Artykuły

Od jelenia na rykowisku po epos w sanskrycie

Można próbować wynaleźć kapsułę czasu i starać się polecieć w kosmos. Tego wyczynu próbował ostatnio dokonać Łukasz Czuj, ale można dosięgnąć gwiazd czyniąc znacznie prostszy gest. Przekonali nas o tym artyści świątynnego teatru z południowoindyjskiego stanu Korala - wiosenne wydarzenia teatralne ocenia Justyna Nowicka w miesięczniku Kraków.

Bez skandalu w Starym

Długo przed premierą wiadomo było wszystko. Że zbrodnia, że gwałt, że pożeranie niemowląt, et caetera. A do tego oczywiście wielki teatralny skandal w Londynie, tuż po prapremierze w 1995 roku. Skoro po "Zbombardowanych" sięgnęła w Starym Teatrze pierwsza skandalistka Maja Kleczewska, wszystkie teatralne ciotki wstrzymały oddech, a teatralni wujowie zamarli w oczekiwaniu. A tymczasem, cytując Horacego, góra urodziła mysz, małą niegroźną myszkę. Jedyne, co wywołuje, to obojętność, choć przecież "Zbombardowani" mają opowiadać o piekle. Nawet okazji do świętego oburzenia nie było, gdyż reżyserka zrezygnowała na scenie z jakiejkolwiek dosłowności (jeśli już jakieś brzydkie rzeczy się działy, to na tyłach, poza zasięgiem wzroku).

Wydaje się, że problem "Zbombardowanych" tkwi po prostu w samym tekście - bełkotliwym, histerycznym, papierowym, nieprzekonywującym. Nie wzrusza historia zmagań między niedorozwiniętą kurewką a śmiertelnie chorym, cynicznym dziennikarzem. Wplątujący się w tę chorą relację wątek konfliktu globalnego zaskakuje bezczelnością uproszczenia, żenuje raczej, niż przeraża. Reżyserka instynktownie uciekła od epatowania okropnościami i tę decyzję trzeba docenić. Niestety Sarah Kane niewiele więcej ma w "Zbombardowanych" do zaproponowania, a Kleczewskiej nie bardzo udało się wykreować jakiś wartościowy sceniczny ekwiwalent. Wyszła więc nudna i pretensjonalna opowieść o przemocy udekorowana kiczowatymi zabawkami, z Matką Boską i jeleniem prosto z rykowiska w roli głównej.

Wokół antyku

Zbyt wcześnie może na podsumowanie antycznych re_wizji w Starym Teatrze, z całą pewnością jednak nie przyniosły niekwestionowanych wydarzeń artystycznych. Na pewno nie zawiedli goście: swoją "Elektrę" pokazał w Krakowie Włodzimierz Staniewski z Gardzienic, świetnych "Persów" Ajschylosa przywiózł Dimiter Gotscheff z berlińskiego Deutsches Theater. Wydaje się, że najmocniejszą stroną projektu były naukowe spotkania i debaty gromadzące wybitnych uczonych, praktyków i teoretyków, reżyserów i filozofów. Prawdziwie dramatyczny przebieg miała dyskusja filozofki Agaty Bielik-Robson z Krystianem Lupą o "Zaratustrze". Lupa podkreślał inspirującą rolę filozofii Nietzschego dla współczesnego teatru. Bielik-Robson przypomniała o rewolucyjnych koncepcjach filozofa dotyczących antycznego dramatu. Gorące emocje wywołała kwestia negatywnego wpływu filozofii Nietzschego na systemy polityczne w XX wieku.

Z kolei Ewa Bal, lektorka języka polskiego na uniwersytecie w Neapolu przedstawiła w Krakowie swoją książkę "Cielesność w dramacie", dotyczącą antycznych wątków w twórczości Piera Paolo Pasoliniego. Kontrowersyjny włoski reżyser filmowy, zupełnie jak Nietzsche, był z wykształcenia filologiem klasycznym. Swoją przygodę z teatrem zaczął od dramatu antycznego tłumacząc w 1960 roku na włoski "Oresteję" Ajschylosa. Jego filmy i utwory dramatyczne krążyły zarówno wokół antycznej mitologii, jak i tragedii greckiej.

W kapsule czasu

Po raz pierwszy w 32-letniej historii Krakowskie Reminiscencje Teatralne zdecydowały się na własną produkcję. Premiera sztuki Michała Olszewskiego "Tempora Travel" w reżyserii Łukasza Czuja miała być jednym z wydarzeń festiwalu. Powstało widowisko niekonwencjonalne, ale mocno niedopracowane.

Michał Olszewski, krakowski dziennikarz, szef działu reportażu "Tygodnika Powszechnego" napisał ciekawy tekst inspirowany dylematami z pierwszych stron gazet. Główny bohater sztuki, dawniej bojownik, teraz polityczny dygnitarz IV RP, musi się zmierzyć z agenturalną przeszłością ojca. Trudny, ambitny temat wymaga niebanalnej formy teatralnej - a ponieważ Łukaszowi Czujowi pomysłów nie brakuje, zaproponował widzom podróż w "kapsule czasu", czyli w starym autobusie z zaklejonymi czarnym papierem szybami.

Sztuka zaczyna się więc na parkingu. Kapsuła kluczy po mieście wyrzucając widzów to tu, to tam - w opuszczonych halach drukarni na Piłsudskiego, w malowniczym ogrodzie xx. Kanoników Regularnych Laterańskich, na podwórkach, strychach i w kaplicy. Miejsca są ciekawe, przestrzenie nowe i nieoczywiste na pewno w kontekście teatralnym. Efekt zaskoczenia mija jednak szybko. Zostaje za to katastrofalne, zupełnie przypadkowe i chaotyczne aktorstwo, gdzie mamrotanie walczy o prymat z przerysowaniem, a pokrzykiwanie z tragiczną dezynwolturą. "Tempora Travel" to widowisko opracowane przede wszystkim logistycznie, pomysłowa autokarowa wycieczka po mieście. Nic nie usprawiedliwia jednak naiwności w aktorskiej grze i nadętych dowcipasów rodem ze szkolnego teatrzyku. Pojawiają się także nuty patetyczne. Przyznam, że scena spowiedzi w kaplicy ostatecznie wyczerpała moją wytrzymałość. Lot kapsuły trwa trzy godziny, co najmniej o połowę za długo.

Indyjskie misterium

Takie teatralne spotkania pozwalają na prawdziwe oczyszczenie. W krakowskim Muzeum Galicja i w Akademii Muzycznej wystąpił gościnnie teatr Kudiyattam - południowoindyjski teatr świątynny z Kerali. Tradycja tego teatru liczy prawie 800 lat. Aktorzy dziedziczą swoje rzemiosło z pokolenia na pokolenie, tworząc zamknięte aktorskie klany, dopiero od niedawna otwarte dla przedstawicieli innych kultur.

Kudiyattam to prawdziwa arystokracja wśród indyjskich teatrów - świątynna scena, na której odgrywane są najważniejsze mityczne opowieści ze staroindyjskich eposów. To teatr słowa, melorecytacji, ale przede wszystkim teatr skodyfikowanego gestu, gdzie każde nawet najdelikatniejsze drgnięcie powieki jest ilustracją do kolejnych słów świętego tekstu wypowiadanego oczywiście w sanskrycie. W Kudiyattam teatr sięga do swych źródeł - skromna, symboliczna scenografia, sugestywne, ale niezbyt rozbudowane motywy muzyczne, wreszcie aktorstwo - skupione i precyzyjne, którego nie musi wspomagać żaden tryskający pomysłami reżyser. Niezwykła to lekcja.

Przygotowanie do spektaklu, nakładanie barwnego, bogatego makijażu i rytualnego stroju trwa wiele godzin. Wiele godzin, a czasem i wiele dni trwają widowiska Kudiyattam w samych Indiach. Tam jednak wyznawcy innych religii nie mają wstępu. Od kilkudziesięciu lat, zresztą za sprawą polskiego indologa prof. Marii Krzysztofa Byrskiego z Warszawy, teatr opuszcza czasem świątynię i przyjeżdża, głównie do Europy, na krótkie tournee. Ostatnio Kudyiattam gościł w Polsce 30 lat temu. Spektakl był jedną z imprez Międzynarodowego Festiwalu Perkusyjnego -w tradycji Kudiyattam szczególną funkcję pełnią uważane za święty instrument bębny miravu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji