Trudny zawód reżyser
-TELEWIZJA NIE CHCIAŁADAĆ PIENIĘDZY NA REALIZACJĘ SCENARIUSZA, KTÓRY PRZYNIOSŁEM - MÓWI KAZIMIERZ KUTZ, REŻYSER. - NlGDY WCZEŚNIEJ NIE MIAŁEM KŁOPOTÓW Z PRZYZWOLENIEM, BY REŻYSEROWAĆ PROPONOWANY PRZEZ SIEBIE TEKST, NIEZALEŻNIE OD USTROJU. A TYM RAZEM PRZEZ CZTERY MIESIĄCE TOCZYŁEM BOJE, W KOŃCU, SKUTECZNE. NIEZWYKLE RZADKO TRAFIAJĄ SIĘ CIEKAWE WSPÓŁCZESNE TEKSTY, W DODATKU DOBRZE NAPISANE.
"Netta" to scenariusz autorstwa Eustachego Rylskiego. Powstał ponad rok temu, specjalnie dla Kazimierza Kutza.
- Nie po raz pierwszy realizuję tekst Eustachego - wyjaśnia reżyser. - Mam to szczęście, że nie tylko dla mnie pisze, ale ma też do mnie pełne zaufanie - dostaję tekst i mam wolną rękę - co z nim robić dalej.
Spektakl powstaje poza studiem telewizyjnym. Rejestracja przedstawienia odbywa się w mieszkaniach, biurach, restauracji, siłowni, a także salach bankietowych warszawskiego hotelu "Victoria".
- "Netta" to współczesna perypetia, o tym jak miody, niezwykle utalentowany reżyser, który chce robić filmy artystyczne, ma kłopoty w dzisiejszej rzeczywistości - opowiada Kazimierz Kutz. - Dawniej, za komuny, potrzebne było przyzwolenie partii i pieniądze, które dawało państwo. Dzisiaj tego nie ma, ale jest coś gorszego, bo choć mamy zdolnych reżyserów, to ich szanse, by zaistnieć - są znikome. Teraz trzeba mieć wsparcie autorytetu, to jest, jak gdyby, substytut dawnej partii. Dzięki takiemu wsparciu jest się tolerowanym przez środowisko. No i jeszcze pieniądze. O jedno i drugie twórca musi sam się starać, a nie jest to łatwe, bo dzisiaj wszystko podporządkowane jest polityce, pieniądzom - a nie - interesowi kultury. Historia, którą reżyseruję, opowiada o tym nowym labiryncie, w którym człowiek tłucze się między wielkim politykiem i uznanym reżyserem. Widać, ile go to kosztuje, i jak bardzo jest to inne od tamtej rzeczywistości w byłym ustroju.
Tytułowa Netta to nazwa rzeki, a zarazem tytuł scenariusza napisanego przez głównego bohatera opowieści, Jacka Tryka.
- Młody, gniewny reżyser osiągnął sukces dzięki robieniu kina komercyjnego, więc przyszło mu do głowy zrobienie filmu artystycznego - mówi Zbigniew Zamachowski, grający Jacka Tryka. - I tu jest pewien problem, ponieważ decydenci i ci, którzy mają pieniądze, nie bardzo chcą się na to zgodzić. Główny problem mojego bohatera polega na wyborze pomiędzy tym, co jest łatwiejsze - powielaniem tego, co się już robiło, a tym, co jest trudniejsze, ale trochę bardziej ambitne. Punktem odniesienia jest dzisiejsza sytuacja kultury i jej twórców w naszym kraju, kiedy liczy się przede wszystkim zysk.
- Reżyserzy to dziś ludzie niesłychanie samotni, ponieważ chcąc być wiernymi sobie, nie potrafią wejść w te układy, które obowiązują teraz w kinematografii - dodaje Jan Nowicki, kreujący postać Andrzeja Hollmana, starego reżysera. - Gdzieś pogubili swoich widzów, bo widzowie chcą ogladać coś innego niż jeszcze parę lat temu. To są nowi odbiorcy, kształtowani z premedytacją przez telewizję. Gram starego reżysera, który najlepsze dni i sukcesy ma poza sobą, i próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, która jest okropnie trudna.
Postacią, która podejmuje walkę o marzenia reżysera Jacka Tryka, jest jego żona, Anna.
- To kobieta, która nie cofa się przed drastycznymi działaniami w imię miłości do męża - charakteryzuje graną przez siebie bohaterkę Joanna Brodzik. - Anna prowadzi swego męża, manipuluje nim. Tak samo postępuje z drugim ważnym mężczyzną tej historii - Hollmanem. To właśnie jest najtrudniejsze na planie: być silniejszą i sprytniejszą od Jacka Tryka i Andrzeja Holi-
mana. To moja pierwsza duża rola w Teatrze Telewizji.
- Nie jest mi łatwo, bo zazwyczaj grywałem trochę inne postaci - zwierza się Zbigniew Zamachowski. - Reżyser podarował mi tym razem rolę, za którą jestem mu bardzo wdzięczny, bo jest inna od zagranych do tej pory. Myślę, że to będzie dla mnie ważne i dobre doświadczenie.
- Jak zawsze z Kaziem, tworzy się rozkosznie - mówi Jan Nowicki. - Pracując z nim, ma się niesłychany komfort, wynikający z faktu, że to, co się z nim robi, nigdy nie schodzi poniżej bardzo dobrego poziomu, a zdarza się, że są to wydarzenia. On doskonale wie, o co chodzi w sztuce, i co powinni grać aktorzy. Tak naprawdę, poza nauczeniem się tekstu, to jest ogromna towarzyska przyjemność pracy.
- Przedstawienia dla Teatru Telewizji realizuję trzema kamerami - mówi Kazimierz Kutz. - Zawsze posługuję się tą metodą. Aktorzy grając dłuższe fragmenty, grają po prostu lepiej, mają czas wziąć oddech, tak jak w teatrze. I w ogóle mają możliwość prawdziwego grania. Telewizja powinna żyć, asy-milować to, co jest niepowtarzalne. Staram się tak reżyserować, żeby uchwycić najlepsze frazy mówione przez aktorów. Równocześnie chodzi o to, żeby rejestrowana historia była od razu w zdecydowanej większości opowiedziana i gotowa. Wtedy potrzeba już tylko dwóch dni, by całość skleić i zmontować. Taki spektakl różni się od większości tego typu przedsięwzięć w telewizji: ma walor naturalnego impulsu, pewnej perfekcyjności w rzemiośle. Widoczny jest też efekt świeżości.