Blisko życia, daleko od metafory
Spektakl rozpoczyna się gwałtowną sceną małżeńskiej kłótni, połączonej z rękoczynami. A zatem już wiemy - związek Teresy (Jolanta Niestrój-Malisz) i jej brutalnego, cynicznego Męża (Zbigniew Stryj) znajduje się w stanie rozkładu. Po chwili do mieszkania wpada jeszcze bardziej hałaśliwa grupa podpitych, młodych muzyków z jakiegoś podrzędnego, dyskotekowego zespołu. To Kinga (Amelia Radecka), Struty (Robert Lubawy) i Marek (Krzysztof Korzeniowski) - sublokatorzy Teresy. Potem orientujemy się, że Teresę coś kiedyś łączyło z Markiem, teraz człowiekiem zagubionym, który porzucił stojącą na krawędzi depresji, rozhisteryzowaną Wandę (Beata Kotlarz) oraz dwójkę ich dzieci.
Zdawać by się mogło, że tak zawiązana akcja prowadzi nas w stronę dramatu społeczno-obyczajowego, o ostrych, wyrazistych konturach. Niestety, to się nie udało. Przez pierwszy kwadrans widz jest zupełnie zdezorientowany. Przestrzeń zapełniają rozkrzyczani, miotający się młodzi ludzie, których nadekspresja rozsadza ramy sceny. Nie bardzo wiemy, o co im chodzi, czemu ma służyć ich krzyk, ich pijaństwo, wulgarny język. Towarzyszy temu niedobre, ekspiacyjne aktorstwo.
Ewa Lachnit napisała tę sztukę na konkurs Teatru TV (notabene w tym roku doszło do telewizyjnej emisji). Nie udało się jednak przełożyć tego utworu na język żywego teatru. Dialogi się rwą, akcja rozłazi między palcami, a scenograf też nie pomógł reżyserowi, tworząc na scenie jednorodną przestrzeń jakiegoś skromnego pokoju, z szafą, stołem, paroma krzesłami i rozklekotaną kanapą. W tak rozrysowanej przestrzeni nic się nie metaforyzuje, a takie - to pewne - były ambicje autorki sztuki i reżysera. Kiedy raz czy drugi pojawia się na scenie Złodziejka chleba (Danuta Lewandowska), to na początku nawet nie wiemy, że ta zabiedzona kobieta, lękająca się o los swych głodujących dzieci, przychodzi z innej rzeczywistości, że jest emanacją kompleksów, ale i zadań moralnych, jakie przed sobą postawiła Teresa. Teresa bowiem, choć sama przez życie ciężko doświadczona, zatrudnia się w instytucji charytatywnej, która pomaga ludziom w pokonywaniu różnych, nieraz drobnych, ale zawsze dokuczliwych trudności (jedną z tych osób jest Pani Matys, grana przez Renatę Spinek). Teresa z godnością dźwiga ciężar zła i jest w tym lepsza nawet od swego promotora, Mikołaja (Jacek Dzisiewicz), który w końcu załamie się. Szkoda, że relacje między Teresą i Mikołajem nie zostały wyjaśnione, pogłębione, co jeszcze bardziej zaciemniło wymowę spektaklu.
Na szczęście rola Teresy nie jest zla. Jolanta Niestrój-Malisz jako jedyna na scenie wie, co ma na niej robić (no, może także Zbigniew Stryj, ale ten niewiele ma tu do roboty). Teresa to kobieta, która bez zadawania sobie zbędnych pytań, gotowa jest wychowywać samotnie swego syna i nieść pomoc innym. Ale ta jedna rola przedstawienia nie udźwignie. Widz pozostanie obojętny.