Artykuły

Melodramat w chińskich dekoracjach

"Kraina uśmiechu" w reż. Marcina Sławińskiego w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Pisze Tadeusz Kijonka w miesięczniku Śląsk.

W liczących już 55 lat dziejach gliwickiej sceny muzycznej "Kraina uśmiechu" Franza Lehara zajmuje miejsce szczególne. To od premiery tej pozycji rozpoczęła się działalność przyszłej Operetki Śląskiej, której kontynuatorem jest teraz Gliwicki Teatr Muzyczny.

Początki były niezwykłe i godne przypomnienia, jako iż akurat ten gatunek długo nie miał w powojennej Polsce racji bytu. W tamtych czasach - a jest rok 1952 - w latach wszechmocy panującego realizmu socrealistycznego, a więc sztuki i kultury programowo zaangażowanej w przebudowę świadomości społecznej i - używając ówczesnej terminologii - przezwyciężania kultury drobnomieszczańskicj i burżuazyjnej, akurat operetka uchodziła za jej wykwint, sztukę wynaturzoną i mamiącą w epoce obowiązującej walki klas. I oto zdarzyło się coś nieprawdopodobnego: uchwałą Sejmu z dnia 13 kwietnia 1952 r. został powołany pierwszy w powojennej Polsce teatr operetkowy - Operetka Śląska z siedzibą w Gliwicach.

To, że Sejm podjął akurat tę decyzję w okresie, gdy w teatrach forsowano takie pozycje, jak "Brygada szlifierza Karhana" czy "Jak hartowała się stal" wydaje się faktem nie do pojęcia, skoro oficjalnymi idolami byli przodownicy pracy o nadludzkiej wydajności tytanów z chłopsko-robotniczym rodowodem, zaś szczególnie preferowano propagandowe pieśni masowe. A tu nawet start organizacyjny został wyznaczony przed oficjalną decyzją Sejmu, co oznacza, że była już tylko formalnością. Zgodnie z oczekiwaniami siedzibą nowej sceny miały stać się Gliwice, które wołały o własny teatr. Równie ważnym powodem tej lokalizacji było sąsiedztwo Bytomia, gdzie Opera Śląska utrzymywała swój wielki prestiż artystyczny z okresu najlepszych lat godząc przy tym występy w siedzibie i w stałym objeździe. Uznano tedy, że dysponująca rozbudowanymi zespołami Opera Śląska stanie się matką nowej instytucji do czasu jej pełnego usamodzielnienia, co nastąpiło po 3 latach, w październiku 1955 roku.

Na pierwszą premierę przygotowaną w warunkach nadzwyczajnej mobilizacji, wybrano "Krainę uśmiechu", spektakl zmontowany przez mistrza tego gatunku Bolesława Fotygo-Folańskiego, który osiągnął rekordy powodzenia. Przez ten czas uformowano zespoły na tyle mocne, że po kilku dalszych premierach - właśnie w oparciu o Gliwice - powstaną w kraju nowe teatry muzyczne spod znaku operetki.

Nowa realizacja "Krainy uśmiechu" Lehara jest już trzecią premierą tej pozycji na gliwickiej scenie. Poprzednia z roku 1983, przygotowana muzycznie przez Zbigniewa Kalembę, w błyskotliwej reżyserii speca od tego gatunku Józefa Słotwińskiego, w pysznym kształcie scenograficznym nadanym jej przez Lilianę Jankowską, zyskała wysokie oceny. Nie ma raczej sensu po ponad 20 latach kusić się o porównania, choć akurat wystrój sceny wiedeńskiego aktu w opracowaniu Ryszarda Melliwy oraz bezwyrazowa reżyseria Marcina Sławińskiego nie są atutem trzeciej "Krainy uśmiechu" na gliwickiej scenie. Zdawkowe, nijakie dekoracje bez czytelnych odniesień do przepychu cesarskiego Wiednia, nie stwarzają sugestywnej atmosfery dla aranżacji scenicznych zdarzeń, skoro nie bardzo wiadomo gdzie jesteśmy, co to za bal i przyjęcie. Parę rekwizytów, jakiś posąg, podesty i wisząca gałąź, to w zasadzie cały wystrój I aktu, który rozgrywa się właściwie w oko-tarowaniu. Niewiele więc w tych warunkach mogła zdziałać autorka kostiumów, Małgorzata Słoniowska, choć akurat Lizę w znakomitej kreacji Małgorzaty Długosz wyposażyła w efektowne kostiumy godne jej urody i talentu. Jedynie biały ekran na tle czerni w finale tego aktu, który pojawi się także później, ma sugestywną teatralną wymowę.

A przecież ten sam scenograf skomponował z rozmachem i odpowiednim kolorytem sceny w pałacu pekińskim, gdzie tym bardziej zyskały na widowiskowych walorach efektowne kostiumy Słoniowskicj. Nie jest też atutem reżyseria Marcina Sławińskiego, którą szczególnie w akcie T trudno dostrzec: mizerne sceny zbiorowe, dialogi prowadzone bez ikry, wiele zastrzeżeń można mieć również do dykcji; tu na szczęście dominuje świetna Małgorzata Długosz, panująca wokalnie i aktorsko nad wiedeńskim aktem. W tych warunkach gdy reżyser nie bardzo się natrudził, cały ciężar kompozycji scen muzycznych spadł na choreografa Henryka Konwińskicgo, który dał popis inwencji, ale i sztuki podniesienia klasy technicznej zespołu baletowego, rzec można ponad jego obecne możliwości. Już w akcie 1 sceny baletowe dominują, imponując rozmachem i pomysłowością. Za celną decyzję trzeba uznać także poszerzenie sekwencji baletowych o dwie kompozycje Johanna Straussa wtopione niemal niezauważalnie w muzykę Lehara: wspaniały "Accerelationen walc" i polkę "Banditen galop". Dzięki temu pojawia się w tych obrazach baletowy cesarski Wiedeń, godny króla walca i jego następcy - twórcy "Wesołej wdówki", "Hrabiego Lu-xemburga" i "Cygańskiej miłości" (zanim rozlegną się strzały w Sarajewie i runie świat monarchii habsburgskiej).

"Kraina uśmiechu" zalicza się do arcydzieł późnego okresu twórczości Franza Lehara, na który składają się "Paganini", "Carewicz" i wieńcząca jego twórczość "Giuditta". Pozycje te wpisywane umownie w berliński rodział dorobku scenicznego Lehara przeszły do historii także jako operetki "tauberowskie", na czym zaważyła długoletnia przyjaźń i współpraca kompozytora z Richardem Tauberem, wspaniałym tenorem, dla którego zostały stworzone popisowe arie, w tym nadzwyczaj piękna, zawsze oczekiwana "Twoim jest serce me" z "Krainy uśmiechu".

Tak zawsze oczekiwana przez publiczność operetka Lehara, o nieprawdopodobnej akcji, choć opartej akurat na autentycznym zdarzeniu (podówczas głośnym w Wiedniu z udziałem niejakiego księcia Suchi-Czonga), jest melodramatem w pełnym znaczeniu tego pojęcia. Temat ten doczekał się już wcześniej opracowania przez Lehara w operetce "Żółty kaftan", ale dopiero w nowym ujęciu stał się wielkim sukcesem kompozytora. Nie bez ogromnego udziału sławnego Richarda Taubera. Od tego czasu partia Su Czonga powierzana bywa najświetniejszym tenorom. W Polsce w latach sześćdziesiątych kreował ją na scenie Operetki Warszawskiej Bogdan Paprocki - możemy sobie wyobrazić, jakie pozostawiał wrażenie.

W gliwickim przedstawieniu mamy dwie premierowe kreacje: aktorsko-wokalną Małgorzaty Długosz i Janusza Ratajczaka, który jako Su Czong, po niemrawym początku rozśpiewał się i znakomicie zaprezentował w efektownych ariach, duetach i popisowym numerze. To tenor obdarzony pięknym głosem, nad którym panuje z maestrią (świetne piana, pewne góry, efektowne fermaty). Był w chińskich scenach spektaklu pierwszorzędnym partnerem dla Małgorzaty Długosz, której kreacja w roli Lizy wybija się na czoło spektaklu. Śpiewaczka ta dysponuje szlachetnym głosem o rozleglej skali, a także autentyczną osobowością sceniczną. Z innych ważnych ról spektaklu na uwagę zasługuje postać Mi stworzona przez Wiolettę Białk, artystkę muzykalną i pełną wdzięku.

Gliwicki spektakl "Krainy uśmiechu" został przygotowany rzetelnie pod względem muzycznym. Orkiestra pod niezawodną batutą Rubena Silvy grała świetnie - od popisowo zaprezentowanej, z wrażliwością i precyzją, nastrojowej uwertury. Bardzo trafną okazała się decyzja scalenia aktu II i III w jedną całość. Obrazy chińskie mają rozmach, jednolity koloryt i skupione sceny końcowe gdy narasta nieodwracalny dramat Lizy i Su Czonga aż po melodramatyczny finał. Wielkie wrażenie wywołują też otwierające chińskie obrazy "Krainy uśmiechu" sceny baletowe przygotowane przez Henryka Konwińskiego, który dał tu popis inwencji i wyobraźni choreograficznej. Rozmach i ekspresja tych scen stanowi sugestywną ekspozycję tego co nastąpi, gdy Su Czong będzie musiał poświęcić miłość do Lizy pod presją tradycji i racji stanu.

****

Do " Krainy uśmiechu " mam sentyment szczególny. Lat ternu - i lei już ileż! - dwóch muzykalnych kuzynów, uczniów Technikum Budowy Maszyn Górniczych w Rybniku (jeden "pianista", drugi "skrzypek") wybrało się "pociągiem operetkowym" do Gliwic. Na gapę i bez biletów na spektakl. W końcu dotarli na miejsce nie bez przygód z "dreszczem ". I obejrzeli pierwszy raz w życiu operetkę. "Pianista" ułożył polem "skrzypkowi" obdarzonemu pięknym głosem kilka rymowanych tekstów do leharowskich arii. Ilekroć jestem w gliwickim teatrze zawsze widzę siebie stojącego z boku pod drugim filarem. W roli Gucia występował wówczas arcyzabawny Aleksander Sawin, podziwiany później w niejednej niedościgłej kreacji. Ach ta jego vis comica i sceniczna klasa we wszystkich wcieleniach!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji