Rogami w ścianę
O sztuce Eustachego Rylskiego "Netta" pokazanej w Teatrze Telewizji 20 marca powinnam była napisać w rubryce "Po Wiadomościach", ale wydała mi się zbyt znacząca, by omawiać ją na "metrażu" niewiele większym od znaczka pocztowego. Po pierwsze, reżyseria Kutza zasługuje na coś więcej, niż skrótowe: "świetna, znakomita". Taka oczywiście jest, ale trzeba koniecznie powiedzieć, że Kutz filmowiec ma swój własny sposób na teatr w telewizji. Różni on się bardzo od szerzącej się maniery ufilmowienia sztuki przez przenoszenie akcji w plener, wprowadzenie koni i aut, jazdy kamery po drzewach i obłokach itp. Kutz nie pozwala sobie na pokazywanie niczego, czego nie można by pokazać na scenie, ale pokazuje inaczej, wykorzystując kamerę do zbliżeń, wyławianie detalu (którego w teatrze po prostu nie byłoby widać), ujęć w różnych perspektywach, no i nie pozwala aktorom grać "teatralnie". Każe też grać wnętrzom, i to w stopniu nie do uzyskania na normalnej scenie.
Te wnętrza grają też w "Netcie". Jest ich w spektaklu niewiele, ale mają swoją nośność. Bohater, filmowiec Jacek Tryk (Zamachowski), mieszka w komfortowym poddaszu. W komfortowym, bo zrobił kasę na dwóch swoich poprzednich filmach i go stać na komfort, na poddaszu, bo ma naturę cygana i duszę artysty, więc elitarne apartamenty by go uwierały. Nie uwierają natomiast jego adwersarza, idola poprawnego politycznie establishmentu: sławny reżyser (Jan Nowicki) bytuje w willi wśród dzieł sztuki, światła i niezmierzonego metrażu. To też gra: luksus, światło i - pustka. No i wreszcie trzeci protagonista, prezydent "Polskiego Betonu" nazwiskiem Dołęga - otoczony byle jakimi, ale drogimi gadżetami, w lokalu dość bezsensownym, bo tu ciasnym, tam rozległym, nic dziwnego, że wprawiającym go w nastrój dyskomfortu i frustracji.
Nazwisko Dołęga (nb.: rewelacyjna rola Łazuki - kto by przypuszczał, że może tak bezbłędnie wcielić się w chłopo-Sarmatę!) nie jest przypadkowe: Dołęga-Mostowicz - Nikodem Dyzma. W ogóle mam wrażenie, że sztuka Rylskiego jest "z kluczem". Nowicki np. gra kabotyńskiego, zawistnego, obleśnego reżysera z taką pasją, że ma się wrażenie, iż kreacją chce dosolić któremuś z wielkich-sławnych, którego ma na wątrobie. Ale ten "klucz" to sprawa drugorzędna, akurat na burzę w warszawskiej szklance wody. W sztuce chodzi o coś więcej: o odwieczny i aktualny zarazem problem artysty świadomego swojej wartości, który nijak nie może się przebić przez układy, przewidujące dla niego rolę sprawnego rzemieślnika od "komercji".
Artysta bez litości spławiony przez "autorytet" z uznanego układu, trafia do nuworysza, który gotów "Nettę" sponsorować, widząc w tym sposób na stworzenie kontrukładu hierarchii i dołożenie "Żydom i pedałom". Dość naiwny Tryk nie bardzo wie, o co tamtemu chodzi, sprawa się prawie wali, aliści żona Tryka, dziewczyna z establishmentu, bierze się sama do dzieła udając się do "autorytetu" z jasną propozycją. Autorytet, owszem, mówiąc po Sienkiewiczowsku, "syci się jej krasą", ale nie taki głupi, by tym się zadowolić. To jest gracz I ligi: zabiera Trykowi scenariusz i sam robi film - za pieniądze Polskiego Betonu, które Tryk mu załatwia.
No i następuje wielki finał: premiera filmu, autorytet ma łzy wzruszenia w oczach, sponsor promienieje, bo dostał się, jak marzył, do lepszego towarzystwa (które już nie jest zgrają "Żydów i pedałów"). Tylko zadziorny Tryk został na lodzie, wytrickowany przez cwaniaków. Może sobie cytować maksymę Leca: "No i przebiłeś głową mur. Co będziesz robił w sąsiedniej celi?".