Artykuły

Zeżrą nas szczury miłości

"Polowanie na szczury" w reż. Thomasa Harzema w Teatrze Wytwórnia w Warszawie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku.

"Polowanie na szczury" Turriniego w warszawskiej Wytwórni ma w sobie coś bezkompromisowego. Nikt nie zatrzyma się w destrukcji świata.

Mało kto umie i chce dobrać się dziś w polskim teatrze do radykalnych wizji Petera Turriniego. Jego pomysły inscenizacyjne są najczęściej ugrzeczniane przez reżyserów, determinacja bohaterów jego parszywego świata ulega rozmyciu, bluźnierstwo i wstręt wyparowują bez śladu. Na szczęście sprawy wziął w swoje ręce debiutujący w Polsce w roli reżysera Niemiec Thomas Harzem (robił już świetne scenografie do spektakli Michała Zadary). "Polowanie na szczury", po które sięgnął, to wczesny utwór Turriniego z 1967 roku, przymiarka do ukazania współczesnego społeczeństwa na śmietnisku cywilizacji. Harzem zaczyna z pozoru banalnie. Kolorowe projekcje na ścianach, dwie sylwetki nieruchomo przytulone do swojej samotności. A potem dwójka młodych pozerów, dziewczyna i chłopak, trafia na dziwną randkę. On zawozi ją do swojej kryjówki. To zwykła rupieciarnia, pustostan, zagracone, brudne wnętrze z barłogiem miłości. Wciąga podminowana zbrodnią atmosfera tego miejsca. Blackouty rozciągają czas. Nikomu się nie spieszy ani w rozkosz, ani w ból. Wypindrzona lala i młodzian z pistoletem chcą skonsumować nagły związek, ale tak, żeby spadły wszystkie maski.

By stali się razem wolni od siebie, przeszłości, bez jakiegokolwiek moralnego obowiązku. Karolina Porcari i Krzysztof Szekalski powoli pozbywają się wszystkiego, co łączy ich z dawnym życiem. Ona ściąga perukę, on zrzuca skurzaną kurtkę i oddaje broń. Przeglądają i niszczą każdą rzecz znalezioną w kieszeniach, torebce, portfelu. Zdzieranie masek zmienia się w autodestrukcję. Zżeranie drugiego człowieka, jego wspomnień, twarzy, słów.

Harzem czyta Turriniego jako proroka bezkompromisowej miłości, której nawet na dnie, w brudzie i smrodzie wystarcza tylko ta druga osoba. Jej głos, ciało. Kapitalnie gra ten emocjonalny regres, cofanie się do fezy Adama i Ewy Karolina Porcari. Współczesna, ostra, zakłamana i szukająca wrażeń dziewczyna zatraca się w ostatecznym striptizie. Już nie chowa się za kolczastym gestem ręki odstającej od ciała pod dziwnym kątem, już nie przechadza się krokiem taniej cali girl. Tylko przyzywa nagość, upodlenie, śmierć. Krzysztof Szekalski odbija się od jej determinacji jak ćma o szybę oświetlonego pokoju. Katalog zarzutów wobec tej realizacji mógłby być spory. Bo finał jest za mało drastyczny. Bo wejście reżysera w przestrzeń gry jako ostatecznego eksterminatora-deratyzatora ma zbyt prywatny charakter. Bo rytm wyciemnień zostaje w pewnym momencie podejrzanie zaburzony. Ale to są łatwe do poprawienia detale. Tymczasem wartość spektaklu tkwi w konsekwencji reżyserskiej wizji. Wierzymy niemal natychmiast, że nikt tu nie zatrzyma się w grze w odrzucanie przebrań i póz miłości. Spektakl z warszawskiej Wytwórni ma w sobie coś bezkompromisowego. Nie tyle opowiada o seksie, upokorzeniu, pustce i śmierci, co je przywołują materializuje, każe nam nimi oddychać. Kiedy w finale dwójka nagich, spoconych aktorów próbowała przytulić się do siebie pośród gruzu i brudu, połamanych mebli, podartej pościeli, porzuconych butów i bielizny, przypomniała mi się scena z taniego horroru, który pożyczaliśmy sobie w połowie łat 80. Grupka młodych squatersów zatrzymywała się na noc w opuszczonym budynku, jedna z dziewczyn po kłótni z kochankiem spala nago w śpiworze nieco na uboczu. A potem przyszły szczury. Wgryzły się w śpiwór, wgryzły w dziewczynę, jeden wylazł ustami trupa.

Tamtego wieczoru w Wytwórni wydawało mi się, że widziałem je kłaniające się razem z aktorami Thomasa Harzema.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji