Artykuły

Wierzę w siłę baletu

- Wierzę w ogromną siłę baletu. Dla mnie to najważniejsza ze sztuk. To jest sztuka, która jak mało która przemawia do wyobraźni. Tak jak godzinami, nie otwierając oczu, można słuchać muzyki, tak godzinami można patrzeć na taniec. Pod warunkiem, że będzie to piękny balet w niezwykłej choreografii - mówi STANISŁAW DYZBARDIS, dyrektor Łódzkich Spotkań Baletowych

W przeglądzie, w którym od 40 lat biorą udział najważniejsze zespoły światowego tańca, pokażą się grupy z Polski, Szwecji, Stanów Zjednoczonych, Korei Południowej, Francji i Węgier. Przez trzy tygodnie w teatrze przy pl. Dąbrowskiego wystąpi dziewięć zespołów. Spotkania zainauguruje premiera Teatru Wielkiego w Łodzi - "Kopciuszek" w choreografii Giorgio Madii.

Monika Wasilewska: Który z zaproszonych zespołów to największa gwiazda?

Stanisław Dyzbardis: Na pewno Cullberg Ballet to mistrzowie stylu modern. Niewielu choreografów może się ścigać z Matsem Ekiem. Szwedzi przyjeżdżają do nas po raz trzeci, to ogromne wyróżnienie. Zwłaszcza, że w tym roku będą tylko w Łodzi. Wracając do Sztokholmu z tournee po Niemczech zahaczą o nasze miasto. Cenią sobie festiwal, uważają go za jeden z bardziej prestiżowych w Europie.

Na który spektakl czeka Pan z największą niecierpliwością. Ma Pan faworyta?

- Spotkania są przeglądem różnych stylów tańca. Od klasyki, przez neoklasykę, taniec modern, po awangardę. Jako miłośnik tańca klasycznego nie mogę się doczekać "Jeziora Łabędziego" z Korei Południowej. Oni występują po raz pierwszy w tej części Europy. Nie mam pojęcia skąd wiedzieli o ŁSB, ale tak bardzo chcieli przyjechać, że sami pokrywają koszty przelotu i transportu dekoracji. Widziałem ich spektakl i jestem pod wrażeniem precyzji i dyscypliny tancerzy. Tańczą tak samo dobrze, jak artyści rosyjscy. Gdybym był wielbicielem tańca modern, to nie mógłbym bym się doczekać występu Cullberg, gdybym był miłośnikiem baletu współczesnego - a jestem - wtedy szedłbym na spektakl Amerykanów. Arcydzieło przywozi Warszawa, która pokaże "Oniegina". Spektakl ma 40 lat i niektórym może się wydać zakurzony. Ale John Cranko to jeden z najwybitniejszych choreografów XX w. Tego spektaklu autentycznie nie mogę się doczekać.

Jak powstaje program? Niektóre zespoły trzeba zapraszać z kilkuletnim wyprzedzeniem...

- Zanim się skończy dana edycja, ja już wiem, kto wystąpi w następnej. Z pewnymi grupami trzeba rozmawiać trzy, cztery lata wcześniej, bo mają zajęte terminy. To są artyści z najwyższej półki. Oni nie siedzą i nie czekają na telefon. Staram się już od trzech lat o przyjazd Królewskiego Baletu Szwedzkiego. Dzwoniłem do nich dwa lata temu, żeby "zaklepać" ich na edycję w 2009 r.

Mamy 19. edycję ŁSB. Czy 40 lat temu spodziewał się Pan, że będzie dyrektorem tylu edycji?

- Absolutnie się nie spodziewałem. Pomysł narodził się w pierwszym sezonie działalności teatru. Z dyrektorem naczelnym Stanisławem Piotrowskim i choreografem Witoldem Borkowskim szukaliśmy sposobu wypromowania Wielkiego. Wtedy nie było profesjonalnego marketingu. Tak narodził się festiwal. To miała być jednorazowa impreza. Nie mówiłem widzom: "Witam na pierwszym festiwalu", bo nie przypuszczałem, że w ogóle będzie drugi. Przegląd spotkał się jednak z ogromnym zainteresowaniem. I już za dwa lata przyjechały giganty baletowe z całego świata. Był balet Maurice'a Bejarta, Ballet Rambert, zespoły z ZSRR, Francji i NRD. O festiwalu zaczęło być głośno. W 1970 r. wizyta Bejarta i Rambert to było baletowe trzęsienie ziemi. Nigdy wcześniej łódzka publiczność nie miała kontaktu ze sztuką baletową na takim poziomie.

Jak się udało pozyskać tak wielkie zespoły?

- Pomogło ministerstwo kultury, które obok władz miasta finansowało festiwal. Dzięki temu mogliśmy zapraszać czołówkę światowego tańca.

Niewiele jest w Łodzi festiwali teatralnych, które mogą się pochwalić tak długim stażem...

- ŁSB to jeden z najdłużej trwających festiwali w Polsce, o bogatej tradycji. Kiedy byłem w Jerozolimie, czy na Kubie i mówiłem, że jestem z Teatru Wielkiego w Łodzi, ludzie mówili: "Tak, wiemy. Nasz zespół występował u was na spotkaniach baletowych". Czyli ten pomyślany w 1967 r. marketing się sprawdził.

Jaki jest klucz do sukcesu?

- Kluczem jest publiczność. Cenię ją za profesjonalizm. Łódzkiego widza nie da się oszukać byle jakim przedstawieniem i byle jaką choreografią. To widz życzliwy, ale wymagający. Dlatego zawsze staramy się zapraszać zespoły na bezdyskusyjne wysokim poziomie. Wiele grup przysyła do nas oferty, które odrzucamy, bo nie spełniają wymagań. Jest sporo zespołów, które chciałbym zaprosić, ale nas nie stać. Rozmawiałem w Londynie z kierownictwem Royal Ballet z Covent Garden, ale warunki finansowe, jakie nam postawiono, są dla nas nieosiągalne.

Ile kosztuje organizacja festiwalu?

- Tegoroczna edycja kosztuje ponad 2 mln zł. Z Urzędu Marszałkowskiego otrzymaliśmy znaczną część - 1 mln 770 tys. Pomogli również Prezydent Miasta Łodzi i sponsorzy. Na Zachodzie organizacja kosztowałaby dwu-, trzykrotnie więcej. Dzięki pomocy władz, bilety nie są barierą dla widza. W tym roku najdroższy bilet kosztuje 65 zł. Jeśli ktokolwiek na świecie chciałby zobaczyć Cullberg Ballet, Amerykanów albo Koreańczyków to za bilet w pierwszej strefie musiałby zapłacić ok. 100 euro.

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się nad zmianą formuły np. na konkursową?

- W jednej edycji wprowadziliśmy formę konkursu choreograficznego, ale to się nie sprawdziło. Konkurs wiąże z pieniędzmi. Trzeba powołać aparat sędziowski, przeprowadzić kilka etapów kwalifikacji, zagwarantować wysokie nagrody itp. Jeśli zapraszamy artystów na wysokim poziomie, to pierwsza nagroda musiałaby wynosić co najmniej kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Ten festiwal ma upowszechniać sztukę baletową i nie chcemy tego zmieniać.

Czy przez lata zmieniło się znaczenie festiwalu? Czy na widowni zasiada teraz inna publiczność?

- Na sali widzę zwykle sporo osób, znanych mi z poprzednich edycji. Jest masa młodzieży, która siedzi na schodach. Na wiele spektakli brakuje miejsc. To znaczy, że ludziom ten festiwal jest potrzebny.

Które spektakle cieszą się największym powodzeniem?

- Szybko sprzedają się Koreańczycy, ale najlepiej - "Próba" z Poznania. Bilety rozeszły się już pierwszego dnia.

Czym jest wg Pana balet?

- Dla mnie to najważniejsza ze sztuk. Wierzę w ogromną siłę baletu. To jest sztuka, która jak mało która przemawia do wyobraźni. Tak jak godzinami, nie otwierając oczu, można słuchać muzyki, tak godzinami można patrzeć na taniec. Pod warunkiem, że będzie to piękny balet w niezwykłej choreografii.

I tak będzie na tegorocznych ŁSB?

- Mam nadzieję, że tak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji