Artykuły

Nie klaskać...

Sztukę Andrzeja Lenartowskiego "Spotkamy się w Jerozolimie", któ­rej prapremiera odbyła się w Państwowym Teatrze im. S. Żeromskiego w Kielcach, dyrektor teatru Piotr Szczerski określił jako dokument artystyczny tamtego zdarzenia. Tamto jakże potworne i straszne zdarzenie miało miejsce 4 lipca 1946 r. Wcze­śniej, 1 lipca, nie powrócił na noc do domu kilkunastoletni Henio, uczeń jednej z kieleckich szkół podstawo­wych. Nie mówiąc nic rodzicom, wy­brał się on w odwiedziny do znajo­mych w pobliskiej wsi. Po powrocie ze strachu przed ojcem chłopiec oświad­czył, że został złapany przez Żydów i uwięziony w piwnicy domu przy ul. Planty 7/9. Ojciec, meldując o tym na posterunku milicji, twierdził, że chło­piec gotów jest rozpoznać sprawcę po­rwania. Do domu zamieszkanego przez Żydów wyrusza więc patrol mi­licji głośno rozprawiający o tym, co też to Żydzi wyprawiają z polskimi dzieć­mi! Wokół maszerujących milicjantów rośnie tłum. Z ust do ust przekazywa­na jest straszna wiadomość: Żydzi po­rywają polskie dzieci! Plotka rośnie, potężnieje. Z uwagi na obrót sprawy do milicjantów przyłączają się żołnie­rze z KBW. Przy akompaniamencie wrogich okrzyków tłumu wchodzą do budynku, odbierają Żydom znalezioną broń, biją ich i rabują cenniejsze przed­mioty. Ani milicją, ani wojskiem nikt nie dowodzi, nikt też już nie jest w sta­nie zatrzymać lawiny... Tłum nie chce nawet słuchać, że chłopiec kłamał, że dom w ogóle nie ma piwnic. Wśród złorzeczeń i wyzwisk tłumu Żydzi zo­stają wyprowadzeni przed dom, gdzie tłuszcza dokonuje samosądu... Kiedy władze Kielc zdecydują się wreszcie na zorganizowaną kontrakcję - min. ściągając do Kielc oddziały funkcjona­riuszy UB i wojsko - jest już za póź­no: na placu przed domem pozostało 36 zmasakrowanych ciał. W szpitalu od ran zmarło dalszych 6 osób. I tyle faktów, w największym skrócie.

Kielecki pogrom do dziś pozostaje zagadką. Jak to się mogło stać, że za­ledwie półtora roku po wyzwoleniu, kiedy pamięć o milionach niewinnych ofiar hitleryzmu była przecież jeszcze tak świeża, oszalały z nienawiści tłum zamordował 42 Żydów, oczekujących w Kielcach na wyjazd do Jerozolimy?

Żydów cudem ocalałych z pożogi wo­jennej (o swoich okupacyjnych losach opowiadają sami na początku II aktu), Żydów bardzo różnych zresztą. Obok starego żydowskiego grabarza Mojże­sza (przejmująca kreacja Krzysztofa Wieczorka), znajduje się tu przecież młodziutka żądna życia Rebeka (Do­rota Stępień), cwany, ale tchórzliwy spekulant Lejzor (dobra rola Mirosława Bielińskiego), młode małżeństwo, które odnalazło się po latach i snuje plany na przyszłość (Viola Arlak i Edward Janaszek), niedoszły muzyk artysta Szulmin (Andrzej Czaplarski), oprawca z UB Chaim, odsypiający noce spędzane na przesłuchiwaniu (torturowaniu?) więźniów (Zdzisław Nowicki), i inni.

Wszyscy marzą o spotkaniu w Je­rozolimie, czują się wolni i bezpiecz­ni. Przez dłuższy czas lekceważą wrogie okrzyki gromadzącego się pod domem tłumu: A, niech tam - pokrzyczą i rozejdą się! Nikt nie przeczuwa niebezpieczeństwa. Wkrótce jednak ciasny, zagracony pokój, w którym zamknięta jest akcja sztuki, staje się klatką, z której nie ma już ucieczki przed śmiercią. Zginą wszyscy po kolei. Zginie nawet niemowlę, bo nad sierotką ulituje się oprawca, który wcześniej zastrzelił jego matkę. Sceny mordu szczególnie te, które odbywają się na oczach widzów, są najmniej przekonujące. Andrzej Le-nartowski mija się trochę z historyczną prawdą ukazując mordowanie czło­wieka przez człowieka. Było inaczej, był to zbiorowy samosąd, okrutne mordowanie i masakrowanie ofiar. Tymczasem w sztuce Lenartowskiego wyciągani są z różnych kryjówek i za­kamarków pojedynczo i w różny spo­sób zabijani. Na makabryczną grote­skę na przykład zakrawa sposób zabi­cia Żyda przez dystyngowaną paniu­się, która najpierw dopija resztę pozo­stawionego w butelce szampana, a później wali tą butelką w głowę wy­ciągniętego gdzieś z kąta Żyda.

Ogółem jednak sztuka Andrzeja Lenartowskiego wywiera na widzach wielkie wrażenie, wciska w fotele, szarpie sumienia... Sprzyja temu i in­scenizacja przedstawienia - ów nara­stający z minuty na minutę, rozwijają­cy się crescendo strach, sprzyja dener­wująca muzyka. Reżyser Piotr Szczerski wykorzystał z powodzeniem efekt odzywających się z głośników nasta­wionych na full wrogich, wulgarnych okrzyków tłumu. Tłumu wprawdzie różnorodnego (robotnicy, robole, przekupki, paniusie, szumowiny z przedmieścia, wojskowi, milicjanci), ale przecież jednolitego i solidarnego w swej nienawiści i żądzy krwi.

"Spotkamy się w Jerozolimie" jest pierwszą próbą spojrzenia na kielecki pogrom poprzez dzieło sztuki, nota­bene próbą udaną. Sztuka nie daje wprawdzie odpowiedzi na wciąż nur­tujące wszystkich pytanie: - Jak mo­gło dojść do takiej zbrodni?, ale i trudno byłoby tego oczekiwać - wciąż przecież nie znamy do końca prawdy o kieleckim pogromie. Być może tkwi ona gdzieś głęboko w ar­chiwach byłego UB...

I na koniec jedna uwaga. Szkoda, że witający publiczność na prapremierze dyrektor Piotr Szczerski nie powiedział jeszcze jednego zdania: Proszę po przed­stawieniu nie klaskać; proszę wstać i uczcić pamięć ofiar minutą milczenia...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji