Artykuły

Śmiechu warte?

Istota farsy polega na tym, że musi być błaha i bardzo śmieszna. Proste. W teorii, gdyż praktyka dowodzi, jak trudnym zadaniem jest napisanie utworu, który takie wymo­gi spełnia. Władysław {#au#1205}Zawistowski{/#}, poeta, prozaik i drama­turg ma pióro lekkie, o czym świadczą choćby jego felietony - błyskotliwe i dowcipne. Zawistowski napisał niedawno współczesną komedię "Farsa z ograniczoną odpowiedzial­nością". Polską prapremierę tego nagradzanego na ogólno­polskim konkursie utworu przygotował właśnie Teatr Wy­brzeże. Mamy teraz okazję przekonać się, czy ta sztuka, z założenia "lekka, łatwa i przyjemna" jest taka w rzeczy­wistości, czy też tylko na lekkość się sili.

Moim zdaniem - to drugie, aczkolwiek niby wszystko jest w niej jak trzeba. Dobre tempo, spiętrzenie wszelkich możli­wych zabawnych sytuacji, in­tryga, która wprawdzie zostaje doprowadzona do końca, za­mykając poszczególne wątki, ale komicznie gmatwa się już na wstępie, tak że się widz w jej zawiłościach gubi. No i kilkunastoosobowa galeria prawdziwie śmiesznych posta­ci. Reżyser Ryszard Major wraz ze scenografem Janem Banuchą uczynili wszystko, aby tę akcję ciekawie osadzić w scenicznej przestrzeni, two­rząc wrażenie równoległego rozgrywania zdarzeń w kilku pomieszczeniach. Aktorzy sta­nęli na wysokości zadania, co ważne, gdy pamięta się o tym, iż interpretacja farsowego ga­tunku bywa nie mniej trudna niż on sam. Powinno zatem być dobrze. I zapewne w od­czuciu wielu widzów tak wła­śnie jest, a opinia, którą zasły­szałam w teatralnym foyer nie będzie odosobniona. Opinia ta zaś brzmi: wreszcie w teatrze jest coś "na luzie", nareszcie do śmiechu!

A ze śmiechem, jak to ze śmiechem. Poczucie humoru jest przecież sprawą indywidu­alną i to co jednych bawi, in­nym nie wyda się nawet śmie­chu warte. Twórcy przedsta­wienia chyba aż za dobrze o tym pamiętali i za wszelką cenę starali się je "farsowo do­wartościować", wzmocnić ko­miczne efekty. A więc, jeśli się drogi widzu nie rozbawisz na widok krygującego się pedera­sty, to na pewno uśmiechniesz się, gdy go przebierzemy w ko­lorowe szmatki. Jeśli jesteś ponury, gdy ładna dziewczyna zdejmuje staniczek i majteczki, to scenek z tymi intymnymi częściami garderoby dołożymy jeszcze kilka, żebyś się w koń­cu roześmiał. I tak dalej. Aż się z farsy zrobi trochę tandetna błazenada. Farsa powinna być błaha, co nie znaczy - płaska.

Oglądałam ten spektakl, wspominając kilka dobrych współczesnych fars angiel­skich, a także cudowne Fre­drowskie {#re#18648}"Damy i huzary"{/#}, którymi Wybrzeże uraczyło nas przed tygodniem. Tajemni­ca dobrej farsy tkwi w gatunko­wej czystości i w charakterach, podbudowanych małą psychologiczną prawdą. To spra­wia, że farsowe perypetie miło­sne, czy historie jakichś bła­hych konfliktów są zabawne w sposób uniwersalny. A u Za­wistowskiego napotykamy ak­tualność. Pomysł niepoważne­go spojrzenia na naszą rzeczy­wistość, na pretensjonalne i ża­łosne realia naśladujące kapita­lizm, nie był zły. W tej sztuce przecież prawie każdy z boha­terów kogoś udaje, przywdzie­wa cudzą skórę. Isaura Szulc (Maria Mielnikow) udaje se­kretarkę, Włodzimierz Waldek (Zbigniew Olszewski) i jego biuro aspirują do rangi biznesu, fryzjer (Florian Staniewski) odgrywa dyrektora, funkcjonariu­sze ważnych urzędów, panowie Płotka (Krzysztof Matuszew­ski), Leszcz (Jacek Godek) i Ukleja (Adam Kazimierz Tre­la) udają interesantów, a księż­na (Halina Słojewska) zanim odzyska swe dobra na Podolu, objawi się nam w charakterze sprzątaczki. Taki to światek, karykaturalna miniaturka na­szych czasów. Mieści się w nim wszystko i chyba nieco za wiele: lustracja i prywatyza­cja, dawna nomenklatura, przy­czajona na bezpiecznych pozy­cjach (Przybyś grany przez Ja­na ), agencje towarzyskie i ich filary - Ro­sjanki (Sandra w wykonaniu Marzeny {#os#}Nieczui-Urbańskiej), rozkoszne kochanki jurnych nowobogackich (Żaneta w in­terpretacji Ewy Kasprzyk), re­daktorka z "Bilionera" (pyszna rola Barbary Patorskiej)... Uff, sporo, a i to nie wszystko. Ale jeśli odjąć te wszystkie dora­źności i inne "smaczki" mające wzmocnić humorystyczny efekt (egzotycznego kontrahenta, granego przez Wietnamczyka Dana Vu Tronga nazwano na przykład E-w-a-B-o-n-k), mało zostanie. Bo są to tylko zabaw­ne figury naszego czasu, a nie uniwersalne charaktery. Ale czas, przynajmniej na razie, farsie tej zdaje się sprzyjać...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji