszka Szmidel w portalu Napis.

Podczas przerwy w premierowym spektaklu podeszła do mnie pewna Pani. Zapytała, czy "Gospoda" mi się podoba i, właściwie nie czekając na moje zdanie, zaczęła prawić, jak to jej nic w sztuce nie przypadło jej do gustu. Zaczęła od tekstów piosenek, przeszła płynnie na grę aktorską, by ostatecznie skrytykować zbyt, jej zdaniem, nowoczesną inscenizację. Miałam ją zapytać, czy jest jakiś spektakl, który jej się podoba, ale Pani znikła tak szybko, jak się pojawiła. Może była wcieleniem Doboszowej? Tej właśnie niezadowolonej Pani dedykuję tę recenzję, aby zechciała otworzyć oczy wyobraźni, cytując słowa reżysera - Jana Szurmieja, a nie odbierać sztukę dosłownie. "Zaczarowana gospoda" jest bowiem spektaklem dla ludzi otwartych na inne, baśniowe światy.

Opowiadanie Isaaka Bashewisa Singera można nazwać baśnią dla dorosłych. Prowincjonalna karczma została przez niego przemieniona w axis mundi, miejsce uniwersalne, bo mogące być wszędzie i nigdzie. Pisarz zawiesił je w przestrzeni narracyjnej, ożywiając je i nadając koloryt żydowskich przypowieści i klechd dzięki wprowadzeniu bohaterów: kabalisty Lejbla, kupca Welwela oraz podróżnika Herszla. I być może losy tych trzech bohaterów, tak typowych dla Singera "nosicieli cnót" żydowskich, zamieniłyby opowiadanie w jeszcze jedną miniaturę pełną anegdot z małych miasteczek, gdyby nie zamiłowanie autora do rzeczy fantastycznych i do ścierania pierwiastka ludzkiego i baśniowego. Gospoda bowiem jest własnością Wiedźmy Doboszowej i Lapituta, pół-diabła, pół-człowieka. A ci nie tylko nie mają dobrych zamiarów, ale z użyciem magii i niecnych sztuczek chcą zawładnąć duszą śmiałków tak, jak to zrobili ze swymi służącymi: Laisą, Raisą i Naisą - młodymi dziewczętami, które zatrudnili na wieczną posługę.

Wyobraźmy sobie teraz przeniesienie tej żydowskiej psychomachii na scenę. Niełatwego zadania podjęli się: Barbara Kościuszko i Jan Szurmiej, przy ogromnym zaangażowaniu scenografki Sabiny Bicz, projektantki kostiumów Anny Baumiller oraz Hadriana Filipa Tabęckiego - twórcy muzyki do całego spektaklu. I trzeba przyznać - adaptacja opowiadania Singera udała im się znakomicie. Nie dość, że oddali ducha opowieści, to, dzięki wyśmienitej i jak zwykle wyrazistej grze aktorskiej (uznanie dla Piotra Siereckiego za rolę Leibla, dla Doroty Salamon za jej Doboszową oraz, dla Jacka Lenartowicza za wcielenie się w Lapituta), pokazali, jak z ludowego podania zrobić wielkie widowisko. Dość pisać, że kolejne partie wokalne nadają bohaterom wyrazistości. Mozaikowa struktura musicalu (przeplatanie wątków ludzkich i diabelskich), dodatkowo go urozmaica i sprawia, że w gruncie rzeczy prosta opowieść, staje się złożoną fabułą podejmującą ważkie filozoficzne i metafizyczne tematy.

Szczególne wyrazy uznania należą się także twórcom animacji komputerowych, towarzyszących bohaterom w ich przygodach. Po raz pierwszy na deskach "Teatru Żydowskiego" możemy oglądać wizualizacje nie jako tło spektaklu, ale jako jego integralną część. Tym samym spektakl przestaje kojarzyć się z "ludowością", dodając widowisku rozmachu i nastrojowości. To już nie sztuka podobna w treści "Weselu" Wyspiańskiego, a interaktywna baśń o sile wiary człowieka i pokorze wobec Boga. Fakt - zakończenie łatwo przewidzieć bo, w przeciwieństwie do młodopolskiego dramatu to Bóg jest siłą sterującą losami ludzi i diabłów, a człowiek jest tylko kornym wykonawcą jego woli, ale jest to zakończenie krzepiące, bo ten wielki nieobecny, czuwa w każdym z bohaterów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji