Artykuły

Człowiek orkiestra

- Na Wydział Aktorski PWST poszedłem z braku alternatywy. W Polsce nie było - i wciąż nie ma - szkół, które przygotowywałyby artystów do pracy w teatrze muzycznym - mówi JANUSZ JÓZEFOWICZ, dyrektor Teatru Studio Buffo w Warszawie.

Widniejąca na plakatach kolejność moich funkcji jest zupełnie przypadkowa. Najpełniej mogę się zrealizować jako reżyser, gdyż od początku do końca decyduję o każdym elemencie spektaklu. Uważam, że jako reżyser się rozwijam, co potwierdzą kolejne spektakle.

Z Januszem Józefowiczem, choreografem, scenarzystą, aktorem, reżyserem, dyrektorem artystycznym warszawskiego Studia Buffo, rozmawia Jerzy Bojanowicz.

"Złe zachowanie" było spektaklem muzycznym. Czy to znaczy, że już podczas studiów w PWST uznał Pan, że warto się nim zająć? Przecież wówczas w Polsce był to gatunek nieznany!

- To prawda, ale jeszcze przed studiami uczyłem się w Studiu Tanecznym TVP, które było wyraźnie ukierunkowane na teatr muzyczny, musical. Na Wydział Aktorski PWST poszedłem z braku alternatywy. W Polsce nie było - i wciąż nie ma - szkół, które przygotowywałyby artystów do pracy w teatrze muzycznym. Cały czas myślałem o musicalu, robiłem jakieś próby, między innymi przedstawienie. "Ćwiczenia musicalowe", które raz pokazaliśmy na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, a potem zarejestrowała je TVP. To była właśnie taka zapowiedź mojej przyszłości, bo w tym przedstawieniu były fragmenty różnych musicali. Chciałem udowodnić, także sobie, że w Polsce jest możliwe realizowanie takich spektakli.

"Złe zachowanie" było taką pierwszą udaną próbą pokazania w Polsce czegoś nowego. Dzięki spotkaniu w PWST Andrzeja Strzeleckiego i dzięki temu, że nasz rok, jak na szkołę teatralną był w sumie muzykalny, udało się.

A skąd później Brel, Hemar i Wysocki?

- Twórcy "Brela", czyli Wojtek Młynarski i Emilian Kamiński szukali kogoś, kto by im pomógł w realizacji tego spektaklu i - po sukcesie "Złego zachowania" - zaproponowali mi stworzenie choreografii. Udało się i konsekwencją były następne realizacje w teatrze "Ateneum". Ten okres wspominam z przyjemnością.

Od ukończenia PWST upłynęło ponad 20 lat. W tym czasie robiłem różne rzeczy: od kameralnych spektakli kabaretowych, m.in. w "Ateneum", przez widowiska muzyczne w "Rampie" ("Cabaretro" i "Sweet Fifties"), po przedstawienia dramatyczne i operowe, także za granicą.

Efektem samodzielnej kariery artystycznej, którą zacząłem właściwie od "Metra", jest "Buffo". "Metro" wykształciło grupę artystów, z którymi później wraz z Januszem Stokłosą realizowaliśmy kolejne przedsięwzięcia, w tym to, co mnie najbardziej interesowało, czyli tworzenie takiego polskiego kanonu musicalowego. To "Piotruś Pan", "Romeo i Julia" czy "Panna Tutli-Putli". Wciąż próbuję znaleźć swój język w dziedzinie teatru muzycznego.

W 1990 roku otrzymał Pan od rządu amerykańskiego stypendium na 6-tygodniowy staż dla choreografów z całego świata. Co dał Panu ten pobyt?

- Przede wszystkim poszerzył moje myślenie o choreografii, muzyce, przestrzeni teatralnej. Był to zastrzyk energii na następne lata.

A mistrzowie?

- Bob Fosse ("Kabaret"), Jerome Robbins ("West Side Story") i Twyla Tharp, która zrealizowała choreografię do filmowej adaptacji "Hair" Milosa Formana. Podczas pobytu w USA miałem przyjemność ją poznać i... podziękowałem jej i pogratulowałem, gdyż tak naprawdę to po obejrzeniu "Hair" pod koniec lat 70. zrozumiałem, że to jest właśnie to, co chcę w życiu robić.

Która scena najbardziej utkwiła Panu w pamięci: przyjęcie i huśtawka na żyrandolu czy sceny w Central Parku?

- Każda sceną była fantastycznie zrealizowana..

Jakie cechy winien mieć dobry choreograf, skoro zazwyczaj jest w cieniu reżysera czy kompozytora?

- W choreografii mogę łączyć pewną wiedzę, doświadczenia aktorskie i, reżyserskie. Moja choreografia jest podporządkowana dramaturgii spektaklu; jest jednym ze środków wyrazu, a nie oddzielnym elementem, a tak często bywało w teatrze muzycznym: przychodził choreograf i robił tzw. kroczki.

I, może powodzenie, szczególnie w teatrze, wynika właśnie z tego, że jednak proponowany przeze mnie ruch pracował na ogólny sens spektaklu. I okazało się, że wielu widzów właśnie czegoś takiego szukało w teatrze. Bardzo często moja choreografia ograniczała się nawet, nie do tańca, ale do koordynacji pewnych rytmów, gestów. Chodziło o jakiś skrót myślowy, żart.

Lubię pracować tak z tancerzami zawodowymi, jak i z aktorami dramatycznymi, którzy nie tańczą, ale można ich zdyscyplinować i "zakomponować choreograficznie.

Wspomniał Pan, że wówczas, kiedy zaczynał, młodzież nie miała, podobnie jak teraz nie ma, możliwości uczenia się tańca.

- Myślę o szkołach kształcących aktorów scen muzycznych, a więc przygotowujących ludzi w sposób wszechstronny do pracy w teatrze muzycznym. Takich, o których się mówi: śpiewa, tańczy, recytuje (gra).

Od ponad 10 lat przy teatrze "Buffo" działa Studio Artystyczne "Metro", do którego w weekendy przychodzi ok. 300 osób (dzieci i młodzież). Uczą się tańca klasycznego i współczesnego, stepowania i akrobatyki, mają zajęcia aktorskie, wokalne itp. Część z nich trafia później na scenę - kilka osób już jest w naszym zespole teatralnym. Oczywiście, i teatr, i studio nie mają żadnego wsparcia ze strony instytucji odpowiedzialnych za edukację czy kulturę.

Natomiast czemu nie wypaliła szkoła w Łodzi?

- Nie wiem. Może była zbyt słabo rozreklamowana. Na otrzymaną propozycję udziału w tym przedsięwzięciu z przyjemnością się zgodziłem. Z drugiej strony może i dobrze, że nic z tego nie wyszło, bo jeszcze jestem człowiekiem zbyt zajętym, by zająć się kształceniem innych.

Co sprawiło, że "Metro", nie tylko w Polsce, jest musicalem kultowym?

- O to trzeba zapytać widzów. A z własnej woli obejrzało go 1,3 miliona ludzi, co w historii polskiego teatru jest bezprecedensowym wynikiem. Dalej jest grane (ponad 1 300 przedstawień), ma swoich fanów i swoje fankluby. Widocznie spełniło oczekiwania młodej, publiczności.

Prapremiera musicalu "Metro", według sztuki Agaty i Maryny Miklaszewskich i z muzyką Janusza Stokłosy, odbyła się w Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy w styczniu 1991 roku. Przedstawienie to było pierwszą w historii polskiego powojennego teatru prywatną produkcją. Siedem lat później twórcy i zespół musicalu otrzymali podwójną platynową płytę.

- Przypomnę, że przesłuchania odbywały się w całej Polsce i sąsiednich krajach. "Metro", o czym już wspomniałem umożliwiło stworzenie grupy ludzi kształconych przez specjalistów od dykcji, emisji głosu, akrobatyki, tańca klasycznego i nowoczesnego oraz gry aktorskiej. Należą do nich znani ze sceny czy estrady Katarzyna Groniec, Anna Frankowska, Barbara Melzer, Edyta Górniak, Robert Janowski, Michał Milowicz, Dariusz Kordek czy Natasza Urbańska.

"Metro" sprawdziło się w Polsce, sprawdziło się też w Rosji, gdzie od premiery w 1999 roku odniosło olbrzymi sukces i - podobnie jak w Polsce - zapoczątkowała w Moskwie historię współczesnego musicalu. Także zostało zrealizowane z prywatnych środków i również Wykształciło sporo młodych aktorów, którzy dzisiaj grają główne role w innych teatrach muzycznych.

Także, wbrew temu, co pisała prasa, odniosło sukces na Broadway'u, gdyż za muzykę i libretto zostało nominowane do Tony Award w kategorii "najlepsza partytura teatralna w sezonie 1991/1992, czym nie może pochwalić się żaden inny spektakl.

Pod koniec sierpnia na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich odbyła się światowa prapremiera widowiska muzycznego "Ca Ira", do którego muzykę skomponował Roger Waters, ex-Pink Floyd. Panu przypadła reżyseria i choreografia. Jak do tego doszło?

- Marek Szpendowski, szef Viva Art, zaproponował mi w listopadzie 2005 roku wyjazd do Rzymu i obejrzenie premiery koncertowej wersji tej opery, a następnie zapytał, czy to by mnie interesowało jako reżysera i choreografa. Jednak wersje rzymska i poznańska nieco się różnią. Za zgodą Watersa dokonałem pewnych skrótów i zmian w samym układzie spektaklu i jego formie muzycznej.

Polska i jednocześnie światowa prapremiera była dużym widowiskiem, plenerowym z ogromnym aparatem wykonawczym. Wzięło w niej udział ok. 350 artystów z Polski i zagranicy, m.in. 20-osobowy London Community Gospel Choir oraz artyści z Irlandii, Rosji i Ameryki.

- Uważam, że samo nazwisko twórcy było magnesem. Pamiętamy choćby jego "The Wall" w Berlinie. Nad "Ca Irą" - niezwykłym dziełem w 3 aktach, o pierwszych latach Rewolucji Francuskiej, które doprowadziły, do powstania Republiki, do libretta Etienne i Nadine Roda-Gil - Waters pracował 15 lat. Ta megaprodukcja łączy w sobie elementy musicalu, opery, cyrku, gospel i muzyki rockowej.

Megaprodukcja to też technika. Jak Pan widzi jej rolę w teatrze muzycznym?

- Jest bardzo istotna, gdyż teatr musi podążać za rzeczywistością, a w ciągu minionych lat bardzo się zmieniła percepcja widzów. To zmiana pojęcia czasu w narracji teatralnej. Widzowie są dziś bardziej niecierpliwi, więc informacja musi być krótka, zdecydowana, czyli bardziej "gęsta" niż dawniej.

Także środki wyrazu ulegają zmianie, gdyż domeną musicalu jest szaleństwo inscenizacyjne i scenograficzne. Pamiętamy barykadę z "Les Miserables", latający żyrandol z "Ducha w operze", statek z "Piotrusia Pana". Tym, co zobaczą na scenie, widzowie lubią się zachwycać, być wstrząśnięci. Dlatego z przyjemnością sięgam po nowe środki wyrazu. W Poznaniu były 3 sceny, wspaniałe kostiumy, projekcja 3D itp.

A na co może liczyć wierna publiczność teatru "Buffo"?

- Wciąż będziemy ją bawić, w miarę szlachetnie, interesująco i - mam nadzieję - mądrze rozrywać.

W maju odbędzie się premiera "Wieczoru latynoskiego". Spektakl fen kontynuuje rozpoczęty w 2002 roku "Wieczorem cygańskim" cały cykl, bo później były "wieczory": żydowski, rosyjski, włoski, francuski i amerykański, które wciąż są w naszym repertuarze. Na każdym publiczność świetnie się bawi. Nadal gramy musicale: "Romeo i Julia", "Metro", "odjechaną" komedię muzyczną "Panna Tutli Putli", "Tyle miłości" - szlagiery z lat 20. i 30. i "Ukochany kraj... czyli PRL w piosence". Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to w tym roku przystąpimy do ekranizacji "Metra".

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.

***

Janusz Józefowicz (ur. 3 lipca 1959 r.) jest absolwentem warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Tańca uczył się w Szkole Wokalno-Tanecznej Telewizji Polskiej w Koszęcinie i w Pradze, pod kierunkiem wybitnego prof. Franka Towena. W 1984 r. za rolą dyplomową (Marco) w "Widoku z mostu" Artura Millera dostał wyróżnienie na Festiwalu Szkół Teatralnych w Lodzi, a spektakl dyplomowy PWST w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego "Złe zachowanie" był wydarzeniem artystycznym roku. Grano go w warszawskim teatrze "Ateneum", a od 1987 r. w teatrze "Rampa", którego Józefowicz został głównym choreografem. Przez rok prowadził również zajęcia choreograficzne w Berlinie Zachodnim - wykładał na berlińskiej Kunst-Forum. Przez 2 lata organizował tzw. Mode-Theater - imprezy w miastach niemieckich z udziałem awangardowych plastyków oraz polskich tancerzy i aktorów. Od listopada 1992 r. jest dyrektorem artystycznym teatru "Buffo", w którym zagrano ponad 3600 spektakli. Do tego trzeba dodać ok. 960 przedstawień na stadionach, w amfiteatrach oraz na wynajętych scenach w kraju i za granicą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji