Artykuły

A gdyby tak mieć miejskich szczudlarzy

Półmetek II Festiwalu Europy Środkowej Sąsiedzi w Lublinie podsumowuje Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Festiwal minął półmetek. Jeszcze czeka nas jedenaście spektakli, a dziś [15 czerwca] też debata młodych pisarek pod hasłem "Forma żeńska w literaturze" pod przewodnictwem Kazimiery Szczuki.

Wczoraj na deptaku, już chyba tradycyjnie, zagrał teatr szczudlarzy. Jarmarczno-cyrkowe występy dają niezwykłą radość, bo wzbudzają zachwyt odkrywając w każdym dziecięcą podszewkę i przynoszą zabawę akurat taką, aby prysły smutki. Pamiętamy kilkakrotne parady teatru Stella Polaris z Norwegii, częstego gościa festiwali teatralnych w Lublinie, lecz to, co wczoraj zaprezentował Teatr Szczudlarzy Garaboncias z Budapesztu, było najzwyczajniej niewiarygodne.

Sztukmistrzowie w Lublinie

Czterech Węgrów to mistrzowie akrobaci - i publiczności piwnych ogródków opadły szczęki. Potrafili wejść... do sklepu i wyjść z niego tyłem, galopować i tańczyć (na szczudłach!), przymilać się do dziewczyn i fruwać w powietrzu z dziećmi, udawać, że ich konie piją kawę albo jedzą lody; zachęcali, by rowerzyści śmiało śmigali między szczudłami, a nawet - jednemu z nich udało się zmienić w dwie osoby. Nic dziwnego, że ktoś z publiczności wędrującej deptakiem za Węgrami zapytał: a dlaczego to dzieje się tak rzadko? Rzeczywiście, przecież Polacy mają spore doświadczenia w akrobacjach różnego rodzaju, więc taki miejski, lubelski teatr szczudlarzy, występujący stale latem na deptaku, byłby niezłym hitem promocyjnym miasta. Przecież byłoby to też nawiązanie do lubelskich tradycji dawnego i wymarłego już teatru alternatywnego, tyle że w nowej, popularniejszej, radosnej wersji i bez rozrywania duszy na strzępy. Nie tylko Węgrzy zachwycili publiczność, również występujący wcześniej Białorusini z Teatru Dramatu i Muzyki, którzy w muszli koncertowej zagrali "Cyrk Szardam".

Każdemu coś dla niego

Mimo że zasadniczy nurt tegorocznych "Sąsiadów" ma ukazać obecność kobiet w teatrze, nie można podejrzewać festiwalu o feministyczne skłonności. Choćby z powodu różnorodności programu, co też jest zaletą tego święta teatru. Jak wypadnie pojedynek między "kobiecymi" spektaklami z Laboratorium Teatru a spektaklami Teatru Polonia Krystyny Jandy, przekonamy się dziś, kiedy Polonia zagra już "Badania terenowe nad ukraińskim seksem". Tymczasem liczne są głosy, iż objawieniem festiwalu jest Teatr Novogo Fronta z Czech [na zdjęciu], który w środę zagrał w muszli, a wczoraj w nocy na placu Litewskim - więc jeszcze będzie okazja o tym napisać. Bardzo ciekawie wypadł Teatr Dramatu Białoruskiego z "Kobietami Bergmana" w reżyserii Walerego Anisienko; to spektakl o samotności, godności, potrzebie drugiego człowieka, historia śpiewaczki, która zamilkła i opiekującej się nią pielęgniarki, która nienawidzi świata. Teatr niby tradycyjny, jednak tak zagrany, że daj Boże, abyśmy mogli oglądać go jak najczęściej. Mroczny był plenerowy spektakl "El Nino" teatru A Part z Katowic, grany na placu Litewskim, jakby świat składał się tylko z ludzkiej nędzy i lęku przemnożonego przez totalitaryzm.

Łesia i Voskriesinnia

To jedna z ciekawostek festiwalu: "Pieśń leśna" Łesi Ukrainki Lwowskiego Teatru Voskriesinnia w reżyserii Ałły Fedoryszyn. Twórczość poetycka i pisarska Łesi Ukrainki (1871-1917) należy - obok dzieła Tarasa Szewczenki i Iwana Franki - do kanonu literatury ukraińskiej, a jest w Polsce zupełnie, wprost absolutnie nieznana, co też daje pewne pojęcie o charakterze wzajemnych relacji kulturalnych polsko-ukraińskich. Była więc okazja sprawdzenia, o co chodzi. "Pieśń leśna", setki razy w różnych konwencjach wystawiana na Ukrainie, a w Polsce chyba nigdy, uchodzi za najlepszy dramat poetycki Ukrainki (naprawdę nazywała się Łarysa Kosacz-Kwitka), opowiada fantastyczno-baśniową historię miłości prostego parobka Łukasza, który jednak umie pięknie grać na fujarce i Mawki, marzycielskiej córki lasu, leśnej rusałki. Oczywiście, chodzi o ukazanie piękna przyrody, opozycji między światem duchowym i materialnym, przemijalności spraw ziemskich i ludzkich. Voskriesinnia wykreował spektakl quazi-dziecięcy, urokliwy w swej delikatności, plastyczny, niezwykle rozśpiewany. To ciekawe, bo teatr Fedoryszynów znamy zupełnie z innego repertuaru, kiedy mówi on głosem - także ogniem! - mocnym o sprawach ostatecznych i najważniejszych, punktując to, co we współczesnej rzeczywistości groźne. Przed rokiem wystawiona na festiwalu "Sąsiedzi" ich "Gloria" była wstrząsająca. Jarosław Fedoryszyn, bo on jest reżyserem tych spektakli monumentalnych i plenerowych, w spektakl wmontował muzykę sławnej Rusłany, lecz zmienił słowa jej piosenki "Dzikie tańce": że wszystko jest szołbiznesem i niech ojczyzna (matka Ukraina) śpi spokojnie. Natomiast pokazany teraz "Wiśniowy sad" kończy się słowami, że za pieniądze byle kto może kupić wszystko, a w tym kontekście - także to, co dla każdego najcenniejsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji