Do czaszki młotek najlepszy
"Młoda śmierć" - dramaturgiczny debiut reportera Grzegorza Nawrockiego był kontrowersyjny już na długo przed szczecińską premierą. Reżyser Anna Augustynowicz podeszła do tworzywa po swojemu. Niekonwencjonalnie.
Sztuka Grzegorza Nawrockiego, 46-letniego dziś autora sztuk scenicznych, a niegdyś reportera - reklamowana była jako szokujący paradokument, sceniczna wersja gazetowych doniesień o bestialskich zbrodniach, dokonanych przez małoletnich morderców. Elektryzujący zakaz na afiszu: "tylko dla dorosłych" - obiecywał brutalną treść i wulgarny język spektaklu. Obietnice potwierdziły się, ale to nie one stanowią o wyjątkowości przedstawienia.
Główne zasługi w tym względzie przypisać należy Annie Augustynowicz (reżyser), Pawłowi Niczewskiemu (aktor), Davidowi Perkinsowi (efekty audiowizualne) i Grzegorzowi Nawrockiemu (autor). W kolejności jak wyżej.
Prosty pomysł, aby o okrutnych małolatach opowiadać okrutnym językiem sam w sobie jest już okrutny. I znakomity. Anna Augustynowicz wykazała sporą odwagę cywilną, porywając się na realizację widowiska tak nasyconego rozmaitymi a dobitnymi środkami artystycznego wyrazu. Drastyczne sceny etiud, obrazujące nieobliczalne i głupie zbrodnie przerzucono na olbrzymi ekran wideo. Chwilami w swej surowości przypominały wizje lokalne z nocnego programu płk. Fajbusiewicza i Płócienniczaka "997". Widownia poddana została ostrzałowi muzyki techno i rap, z ostrymi songami Konrada Pawickiego na czele. Tło dla dialogów stanowiły surrealistycznie gwałtowne i wspaniale kiczowate sekwencje wideokomiksu, następujące po sobie szybko i bez wyraźnego sensu. Całość dała mieszankę hałaśliwą, wybuchową i karkołomną. Augustynowicz karku jednak nie złamała - jedynie część widzów wychodziła ze spektaklu psychicznie poturbowana. I to nie z powodu wulgarnego słownictwa, bo w autobusach gorzej klną. Głównie dlatego, że widok śmierci w wykonaniu dzieci porażać po prostu musi. Moim zdaniem (skromnym) zdecydowanie najlepsza była etiuda pierwsza (w oryginale Nawrockiego - ostatnia i tam powinna pozostać). Pod tytułem "Młoteczkiem w czaszeczkę" zaprezentowano nowelę, w której grzeczny chłopiec (Bartek), podpuszczony przez kolegę łobuza, tłucze mamę swego najlepszego kolegi na śmierć. Grzecznym chłopcem jest rewelacyjny w tej roli Paweł Niczewski - aktor o morderczej twarzy niewinnego cherubina. Właściwie - nie musiał nic grać. Partnerująca mu Joanna Matuszak, dzięki inscenizacyjnemu zabiegowi (gra Matkę-ofiarę i zarazem Policjantkę przesłuchującą Bartka) - wnosi do sprawy coś więcej ponad behawiorystyczny zapis zbrodni. Przez chwilę widz może zwątpić, czy jej macierzyńska wręcz troska o chłopca-mordercę nie nosi znamion perwersji. Szkoda, że nie rozwinięto tego wątku. (Szkoda też, że w pewnym momencie na wideoklipie pojawiło się niemodne już i niepotrzebne zestawienie śmietnika z klubem ZChN. Chciałoby się rzec, ciszej nad tą trumną...).
Osobiście za główną zaletę spektaklu - prócz złamania sakralnej przestrzeni teatru (co zawsze działa ożywczo, byle nie za często) - uznaję brak nachalnego mentorstwa i łatwego w takich razach silenia się na diagnozę społeczną. Dla moralistów będzie to zapewne kardynalną wadą "Młodej śmierci". Bo też spektakl ten przeznaczony jest dla dorosłych, ale nie wszystkich.