Artykuły

Elegancki wdzięk

"Ptasznik z Tyrolu" w reż. Berta Bijnena w Operze Krakowskiej. Pisze Anna Woźniakowska w Dzienniku Polskim.

Na ostatnią premierę Opery Krakowskiej szłam z ciekawością i niepokojem. "Ptasznika z Tyrolu" Karla Zellera przygotowano bowiem w koprodukcji z Fundacją Supierz Artist Management. Trwająca od lat współpraca przynosiła dotąd raczej dyskusyjne rezultaty, bo prawie za każdym razem okazywało się, że gusty polskich melomanów i holendersko-niemieckich twórców kolejnych inscenizacji znacznie się różnią; dość wspomnieć "Aidę" czy "Normę". Co więcej, operetka Zellera przygotowana została w całości w języku oryginału jako towar eksportowy, w którym polskie były jedynie zespoły orkiestry i chóru. W sali Teatru im. J. Słowackiego czekały mnie jednak pozytywne doznania.

Reżyser Bert Bijnen wraz ze scenografem Josem Groenierem i twórcami kostiumów Bettiną Hintergger i Robbym Duivemanem przygotowali widowisko dowcipne, lekkie i miłe dla oczu w myśl zasady, że operetka powinna przede wszystkim bawić. Bawiąc, zachowali jednak boski umiar, dzięki czemu dowcip był lekki a sytuacje farsowe, nieprzeszarżowane. "Ptasznik z Tyrolu", którego akcja w znacznej części toczy się na XVIII-wiecznym dworze kurfirsta Palatynatu, zachował dzięki temu elegancki wdzięk. Tym wdziękiem przepojona była także muzyka Zellera.

Od ostatniego wystawienia "Ptasznika z Tyrolu" na krakowskiej scenie minęło przeszło ćwierć wieku, więc część melomanów zapomniała, a część w ogóle nie znała uroczych walców, które wyszły spod pióra poważnego radcy dworu. Bernard Steiner dzierżący batutę jest wiedeńczykiem, dyrektorem m.in. Wiedeńskiej Orkiestry Walca, poprowadził więc premierowe spektakle wręcz wzorcowo, wzbudzając podziw dla mnogości nastrojów popularnego tańca na trzy czwarte. Mam nadzieję, że interpretatorzy polskiej premiery (czeka nas w czerwcu) "Ptasznika" potrafią utrzymać zarówno tę lekkość i elegancję, jak i charakter muzyki wyznaczone przez zagranicznych realizatorów.

Wiele tu będzie jednak zależeć od artystów śpiewających poszczególne partie. Ci, których oglądałam, bardzo dobrze wywiązali się ze swych zadań, choć nie wszyscy dysponowali głosami pozwalającymi im z łatwością sprostać wymaganiom stawianym przez Zellera. Znać było jednak bardzo dobre rzemiosło wokalne i aktorskie, pozwalające im swobodnie przechodzić z tekstu śpiewanego w mówiony (bez tak częstych u nas przerw i pustej celebracji słowa).

Prawdziwy popis dał w premierowych spektaklach Bert Simhoffer w roli barona Wepsa, czarowała bogatym w brzmieniu sopranem Lisette Bolle w partii księżny Marii. Pięknie śpiewał Adama Omar Garrido Mendoza, wiele wdzięku miały obie wykonawczynie partii Krysi: Marie Frederike Schöder i Sarah Yorke. Należycie śmieszni, ale i eleganccy w swych scenicznych poczynaniach, byli pozostali artyści.

W sumie dostaliśmy lekcję interpretacji wiedeńskiej operetki. Czy potrafimy z niej skorzystać?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji