Trzeba mieć gębę
- W Kanie mamy specyficznie podzielony rytm życia i pracy. W zasadzie pracujemy 24 godziny na dobę, bo jeśli nie robimy czegoś na scenie, to są inne zajęcia: prace biurowe, pisanie projektów itd. Wszystko robimy sami - mówi DOBIESŁAW NOWICKI, aktor Teatru Kana w Szczecinie.
Półtora roku temu wybrałam się na warsztaty teatralne, które akurat zorganizowałeś w Kanie. Cała "zabawa" trwała trzy godziny, ale za to później przez trzy dni miałam... zakwasy. Nie spodziewałam, że zawód aktora wymaga aż takiej tężyzny fizycznej. Czy to prawda?
- To zależy od tego, jakim chce się być aktorem. Można być grubym, nieruchawym i też być dobrym aktorem. Wachlarz możliwości będzie jednak mniejszy. Osobiście jestem ruchowcem i aktorem gadającym. Staram się mieć szeroki wachlarz, żeby mieć z czego korzystać. Poza tym, doświadczenia i umiejętności aktorskie zdobywa się przez całe życie, podczas różnych warsztatów oraz spotkań z ludźmi z całego świata. W moim przypadku to nie jest wyniesione ze szkoły, bo nie jestem po szkole teatralnej.
Co zatem skończyłeś?
- Dwuletnie studium kulturalno-oświatowe we Wrocławiu - wydział reżyserii teatru. A tak w ogóle to miałem być weterynarzem.
Więc co się stało, obraziłeś się na zwierzęta?
- W szybkim tempie wszystko mi się odwidziało, wylądowałem w studium i tak już zostało.
A jak trafiłeś do Kany?
- Po szkole wróciłem do Międzyzdrojów, gdzie mieszkają moi rodzice. Pracowałem tam przez trzy lata. Często jednak przyjeżdżałem do Szczecina. I tak pewnego dnia dowiedziałem się, że Zygmunt montuje ekipę. Spotkałem się z nim i wystarczył czas wypalenia jednego papierosa, żebyśmy się dogadali. To było siedem lat temu.
Jesteś oryginalną osobą, masz charakterystyczny wygląd. Czy to pomaga na scenie?
- Uważam, zresztą wiele osób ma podobne zdanie, że żeby grać, trzeba mieć gębę. To ona przyciąga, intryguje. Niekoniecznie też trzeba być ładnym i przystojnym, można mieć wielki nochal, odstające uszy, ale twarz musi być charakterystyczna, tylko wtedy przyciąga uwagę innych ludzi.
Wielu z tych ludzi, którzy nie są aktorami, często w życiu gra. Czy, jako człowiek sceny, potrafisz wyczuć fałsz w zachowaniu ludzi?
- Można to wyczuć, a aktorom rzeczywiście łatwiej jest odczytać, czy ktoś kłamie, czy nie. Wiadomo, że nie jestem jasnowidzem, ale z doświadczenia mogę powiedzieć coś o człowieku. To, co jest w środku, zawsze objawia się na zewnątrz.
Nie myślałeś o filmie, dużym ekranie?
- Nie. Raczej nie pcham się do takich rzeczy, chyba że ktoś ze znajomych mi coś zaproponuje. Sam jednak nie jeżdżę na castingi. W ogóle mnie to nie wzrusza.
Ale to przynosi sławę...
- Nie jest mi ona potrzebna. Wiesz, wolę się spotkać ze znajomymi, zrobić jakiś spektakl, a później go grać.
Jak ćwiczy się dykcję?
- Ćwiczyć dykcję na pewno trzeba, choć z tego, co ostatnio słyszę, to słabo jest z moją dykcją.
Co się stało?
- Nie mam pojęcia. Chyba wdarło się jakieś niechlujstwo. Poza tym, w Kanie nie gramy codziennie. Choć w tym roku zagraliśmy 15 przedstawień.
Skoro codziennie nie zajmujesz się próbami i grą, to co jeszcze robisz?
- W Kanie mamy specyficznie podzielony rytm życia i pracy. W zasadzie pracujemy 24 godziny na dobę, bo jeśli nie robimy czegoś na scenie, to są inne zajęcia: prace biurowe, pisanie projektów itd. Wszystko robimy sami. Poza tym, u nas faceci są od roboty fizycznej, a kobiety aczej od delikatnych papierkowych spraw. Co roku organizujemy też Festiwal Artystów Ulicy. W zasadzie jest tak, że kończymy jeden, a na następny dzień pracujemy już nad drugim.
Festiwal Artystów Ulicy jest bardzo fajną imprezą, ale nie na wszystkie projekty przychodzą tłumy. Czym jest to podyktowane?
- Mimo wszystko myślę, że i tak przychodzi dużo ludzi. Sprawa jest tego typu, że festiwal jest w lipcu. Wtedy nie ma już studentów, choć oni akurat w Szczecinie słabo się angażują w sprawy teatralne. Bardziej chętna jest młodzież ze szkół średnich. Jak wiadomo, w trakcie festiwalu pracuje z nami wielu wolontariuszy. Co roku zgłasza się po 50-70 osób, które chcą nam pomagać przy organizacji imprezy. Często jest ich nawet za dużo. Osobiście wszystko wolę robić sam. Nie lubię poprawiać po kimś, a że podczas festiwalu najczęściej jestem kierownikiem technicznym, to chcę, żeby wszystko od początku do końca było dobrze zrobione.
Współpracujesz też z Monarem w Babigoszczy.
- Tak, już od kilku lat. Prowadzę tam zajęcia art-terapeutyczne z młodzieżą. Robimy warsztaty i spektakle. Bardzo mnie to wciągnęło. Teraz mamy już całoroczny, cykliczny projekt, który nazywa się "Ćpanie sztuki". Kończy się on trzema finałowymi spektaklami. Młodzież bardzo lubi hip-hop, więc jest on częstym elementem naszych przedstawień.
Czy trzeba młodzież bardzo zachęcać do pracy?
- Jeśli chodzi o hip-hop i rapowanie, to angażują się bardzo mocno. To jest ich muzyka, styl i moda. Czasami jednak staram się namówić ich do zrobienia spektaklu z inną muzyką.
O czym myślisz, kiedy grasz?
- Z tym bywa różnie. Reakcje publiczności mi nie przeszkadzają. Są oczywiście aktorzy, których szelesty i szmery z widowni strasznie irytują. Mnie to kompletnie nie wzrusza, mogą sobie gadać i robić co chcą, ważne tylko, żeby niczym we mnie nie rzucali. Często na scenie się zamyślam, odpływam... Zwłaszcza teraz mam taki okres, bo chcę spróbować swoich sił w Anglii. Poszukuję zmian.