Artykuły

Nowe życie Rogera

"Król Roger" w reż. Mariusza Trelińskiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Daniel Cichy w Tygodniku Powszechnym.

W katedrze półmrok. Wnętrze powoli zapełnia się wiernymi. Diakonisa zapala świece. Monarcha o wyglądzie włoskiego dyktatora mody siada w pierwszym rzędzie. Czas odprawić rytuał, który ma uchronić lud przed zgubnym wpływem Pasterza.

Mariusz Treliński z "Królem Rogerem" Karola Szymanowskiego po raz pierwszy zmierzył się przed siedmioma laty. Na deskach Teatru Wielkiego-Opery Narodowej z filmowym rozmachem, niemal w baśniowej konwencji ukazał konflikt idei, odmiennych światopoglądów, religijnych koncepcji wywodzących się z różnych źródeł, słowem: stworzył przestrzeń ścierania się owych apollińskich i dionizyjskich pierwiastków. Osadzając wówczas interpretację partytury Szymanowskiego i libretta Jarosława Iwaszkiewicza na poziomie metaforycznym, nie koncentrował uwagi widzów na przeżyciach protagonistów - ich emocje oraz osobiste tragedie zeszły na dalszy plan.

We wrocławskiej inscenizacji "Króla Rogera" reżyser zmienił punkt ciężkości - skonkretyzował wymowę dzieła, znacznie ograniczył scenograficzną symbolikę, nadając miejscom dosłowny kształt, a postaci narysował gestem zdecydowanym, nie siląc się na dwuznaczności. Snuł refleksyjną opowieść o człowieku, który choć miał potężną polityczną moc, poniósł w życiu porażkę. Ale tylko pozornie. Już od pierwszych minut spektaklu trudno mieć wątpliwości, że będzie to historia upadku możnowładcy. Podczas liturgii, tuż po adoracji sakramentu, na dźwiękowej kulminacji i chóralnej prośbie o błogosławieństwo dla króla w świątyni zrywa się gwałtowny wiatr i gasi kościelne świece. Ten przejmujący moment jest zwiastunem przegranej bitwy o dawny religijny porządek, o polityczną stabilizację kraju, wreszcie - co tym razem najważniejsze - o miłość ukochanej żony. Jednak fiasko, które ponosi Roger, w rezultacie przynosi mu wyzwolenie, a psychiczne aberracje doświadczane w pustej szpitalnej sali, mieszanie się poziomów rzeczywistości, ataki cieni i wizje demonów ustępują. Na zgliszczach niegdysiejszych chwil dobrych i złych, wspomnień sukcesów i niepowodzeń oraz w cieniu ostrej konfrontacji z Pasterzem, oślepiony blaskiem słońca, Roger odnajduje siebie, zyskuje nowe życie.

Jakie ono będzie? Nie wiemy, ale mamy pewność, że los dla Rogera nie był dotychczas łaskawy. Oto Roksana, której strata była dlań tak dotkliwa, w rzeczywistości okazała się kobietą pustą, rozkapryszoną, niepokojąco spoufaloną z metroseksualnym, nieco eunuchowatym Edrisim, bezkarnie flirtującą z ochroną pałacu. Domagając się od Rogera w alkoholowym upojeniu wysłuchania Pasterza, potwierdzała, że uczucie do męża dawno wygasło. Będzie wszak pierwszą, która w narkotycznym zapamiętaniu odejdzie z Nowoprzybyłym, bez zawahania, więcej - to ona pociągnie za sobą lud. Również lojalność Edrisiego nie jest wiele warta. Jakkolwiek spędził on z królem ostatnie chwile przed owym metafizycznym nowonarodzeniem, towarzyszył mu w oczekiwaniu na Roksanę, podsycał pragnienie spotkania z żoną, to niedługo wcześniej spiskował z nią na rzecz uwolnienia Pasterza.

A ten, bezpośredni konkurent do ciała i duszy Roksany, co rusz z premedytacją uświadamiał Rogerowi jego beznadziejne położenie, bezczelnie akcentował zniewolenie rygorem prawa, dotkliwą rzeczywistą samotność. Zrazu słaby, brutalnie przywleczony przed oblicze króla, torturowany, przypominający chłostanego Chrystusa, szybko odzyskuje wigor i roztacza przed zebranymi w kościele swój urok. Bluźnierczym gestem rozlewa wokół siebie poddane już transsubstancjacji wino, z uśmiechem przyjmuje ciosy Rogera, zuchwale całuje go w usta, by w drugim akcie założyć mu na głowę biały welon, symbol dionizyjskich zaślubin z sobą samym, ale i znak rozpoznawczy oblubienicy, apokaliptycznej metafory religijnego systemu. Po demonstracji siły - rzuceniu na pastwę wijących się w ekstazie istot nagiej kukły Rogera, złotego cielca, substytutu prawdziwego boga, jej zatrważającym rozerwaniu i orgiastycznym kopulowaniu z kolejnymi elementami, Pasterz tanecznym krokiem odchodzi. Ale w III akcie, wspaniale ascetycznym i wywołującym emocjonalne wstrząsy, już się nie pojawia, słychać tylko jego głos, z oddali. Dwa światy, dwie drogi, dwa życia koncepty - Pasterza i Rogera, już nigdy się nie skrzyżują.

W pierwszym spektaklu tytułową rolę śpiewał Andrzej Dobber, artysta rzadko goszczący na rodzimych scenach, w drugim Mariusz Godlewski. Słuchając obu, trudno nie uznać wyższości tego pierwszego. Wyrazista budowa postaci, nadanie jej odpowiednich cech charakterologicznych, moc, z jaką wykonywał partię Rogera, świadczyła o wielkim doświadczeniu scenicznym, zaś doskonała dykcja pozwalała na pełne ekspresji podawanie tekstu. Gdybym miał wybierać między Aleksandrą Buczek a Agnieszką Bochenek-Osiecką, Roksanę, kreującymi miałbym kłopot. Sprawność aktorska, intonacyjna pewność i świetne fragmenty w III akcie to bezdyskusyjne atuty pierwszej artystki. Druga dysponuje bardziej miękką, choć niezbyt donośną barwą, piękniej też maluje frazy, co słynnej wokalizie dodało uroku. Jeszcze większy problem byłby z wyborem Pasterza. To niezwykle trudna partia i zarówno Pavlo Tolstoy, jak i Ryszard Minkiewicz wykonali ją nierówno. Śpiewak ukraiński w II akcie wyśmienicie zbudował postać, Polak z kolei nieco lepiej poradził sobie w ekspozycji swojego boga na początku opery. Warto jeszcze wspomnieć o młodym Rafale Majznerze w roli Edrisiego. Udział w tak znaczącej produkcji to dobry punkt wyjścia do kariery.

O ile nieznaczne przesunięcia w obsadzie partii solowych mogłyby znacząco podnieść poziom muzyczny spektaklu, to interpretacja Ewy Michnik, która stała za dyrygenckim pulpitem, wymagałaby dość znacznej rewizji. Owszem, zespół zagrał poprawnie, czysto (może za wyjątkiem partii solowych skrzypiec i fletu na premierze) i równo, ale nie wyszedł poza to minimum. Brakowało większych dynamicznych zróżnicowań, wahań agogicznych, czasem ekspresjonistycznego krzyku, innym razem impresjonistycznego szeptu.

Wszelako wrocławskie przedstawienie było bez wątpienia najważniejszą polską premierą operową w tym sezonie. I nie chodzi tutaj tylko o wpisanie się w jubileusz narodzin i śmierci Szymanowskiego. Mariusz Treliński zaproponował koherentną, atrakcyjną wizualnie, a zarazem inną od dotychczasowych wizję "Króla Rogera". Konsekwencja przebiegu, doskonała synteza słowa, muzyki i teatru potwierdziły estetyczną intuicję Trelińskiego i jego wrażliwość na partyturę Szymanowskiego. Dobrze więc, że staraniem Polskiego Wydawnictwa Audiowizualnego spektakl wkrótce zostanie wydany na DVD. Zasługuje na to i Szymanowski, i najpiękniejsza opera w historii muzyki polskiej, i Mariusz Treliński.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji