Artykuły

Sztuczna szczęka wampira

Wampir kiedyś tylko straszył. Potem również śmieszył - jak w filmie "Nieustraszeni pogromcy wampirów" Romana Polańskiego. Dziś tylko śmieszy. Ta refleksja nasuwa się po obejrzeniu musicalu "Taniec wampirów" w warszawskim teatrze Roma.

Kto obejrzy dziś pamiętny niemy film Friedricha W. Murnaua z 1922 r. "Nosferatu, czyli symfonia grozy" - a można dziś kupić go na DVD - uśmieje się setnie z zastosowanych w nim przestarzałych środków wyrazu. Mimo to dreszczem przejmuje widok Maxa Schrecka w roli tytułowej. Ten człowiek po prostu jest wampirem! Trudno go sobie nawet wyobrazić w innej postaci.

W remake'u Wernera Herzoga z 1979 r. zatytułowanym "Nosferatu wampir", zachwycającym przede wszystkim wspaniałą malarskością, niemal cytatami z dzieł Brueghla czy Boscha, Klaus Kinsky ma w sobie tyleż grozy i geniuszu co Max Schreck u Murnaua. Jest jednak - inaczej niż tamten - postacią dwuznaczną: wampirem nieszczęśliwym; spragnionym miłości. Podobnie Gary Oldman w "Draculi" Francisa Forda Coppoli (1992), który jeszcze na dodatek jest wampirem przystojnym (notabene film Coppoli postrzegano w kontekście psychozy AIDS). Tak zresztą - jako nie tylko wampira, lecz zarazem zniewalającego urokiem mężczyznę -widział tę postać Bram Stoker, autor pierwszej książki o Draculi (1897), do której motywów powrócił Coppola.

W musicalu "Taniec wampirów" bohater, nazywający się tu - jak w pierwowzorze, czyli w filmie Polańskiego - księciem von Krolock, jest przede wszystkim przystojniakiem, któremu wampirza natura dodaje jeszcze seksapilu. Chłeptanie krwi trudno oddać na musicalowej scenie, kiedy więc książę wpija się ustami w szyję młodej Sary, wygląda to po prostu jak namiętny pocałunek. I w gruncie rzeczy o to dokładnie chodzi: "Taniec wampirów" to przecież, jak przyznają realizatorzy, nie horror, lecz komedia romantyczna.

Banalność zła

Komedia romantyczna jako gatunek nie ma nic wspólnego z prawdziwym romantyzmem, który hołubił upiory w całkiem inny sposób. U nas zresztą szczególnie: pamiętamy przecież "Dziady" i ballady Mickiewicza. Prof. Maria Janion poświęciła swego czasu wiele uwagi polskiemu patriotyzmowi wampirycznemu. Polska, pozbawiona własnego państwa, lecz żywa, nader upiora przypominała i Mickiewiczowskie obrazowanie było tu wyjątkowo celne.

Takie widzenie wampiryzmu jest już jednak równie martwe jak wiktoriański światopogląd prezentowany w powieści Brama Stokera. Nie tylko dlatego, że Polska odzyskała niepodległość, ale przede wszystkim dlatego, że w ostatnim stuleciu świat ujrzał taki ogrom grozy, że stare poczciwe wampiry musiały schować się ze wstydem do swych krypt. Banalność zła - ten termin ukuła wybitna myślicielka Hannah Arendt w 1960 r., obserwując odbywający się wówczas w Izraelu proces głównego reżysera (jeśli tak można powiedzieć) największego ludobójstwa w historii Adolfa Eichmanna. Ten zaprezentował się przed sądem bynajmniej nie jak krwiożerczy wampir, lecz jako szary urzędas wykonujący rozkazy.

Roman Polański, ocaleniec z Holocaustu, nakręcił swoją komedię o wampirach zaledwie siedem lat później. To chyba nie całkiem przypadek. Reżyser z takim życiorysem może sobie z wampirów tylko kpić. "Nieustraszeni pogromcy wampirów" nie są zresztą najbardziej przekonującym i sugestywnym filmem Polańskiego - nieporównywalnie więcej prawdziwego napięcia (nie mówiąc o wartościach artystycznych) mamy choćby w "Dziecku Rosemary", "Wstręcie" czy "Lokatorze", gdzie grozę budzi to, co dzieje się w samym człowieku. Koncepcja zaś mitycznej postaci wampira jest dla Polańskiego tylko źródłem setnej zabawy. Dlatego reżyser (zarazem scenarzysta, wraz z Gerardem Brachem) może sobie dowcipkować na temat wampira-Żyda, który nie boi się znaku krzyża, czy też wampira-homoseksualisty.

Musical "Taniec wampirów" powstały na kanwie filmu Polańskiego miał swoją premierę w 1997 r. w Wiedniu; od tej pory obejrzało go ok. 3 mln widzów. W końcu trafił do Warszawy. Teatr Muzyczny Roma podszedł do zadania jak najpoważniej. Opiekę artystyczną nad przygotowaniami sprawował sam Polański, który nadzorował też casting do głównych ról. Spektakl wyreżyserował asystent Polańskiego Holender Cornelius Baltus, który realizował też premiery w Stuttgarcie i Hamburgu.

Zanim doszło do realizacji tego przedsięwzięcia, wiele się na jego temat mówiło. Także o pieniądzach: ponoć to najdroższa premiera w dziejach tego teatru. Dyrektor Wojciech Kępczyński opowiadał szeroko prasie, jak zawiedli sponsorzy, jak pomogło miasto, jak wzięto kredyty, jak zaangażowano zyski z wystawianych tu poprzednio "Kotów". Tych 3 mln zł, o których mówił, nie widać specjalnie w przedstawieniu (trzeba wziąć poprawkę na fakt, że z tych pieniędzy sfinansowano remont, który dawno już był Romie potrzebny). Nie ma tu fajerwerków znanych z innych spektakli: nikt nie fruwa pod sufitem, żaden helikopter nie ląduje. Za to dyrektor zaangażował specjalistów gwarantujących, że spektakl będzie w dobrym guście (i tak jest w istocie).

Autorem scenografii jest Boris Kudlićka, więc czujemy się chwilami jak w Operze Narodowej - szczególnie scena balu u księcia w drugim akcie wywołuje odległe skojarzenia z balami w "Onieginie" i "Damie pikowej", a czerwona laserowa pajęczyna podkreślająca żebrowe sklepienie sali balowej kojarzy się z pamiętną czerwoną laserową klatką z "Don Giovanniego". Z kolei karczmę będącą miejscem akcji w I akcie scenograf zbudował jako dwupoziomowy domek o wymiennych elementach, podobnie jak w swoim dawnym głośnym spektaklu "Sprzedanej narzeczonej" Smetany w Teatrze Narodowym w Pradze.

Filmowe animacje, odgrywające istotną rolę spoiwa pomiędzy scenami, opracował sam Piotr Dumała, jednak nie przypominają one jego własnych filmów animowanych, lecz są wariacjami na temat klimatów z filmu Murnaua. Wspaniale operuje światłem izraelska artystka Felice Ross, stała współpracowniczka Mariusza Trelińskiego i Krzysztofa Warlikowskiego. Dorota Kołodyńska zrobiła wampirom niezwykle efektowne kostiumy ("Chciałam, żeby były piękne"-podkreśla). Nawet książeczka programowa jest dopieszczona, a zawiera m.in. żartobliwy eseik prof. Janion "Wampir i płeć".

Przekład libretta powierzono - już tradycyjnie - Danielowi Wyszogrodzkiemu, który wywiązał się z zadania z wirtuozerią i poczuciem humoru. Sam Polański zachęcał tłumacza, by ten nawiązywał do polskiej literatury doby romantyzmu, a językowo - do Fredry.

Na popową melodię

Czemu jednak "Tańcowi wampirów" czegoś brak, choć nie zaniedbano niczego? Wrażenie takie nasuwa się przede wszystkim z powodu muzyki Jima Steinmana. To taka typowa współczesna twórczość musicalowa o dość zachowawczej popowej stylistyce i choć kompozytor nawet próbuje paru drobnych aluzji do gotyckiego rocka, są one zbyt nieśmiałe, by zwracały uwagę. A daleko odeszliśmy już od czasów, gdy musicalem zajmowali się geniusze tacy jak Gershwin, Porter czy Bernstein. Banalne popowe melodie (w tym głównie obracany w kółko jeden stary przebój śpiewany niegdyś przez Bonnie Tyler) mogłyby być wykonywane z każdym tekstem i do demonicznych treści pasują jak pięść do nosa. Z rozrzewnieniem można tylko pomyśleć o tym, że do filmu Polańskiego muzykę napisał Krzysztof Komeda, a do "Draculi" Coppoli Wojciech Kilar. Przyznajmy jednak, że żaden z tych dwóch twórców nie napisałby musicalu.

Traktując więc muzykę Steinmana jako dobrodziejstwo inwentarza, trzeba oddać sprawiedliwość wykonawcom głównych ról, którzy sprawdzają się znakomicie, zwłaszcza Łukasz Dziedzic, niezwykle efektowny w roli demonicznego Krolocka (obdarzony nie tylko świetnym głosem, ale i odpowiednią prezencją), oraz Robert Rozmus w charakterystycznej i wymagającej roli profesora Abronsiusa. Obiecująco prezentują się też debiutanci grający dwoje młodych: Sarę (maturzystka Malwina Kusior) i Alfreda (Kuba Molęda). Dodajmy, że wampirzy bohaterowie mieli nader trudne zadanie śpiewu z doprawionymi sztucznymi zębami (podobno tym z wadami wymowy wyszło to nawet na dobre).

I ty będziesz nasz

Polański twierdzi, że dziełko to służy wyłącznie zabawie i nie zawiera żadnego morału. Ale morał (banalny oczywiście) jest: można go wysłyszeć w scenie końcowego tańca. Wypuszczone na wolność wampiry grasują po widowni kłapiąc szczękami (a publika nie posiada się z radości). Jednocześnie śpiewają, że świat należy dziś do tych, co nie mają serca i sumienia- czyli do nich właśnie. "I ty także będziesz nasz" - puentują.

Mawiamy dziś o wampirach w różnych kontekstach. O wampirach energetycznych, wykorzystujących cudzą siłę. O wampirach-kapitalistach wysysających krew ze swoich pracowników. Każdy z nas kogoś wykorzystywał lub był wykorzystywany. Każdy z nas jest lub będzie wampirem. Nic dziwnego, że nie boimy się innych wampirów. Zwłaszcza takich ze sztuczną szczęką.

To znamienne, że właśnie sztuczna szczęka z długimi kłami reklamuje ten spektakl. Pojawia się też na początku i na końcu przedstawienia na ekranie-kurtynie. Jej kłapnięcie w naszą stronę w finale jest jak przymrużenie oka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji