Artykuły

Wyjątkowo seksowne przedstawienie

"Spin" w reż. Gunnara Helgasona w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Wojtek Kałużyński w Dzienniku.

"Spin" w chorzowskim Teatrze Rozrywki to satyra na brukową prasę, spiskowa teoria dziejów popkultury i znakomity materiał na filmową komedię. W musicalu wyszło to jednak średnio.

Autor "Spinu" Douglas Pashley spiskową teorię popkultury traktuje zdaje się jak najbardziej serio. Boi się na przykład korzystać z poczty elektronicznej, dowodząc, że jest czytana przez Pentagon. Tę powagę w chorzowskim spektaklu widać.

Pashley nie tyle obnaża mentalność prasy brukowej, nie tyle drwi z kreowanego przez nią obrazu świata ociekającego krwią, łzami i spermą, ile włącza tabloidowy przemysł w krąg toczonej od lat 60. wojny tajemniczej korporacji ze wszystkim, co wymyka się władzy systemu. Temat dość zaskakujący jak na muzyczną komedię. Pashley, owszem, parodiuje tabloidowy styl pisania o gwiazdach i gwiazdkach, pokazuje, jak dziennikarskie sępy rzucają się na niusy w stylu "Britney Spears jest w ciąży" albo - z naszego podwórka - "Doda ma silikonowy mózg". Wszystko w imię dewizy naczelnego redaktora takiego pisemka: "Ludzie lubią dym". Ale tak naprawdę bardziej interesuje go właśnie spisek, manipulowanie rzeczywistością przez tajemniczych ludzi ze szczytów władzy. Okazuje się, że Jim Morrison, John Lennon, Janis Joplin, Elvis Presley albo Jimmy Hendrix nie zginęli przez przypadek, ale zostali celowo usunięci, by anarchicznymi ideami nie zatruwali umysłów. A rockowych bardów zastąpiły nieszkodliwe, wylansowane przez system gwiazdki śpiewające nijak i o niczym. Początkujący dziennikarz, który przez przypadek odkrywa ten fakt, sam zostaje fałszywie obsmarowany przez brukowce, wplątuje się w grubą aferę z ludźmi ze szczytu, popada w konflikt z dziewczyną, a na dodatek musi uratować niepokorną gwiazdkę pop, bo jest następna na liście do wyeliminowania.

Strasznie dużo tych wątków i chorzowskie przedstawienie chyba ich wszystkich nie udźwignęło. Trzygodzinny spektakl rozbija się na szereg oderwanych od siebie epizodów - to farsowych, to wodewilowych, to wyjętych z burleski, to znów nawiązujących do czarnego kryminału albo komedii romantycznej. Muzycznie też jest różnie, choć to akurat zaleta. Obok oswojonych w konwencji musicalu tonów pobrzmiewają tu i rockowe, i bluesowe, i jazzowe rytmy. Jest nawet gospel i hip-hop.

Ale całości się z tego fabularno-muzycznego eklektyzmu reżyserowi Gunnaro-wi Helgasonowi sklecić nie udało. Być może było to zresztą niemożliwe. Niektóre dowcipy są ewidentnie niesceniczne, pomysłowo zaaranżowana przestrzeń okazuje się za ciasna jak na natłok zdarzeń. Nawet wyprowadzenie aktorów na salę i balkony niewiele pomaga. Chciałbym kiedyś błyskotliwie napisany tekst "Spinu" zobaczyć na kinowym ekranie, bo jest do tego wręcz stworzony. Na scenie, mimo dobrych momentów, jednak nieco męczy.

Chorzowskie przedstawienie ratuje zamaszysta choreografia, świetna rola Łukasza Skrodzkiego oraz niezłe występy Łukasza Musiała i Jacentego Jędrusika. Ale nade wszystko ratuje ten spektakl to, że jest wyjątkowo seksowny. Nie dlatego nawet, że Estera Sławińska czy Oksana Pryjmak pokazują się kilka razy w dość odważnych kreacjach, lecz dlatego, że jest po prostu przesycony podskórnym erotyzmem sytuacji, układów tanecznych oraz ruchu scenicznego. To wielka i wciąż rzadka u nas zaleta, ale jednak nie wystarcza na trzy godziny rozpadającego się na lepsze i gorsze fragmenty przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji