Trudny powrót
Bohaterowie "Powrotu" noszą polskie imiona i żyją nad Wisłą, ale geograficzno - historyczne realia nie są w tekście Jerzego Łukosza najważniejsze. W historii powrotu syna i ojca, która może wydarzyć się wszędzie, odbija się jak w krzywym zwierciadle los Odysa (z Penelopą) i Hamleta (z Ofelią), drążącego zagadkę śmierci bliskiego krewnego.
Ojciec wraca z wojny po 50 latach, zaraz też umiera wujek, który żyt u boku matki. Oba wydarzenia splatają się w czasie z wielkanocnym misterium śmierci i zmartwychwstania, nadając na wpół kryminalnemu wątkowi głębszego wymiaru. Wszystko to oglądamy oczami Pawła, który wraca do domu po 20 latach nieobecności, wraca z daleka: w sensie geograficznym, ale i mentalnym (jest dziś innym człowiekiem, który próbuje - wracając - określić swoją tożsamość).
Z pobieżnego zarysu "Powrotu" widać, że "poemat dramatyczny prozą ", jak określił jego formę autor, charakteryzuje wielopłaszczyznowość materii i tematów. Autor adaptacji zmuszony wybierać z tego bogactwa, ryzykujezachwianiem harmonii świata, który zaistniał w wyobraźni czytelnika.
Małgorzata Bogajewska podjęła się - u zawodowego startu - zadania niesłychanie trudnego. I jedna rzecz się jej z pewnością udała. Korzystając ze Sceny Młodych Reżyserów, zwróciła uwagę widowni na twórczość współczesnego autora, z którym dotąd w Lubuskim Teatrze nie mieliśmy okazji się zetknąć, choć z pewnością na to zasługuje.
Historia poszukiwania tożsamości zagubionej w zuniformizowanym świecie, próby powrotu do siebie (gdziekolwiek to jest) w ten lub inny sposób należy do kręgu najbliższych współczesnemu człowiekowi doświadczeń. Pogratulować więc można młodej reżyserce wrażliwego słuchu na ważne dziś tematy.
Jeśli nawet rzecz się nie do końca na scenie powiodła - pierwsza część spektaklu dłuży się zbyt wolnym wprowadzeniem w jego materię - to widać, że autorka przedstawienia panuje nad jego tworzywem, wprawnie przekładając literaturę na scenę. Trudność - wysokiej próby - polega na osiągnięciu harmonii pomiędzy tym, co w tej historii rodzajowe, tutejsze (zamknięte przez autorkę scenografii w ścianach wiejskiej kuchni) a tym, co ponadczasowe, uniwersalne. Trudność, której nie udało się też sprostać wszystkim aktorom.
Z jednej strony mamy wyrazistą matkę - kwokę Elżbiety Donimirskiej, która usiłuje skleić rozlatujący się rodzinny kocioł przy pomocy zupy, placków, czystej podłogi i mokrej ścierki, z drugiej - nieczytelną postać ojca, która istnieje głównie poprzez słowne komunikaty. Powracający ze świata syn jest równie zagadkowy. Scena z Haliną (trochę trudno uwierzyć w przekraczanie granic czasu, mając przed oczami Annę Zdanowicz w roli podstarzałej panny), w której ma szansę się odkryć, zbyt późno mówi nam coś o bohaterze.
Nie brak w przedstawieniu pięknie rozwiązanych scen, np. fotografowania rodziny. Są fragmenty pełne skupienia i poezji (rozmowa z Haliną). Są barwnie zarysowane postacie drugiego planu (zabawny policjant Jerzego Kaczmarowskiego i charakterystyczny "sęp z siatką" - Żałobnik II Wojciecha Romanowskiego). I uczucie dysonansu, gdy pojawiający się z zaświatów wuj - bezwzględny zdobywca serc niewieścich - przybiera fizyczną postać, inną od tej, o której widz słuchał, oglądając kukłę na katafalku.
W proporcjach między umownością a konkretem, w harmonii między obyczajową historią a jej głębszym wymiarem tkwi trudność w przenoszeniu poematu Łukosza na scenę. W konfrontacji pamięci i czasu teraźniejszego jednako ważne są oba elementy trudnego "Powrotu".