Artykuły

Tworzę z ciszy

- Najpierw moi aktorzy muszą się skoncentrować. Rozpoczynam każdą próbę od 20-minutowej ciszy. Zdaję sobie sprawę, że dla większości aktorów może to być dziwne. A ja wiem, że w ciszy łatwiej o pomysły... - mówi ROBERT WILSON, który rozpoczął w Teatrze Dramatycznym w Warszawie pracę nad nowym przedstawieniem.

Próby do spektaklu Roberta Wilsona trwają po 8-10 godzin dziennie. Aktorzy są w teatrze na pół godziny przed rozpoczęciem pracy. Ćwiczą, rozciągają mięśnie. - Wilson wymaga od nas nie tylko dobrego aktorstwa, ale i ogromnej sprawności fizycznej - mówi jeden z aktorów wybranych przez Wilsona spośród kilkudziesięciu kandydatów. Zimą odbyły się pierwsze castingi.

- Czuliśmy się jak na egzaminach do szkoły teatralnej. Wilson chciał sprawdzić, co potrafimy. Nie miało dla niego żadnego znaczenia, co do tej pory zrobiliśmy, w jakich spektaklach zagraliśmy. On po prostu szukał odpowiednich aktorów do swojego projektu - opowiada jedna z aktorek, która przeszła przez castingowe sito. I dodaje: - Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, co to będzie za spektakl, ale wszyscy chcieli pracować z Wilsonem.

Wśród nich była też Katarzyna Figura, która wówczas nie była pewna, czy ten amerykański reżyser zdecyduje się zaangażować ją do swojej sztuki. - Z tego, co wiem, on szuka młodych aktorów i w związku z tym trochę tu nie pasuję. Jednak gdybym nie spróbowała swoich sił, pewnie do końca życia plułabym sobie w brodę. Uważam, że dla aktora praca z Wilsonem to wielkie wyzwanie - mówiła Figura.

Teraz wraz z innymi aktorami pod czujnym okiem reżysera próbuje kolejne sceny spektaklu, kompilacji dramatów "Symptomy" Gabrielli Maione i "Akropolis" Stanisława Wyspiańskiego. Premiera tego widowiska, które Wilson nazywa warsztatem, zaplanowana jest na późną jesień.

MONIKA KONIECPOLSKA: Krążą o panu opinie, że jest pan bardzo autorytarnym reżyserem. Czego wymaga pan od aktorów?

ROBERT WILSON: Moja praca jest bardzo formalna, surowa, precyzyjna i mechaniczna. Chcę osiągnąć zaplanowany rezultat, a to wymaga pewnej dyscypliny. Jednak jest w tym pewna wolność. Przez ponad 40 lat mojej pracy nigdy nie powiedziałem nikomu, co ma myśleć lub czuć. Sama forma jest nudna. Najważniejsze i najbardziej ekscytujące jest to, jak się ją wypełnia. Wiem, że nie można osiągnąć doskonałości, ale za to cały czas można się uczyć. Praca nad tym spektaklem to nie jest siedzenie w kawiarni albo oglądanie telewizji. Najpierw moi aktorzy muszą się skoncentrować. Rozpoczynam każdą próbę od 20-minutowej ciszy. Zdaję sobie sprawę, że dla większości aktorów może to być dziwne. A ja wiem, że w ciszy łatwiej o pomysły... Owszem, próby są surowe i dziwne ale mam nadzieję, że kiedy zakończymy pracę, aktorzy przyjdą do mnie i powiedzą, że nigdy dotąd nie mieli w teatrze takiej wolności. Uważam, że jedyną szansą, by pokonać maszynę, jest stanie się tą maszyną. Wtedy można zacząć myśleć...

I to jest ta dyscyplina i wolność. One się w pana teatrze wzajemnie nie wykluczają?

- Nie, bo w dyscyplinie znajduje się wolność. Kiedy robi się coś po raz pierwszy, możemy mówić o spontaniczności. Jednak żeby to powtórzyć, trzeba to zapamiętać, nauczyć się tego, zrozumieć i dopiero zrobić. I właśnie ta powtarzalność daje wolność. Charlie Chaplin powtarzał każdą filmową scenę nawet po dwieście razy, bo chciał osiągnąć perfekcję. Ja działam w teatrze podobnie. Poprzez dyscyplinę narzucaną sobie i aktorom zyskuję wolność.

Po wielogodzinnych castingach zaczął pan w końcu pracę nad spektaklem. Na jakim etapie pracy czy też przygotowań teraz pan jest?

- Czytamy tekst z aktorami, jednak nie po to, by ustalić, kto gra jaką rolę, ale po to, by wsłuchać się w ich głosy, w ich brzmienie. Po przeczytaniu proponuję, by wszyscy zapomnieli o tekście, bo on na tym etapie pracy jest najmniej ważny. Skupiam się raczej na tym, co bezgłośne, czyli na ruchach, gestach, mimice, świetle, kostiumie i inscenizacji. Spektakl będzie podzielony na dwie części. "Symptomy" będą grane po angielsku, a "Akropolis" po polsku. Każda część złożona jest z siedmiu scen. Pierwsza jest lustrzanym odbiciem drugiej. Niedługo zamierzam zająć się sprawami dźwiękowymi: słowem i muzyką. Chcę sprawdzić, jak one współgrają z częścią wizualną tego spektaklu. Nie mam zamiaru ilustrować czy dekorować tekstu, bo uważam takie działanie za antytwórcze. Moim zdaniem inscenizacja i tekst to dwa niezależne teatralne byty, które trzeba umiejętnie połączyć. Jestem pewien, że widzowie, którzy jesienią zobaczą ten spektakl, mogliby zrobić następujący eksperyment: śledzić to, co się dzieje na scenie z zatkanymi uszami. Jestem pewien, że przedstawienie w warstwie wizualnej byłoby dla nich ciekawym przeżyciem.

Dlaczego połączył pan "Symptomy" właśnie z "Akropolis"? Czy przyjmując zaproszenie pracy w Dramatycznym, był pan zobowiązany wystawić jakiś polski dramat?

- Zaproszono mnie do Dramatycznego i nikt niczego ode mnie nie wymagał. Nie musiałem brać na warsztat "Akropolis". Mogłem, ale nie musiałem, obsadzić aktorów związanych z Dramatycznym. Zdecydowałem jednak, że zaangażuję młodych i bardzo młodych aktorów. Doszedłem do wniosku, że czym jestem starszy, tym bardziej interesuje mnie praca z aktorską młodzieżą. Nie zamierzam jednak tworzyć szkoły aktorskiej, ale czuję, że jestem na takim etapie kariery, że chcę przekazywać swoją wiedzę. Praca z polskim dramatem to dla mnie kompletna nowość. Pokażę go ze swojej perspektywy. Wielokrotnie już reżyserowałem w krajach europejskich. Zdarzało się, że pracowałem w teatrach narodowych i wystawiałem dzieła narodowych twórców. Według mnie dzięki takiemu połączeniu tekst staje się bardziej uniwersalny, a publiczność, która go zna niemal na pamięć, może mieć do niego większy dystans.

***

Teatr tańca i niekonwencjonalnej gry świateł

Robert Wilson, reżyser, aktor, choreograf i tancerz od początku lat 70. zaskakuje widzów nieposkromioną wyobraźnią. Współpracował m.in. z Tomem Waitsem, Lou Reedem, Allenem Ginsbergiem i Susan Sontag. Urodzony w 1941 r. w Waco w Teksasie, zanim trafił do teatru, studiował architekturę i malarstwo. Nie bez powodu mówi się, że w jego teatrze nie istnieje akcja w tradycyjnym sensie, ale niekonwencjonalne, ruchome obrazy, którym towarzyszy niezwykła gra świateł. Ale Wilson lubi eksperymentować. Przez wiele lat pracował z chorym na autyzm Christopherem Knowlesem, który był także współautorem jego przedstawień, a nawet w nich występował. Pierwszym wielkim sukcesem Wilsona był pokazany na festiwalu w Paryżu w 1971 r. spektakl "Deafman Glance" ("Spojrzenie głuchego"), który trwał prawie osiem godzin w całkowitym milczeniu. W Warszawie kilka lat temu oglądaliśmy jego przedstawienie "Hamlet jako monolog", a także sztukę "Kobieta z morza" H. Ibsena w Teatrze Dramatycznym. W ubiegłym roku, w ramach Festiwalu Festiwali Teatralnych "Spotkania" wystawił w Warszawie sztukę "Kuszenie świętego Antoniego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji