Morderczyni w czerwonym fotelu
"Tragedia - Medea" w chor. i reż. Rafała Dziemidoka w Polskim Teatrze Tańca w Poznaniu. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.
Medea, którą wymyślił Rafał Dziemidok, zapraszając do współpracy troje solistów z Polskiego Teatru Tańca, przypomina historie, w których zaczytują się miłośnicy tabloidów
Pani zabija pana i "tę drugą" też - opowieść stara jak świat powraca w spektaklu "Tragedia - Medea" w wersji antyczno-postmodernistycznej. Za inspirację posłużyły choreografowi i reżyserowi dramat Eurypidesa i sugestywna muzyka Iannisa Xenaxisa. Wykonanie Dziemidok powierzył tercetowi w składzie: Iwona Pasińska (Medea), Andrzej Adamczak (Jazon) i Agata Ambrozińska-Rachuta (koryncka księżniczka, kochanka Jazona).
A fabuła? Skrzętnie pomija wątek dzieciobójstwa, który rozsławił Medeę, żonę Jazona. U Eurypidesa kobieta-czarodziejka zabija własne dzieci w akcie zemsty na niewiernym małżonku. W spektaklu "Tragedia - Medea" do rozmiarów godzinnego widowiska urasta motyw zdrady i zazdrości, która miota tytułową bohaterką jak wiatr zerwanym starym plakatem. Temat dzieci pojawia się zaledwie na kilka sekund, w dramatycznym finale.
Zawiedzie się ten, kto szuka w tym spektaklu greckiego kostiumu: rywalka Medei nosi zbyt dużą męską koszulę, której nie zdejmuje nawet w scenie łóżkowej z Jazonem (brawa dla Szymona Rogińskiego, autora oszczędnych, a zarazem wymownych projekcji). Skłóceni małżonkowie odziani są równie skąpo. Przestrzeń budują światła, a scenografia - z wyjątkiem białego prostokątnego parawanu - praktycznie nie istnieje.
Jest za to motyw, pociągający za sobą zbrodnię: mord z użyciem kija bejsbolowego. Dzięki niemu Medei-Pasińskiej jest zdecydowanie bliżej do bohaterów "Wojny polsko-ruskiej" Doroty Masłowskiej niż do mitycznej heroiny. Postać Medei, kreowana przez solistkę, ożywa dzięki niezwykłej mimice i ruchowi. Wykonawczą perełką jest świetne solo "fotelowe" Pasińskiej. Tancerka przyklejona do krwiście czerwonego mebla to zwisa bezwładnie z jego oparcia, to wypełza na podłogę jak wąż, to układa ciało w kubiczny kłębek, wypełniając sobą powierzchnię siedzenia. Teraz tylko cierpi. Za chwilę wpadnie w szał i po swojemu wymierzy sprawiedliwość.
Występni kochankowie to przy Medei postacie drugoplanowe. Choć są jak rozsypane klocki, bez nich nie byłoby całej tragicznej układanki. Emocje bohaterów, choć tak różne, przecinają się w wielu momentach, najdobitniej w czasie symbolicznego wyścigu do urojonej mety. Czy spektakl jest podróżą do pijackiej meliny, czy wycieczką na salony - twórcy nie precyzują. Ta wiedza nie jest wszakże widzom do niczego potrzebna.
Przedstawienie jest pełne wdzięku i zaangażowania, a zarazem ironii i dystansu. Bywa, że bohaterów przytłacza i pochłania czerń wielkiej sceny: Medeę i Jazona palących papierosy chciałoby się mieć na wyciągnięcie ręki. Kameralne rozwiązania wykluczają tu jednak sekwencje wymagające rozmachu, oddechu, przestrzeni. A takich w spektaklu "Tragedia - Medea" nie brakuje.